sobota, 31 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA.   Ludzi nie można rozumieć,
ale można na nich wpływać.
To właśnie robimy. Czy tak jest lepiej niż odwrotnie?
*

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Ludzie z plemienia Ene


            Ludzie w naszym świecie pochodzą z pewnego pradawnego plemienia, zwanego Ene. Nazwa tego plemienia pochodzi od skrótu trzech jego głównych cech. Otóż ludzie Ene są  egocentryczni: skupieni na sobie. Narcystyczni: zachwyceni sobą, przekonani o swojej wyjątkowej wartości..., Egoistyczni: uważający za naturalne, że wszystko im się należy, a inni żyją po to, by im wszystko dać, lub oddać, coś dla nich zrobić… Cóż, drodzy ziomale, wszyscy jesteśmy Ene.
            Piękne jest w życiu nabywanie różnych umiejętności, kompetencji, osiągnięć. Jednak nic to nie daje, jeśli w istocie jesteśmy dalej z ludu Ene. Ene to rodzaj charakteru, który zniszczy to, co ważne, pożyteczne, piękne. Zamieni to w egocentryzm, narcyzm, egoizm. Determinuje wszelkie formy życia społecznego tak, że w istocie są jednym: pierwotną dżunglą, lekko przemalowaną i zakrytą tandetnymi dekoracjami z tektury i gipsu.
            Ludzie Ene pochodzą od naszych najwcześniejszych przodków: antropoidów,  neandertalczyków i podobnych. Przeżyli dlatego, że są Ene. Przez tysiące lat cechy takie jak Ene sprzyjały ewolucji, przetrwaniu. Przetrwaliśmy jako Ene więc dalej nimi jesteśmy.
            Jeśli podejrzewamy, że jakiś człowiek może pochodzić z ludu Ene, omijajmy go z daleka. Tak, ale wtedy trzeba by omijać wszystkich. Siebie samego też. Powtórzę: wszyscy jesteśmy Ene.
            Dziś mamy niezwykłą cywilizacyjną szansę: przetrwać, nie będąc Ene. Dzięki cywilizacji, technologii i kulturze możemy być inni, możemy się przekształcić w inne plemię, inny gatunek, homo neosapiens. Postczłowiek. Możemy siebie zaprojektować jako inne plemię.
*
            Ene. A może kiedyś na Ziemi pojawi się nowy lud, lud Esa: Empatia, syntonia, altruizm...  Skąd przyjdzie ten lud? Może zostanie stworzony przez genetyczne zabiegi, manipulacje DNA. Zostaniemy zmodyfikowani tak jak żywność i pasze dla zwierząt. To jest w zasięgu ręki. Może lud Esa zostanie stworzony przez prostsze ingerencje farmakologiczne, chemiczne. To wszystko jest już realne. Posthumanizm, transhumanizm, neoludzie, itp. – technicznie już można ich stworzyć. Problem polega na ich zaprojektowaniu, dizajnie: jacy mają być? Kto zaprojektuje człowieka przyszłości? Czy człowiek z plemienia Esa to ten, którym chcielibyśmy być? Piękne były czasy kiedy to Bóg stworzył człowieka – na obraz i podobieństwo swoje. Ten człowiek, dzieło boże, szybko nabiera obrzydzenia do siebie samego a pośrednio – do swego stwórcy, prawzoru i modelu. Dorasta do tego, żeby się przekształcić, nawet kosztem ryzyka zagłady. Środki już są. Trzeba jeszcze pomysłu na neoczłowieka. I odwagi żeby go stworzyć. Powoli ten proces już się zaczyna. Jeszcze tylko pokonać strach przed wzięciem losu ludzkości we własne ręce. Uczynić realną samokreację ludzi składnikiem naszej cywilizacji.
            Naiwni ekolodzy protestują przeciw żywności genetycznie zmodyfikowanej. Jeszcze trochę, a kiedyś obudzą się sami jako genetycznie zmodyfikowani. Jako lepsi, mądrzejsi, bardziej współczujący dla bliźnich. Będą protestować, czy nie?
            Czasem spotykam ludzi, którzy z pewnością  pochodzą z plemienia Esa. Oni już tu są, choć jest ich jeszcze niewielu. Może trzeba tylko pobrać ich geny i rozmnożyć je, powielić?
Na przestrzeni tysięcy lat ludzie udomowili dzikie zwierzęta, przekształcili je. Wiemy, jak to robić. Może dziś pora, aby udomowić zwierzęta z gatunku Ene – przekształcić  je w ludzi? Homo Esa?
            Do tej pory byliśmy tylko przedmiotami ewolucji. Zaczyna się teraz wyłaniać możliwość, że będziemy jest autorami. Czy podołamy takiej roli?

        ***

środa, 21 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA.      Mało jest rzeczy śmieszniejszych od opisów tego,  jak 
ludzie x lat temu wyobrażali sobie przyszłość, choćby nasz czas współczesny.
A mimo to wielu ludzi wierzy, 
że przyszłość można przewidzieć.
*

niedziela, 18 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA
Upraszczać – powtarzać - upraszczać – powtarzać.
Upraszczać – powtarzać.
Upraszczać – powtarzać.
Upraszczać – powtarzać.
Upraszczać

czwartek, 15 grudnia 2011

E-menele, czyli wirtualne rynsztoki




Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu.
S. J. Lec
            Trudno dziś pracować, działać i pisać w sieci, nie widząc jej mniej konstruktywnej, mniej miłej strony, zawartości która cuchnie i wywołuje zwątpienie w wartość tego, co jest najbardziej przełomowym wynalazkiem współczesności: wirtualności i internetu.
Nie będę pisał o aspektach technicznych. Wiadomo, są fantastyczne, a ich efekt można określić tak: nigdy jeszcze tylu ludzi nie mogło tak łatwo wysyłać tyle informacji do tylu innych ludzi.
            A konsekwencje? – staje się ta łatwość problemem społecznym, kulturowym, nawet politycznym: ilu już polityków żądało zamknięcia konkretnych stron internetowych, forów, itp., bo ktoś ich tam oblał pomyjami? Bełkot, śmietnik, szambo, które rozlewa się w tych okolicach budzi spontaniczne obrzydzenie ludzi którzy tam zaglądają, nawet jeśli robią to świadomie – może często na zasadzie jakiegoś masochizmu: to obrzydliwe, ale ciekawe. To coś jak zoofilia, z którą wirtualne rynsztoki mają zresztą dużo wspólnego: to też jakieś obcowanie ze zwierzętami… z anonimowym sieciowym bydłem.
            Fora internetowe… współczesny odpowiednik dawnych (średniowiecznych?) miejskich rynków, po których z rzadka przechadzał się jakiś zamożny szlachcic, a przeważał plebs, służba, włóczędzy, żebracy, złodzieje i dziwki… Wiek dwudziesty pierwszy, a wszystko tak samo. Tylko środki inne, rynek, czyli forum – wirtualne, super technika, niedługo kwantowe komputery lub podobne. Jego mieszkańcy – bez zmian. Plebs, motłoch, dziwki, złodzieje. Rynki, fora i agory wirtualne. Kto na nich pisze? (pisze? Raczej bluzga). Jaki jest mechanizm ich zachowań, ich motywy, czemu chcą dać wyraz, co chcą osiągnąć?
            Może inaczej – kto tam nie pisze? Raczej nie ludzie wykształceni, odnoszący sukcesy, mający poczucie własnej wartości i jakiejś pozycji w życiu. Tacy zajmują się swoją kreatywną pracą, współpracują z podobnymi sobie, coś projektują i tworzą, budują nie tylko budynki ale i poczucie swojej wartości. Tworzą świat, który daje im do tego niezwykłe środki.
            W wirtualnych rynsztokach najczęściej pomieszkują specyficzni ludzie, raczej z przeciwnego krańca wobec wyżej opisanych. Nieraz zastanawiam się, jakie są cechy tych mieszkańców e-rynsztoków? Przypuszczam, że te cechy, pewną „psychologię” lub „socjologię” tytułowych e-meneli można tak opisać:

1.      niskie kompetencje, brak możliwości osiągnięcia  zadowalającej pozycji społecznej, miejsca w świecie, które daje satysfakcję
2.      brak możliwości wpływu na rzeczywistość, bezsilność: intelektualna, kulturowa, finansowa, lub jej przeróżne kombinacje
3.      destruktywność, frustracja, agresja, poczucie niższości, nienawiść do wszystkich lepszych, którym „się udało”.

            Te czynniki wytwarzają dziś  e-meneli. To ci z dostępem do internetu, w przeciwieństwie do zwykłych meneli, którzy na ogół żyją w miejscach nieco odległych od sieci i hot-spotów. E-menele mają komputery, często kupione przez rodziców dla swojego inteligentnego i obiecującego potomstwa, które przecież nie może być gorsze od sąsiadów: to jest być może główny motyw korzystania z nich, cóż, inaczej nie można...  E-menele nie grzebią w śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia, nie sypiają pod mostami. Raczej nie mają wielkich problemów finansowych. Problemem są dla siebie oni sami. Ich frustracja, złość i destrukcja, które wpuszczają w sieć. Niczym najlepsze wyszukiwarki przeglądają strony, fora, dyskusje. Wychwytują wszystko, co jest pozytywne, konstruktywne, i opluwają. Trolle - opluwacze.  Ktoś ma jakiś pomysł, idee? źle, k...., ja mu pokażę. Nie ma pomysłu? jak wyżej. Coś się gdzieś robi, projektuje, buduje? jak wyżej: Ctrl C, ctrl V, itd. Nic się nie robi, nie planuje, nie buduje, nie wymyśla? Jak wyżej. Polityk/minister/premier coś powiedział/nie powiedział?/nie tak powiedział? Ctrl c, Ctrl v. Głosujesz na Z? – itd.
            Mało co pokazuje tak moralną nędzę wirtualnych meneli jak komentowanie nieszczęść, tragedii, wypadków. Stało się coś złego, zginęli niewinni ludzie, dzieci, ktoś umarł. Cyfrowa hiena wrzuca swój ironiczny, szyderczy komentarz, najczęściej kompletnie prymitywny, bo to nie wymaga myślenia. Cóż, śmieje się sama z siebie. Spoczywaj w pokoju, hieno. To będzie szybciej, niż myślisz.
            Plujemy, kopiujemy, wklejamy. To jest podstawowa funkcja umysłu e-menela. Są to ludzie do bólu przewidywalni, pozbawieni elementarnej zdolności stworzenia jakiejkolwiek sensownej, konstruktywnej wypowiedzi. Ich forumowe wypociny przypominają mi bezsilny ryk bydła, któremu rozgrzanym żelazem wypalają na skórze napis: "jestem zerem, jestem nikim."
            Jednym z najlepszych przykładów tych wypocin jest wpis:  „fuck…” -  tu następuję (rzadko) jakiś konkret, najczęściej you – bo to prosta „angielszczyzna”, może jeszcze częściej: po prostu, fuck, fuck, itd. Bezsilne walenie bezmózgową głową o mur. Smutne to.
Często u mnie budzi to żal, nawet współczucie. Szukanie poczucia własnej wartości jest u e-meneli rozpaczliwe, wręcz tragiczne. A tragiczne jest zwłaszcza to, że sposób tego poszukiwania daje efekty dokładnie przeciwne. Oplucie, obrzyganie kogoś w internecie ma dawać poczucie bycia lepszym, schowania się za bezpieczną tarczę anonimowości i plucia, plucia, nienawiści... Cóż, drodzy e-menele, efekt jest dokładnie odwrotny: w ten sposób udowadniacie sobie dokładnie to, czemu chcecie zaprzeczyć: "jestem zerem, jestem nikim." Jestem mendą i właśnie to pokazałem całemu światu. Jestem umysłowym impotentem, ale uzbrojonym w komputer i sieć i swoją impotencję anonimowo wrzucam w świat. Dobrze o tym wiecie. Złość e-meneli jest niepohamowana, czysta i wyposażona w potężne środki rażenia, które być może, dają im poczucie siły. Bo raczej nie poczucie wartości. Może, gdyby się ujawnili, podpisali: „to ja, e-menel i menda to ja, popatrzcie na mnie!” byłoby im lżej, lepiej? Nie wiem, wątpię, to nie leży w sytuacji e-meneli. Są przegrani z kretesem i to ich problem. 
            Jakieś pomysły, rozwiązania? Co robić z e-menelami, jak oczyścić wirtualne rynsztoki? Internet jest światem wolności i musi takim pozostać: to jego największa siła, o czym na szczęście mało kto wątpi. Środki prawne, zakazy, areszty, moderatorzy, banowanie? … Nie, nonsens,  nigdy w życiu. To gaszenie ognia benzyną. To nie z internetem takie numery, sieć już jest zbyt wielka, zbyt mocna. Moraliści i prawnicy nie dadzą jej rady, mam nadzieję.
            *
            Mówi się dużo o cyfrowym wykluczeniu. Moim zdaniem to nie jest wielki problem. Cyfrowo wykluczeni są głównie ci, którzy sami chcą się wykluczyć, nikt im krzywdy nie robi. Problemem są dziś ci, którzy mając pełny dostęp do świata wirtualnego, mając szanse jakie daje ten świat, używają go do samowykluczania się ze świata kultury, polityki i świadomej społecznej współpracy.
            Mieliście może takie doświadczenie: do autobusu lub tramwaju wchodzi bezdomny. Taki, który mył się ostatnio w poprzednim dziesięcioleciu. Ludzie spoglądają ze współczuciem, jednak po chwili wokół bezdomnego robi się pusto. Wiadomo. Zapach pokonuje wszelkie współczucie. Obrzydzenie bierze górę. Z e-menelami jest podobnie. Z ekranów, co prawda nie zionie smrodem, ale obrzydzenie odrzuca. I to jest może sposób na tych ludzi. Zostawić ich samych, niech się taplają w swoich wirtualnych rynsztokach.  
            Internet jest zwierciadłem społeczeństwa, kultury. Nie próbujmy tego zwierciadła zaciemnić, zasłonić. To cenny instrument. To barometr stanu społecznego. Niech e-menele opluwają swoją jadowitą, choć bezsilną śliną cały świat. Jestem pewny, że go nie zniszczą.  Kultura – i ci którzy ją tworzą – zawsze byli parę pięter wyżej niż menele. Dzięki internetowi widać ilu jest e-meneli i jak działają. To nie jest zagrożenie dla kultury. To pokazanie, czym kultura nie jest. Ważny punkt orientacyjny. Pokazuje, gdzie iść. Właściwie wszystko jedno, gdzie.           
            Byle nie do e-rynsztoka. To coś poniżej dna.

            ***

niedziela, 11 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA.     Najlepszym sposobem żeby coś zepsuć, jest ciągłe udoskonalanie tego.
*

czwartek, 8 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA.   Każdy człowiek ma w życiu moment, w którym nie determinuje go nic oprócz niego samego.
*

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Odwaga



Myślenie, które jest twórcze, skuteczne, to takie, które "popycha coś do przodu", zmienia świat na lepsze. Mam nadzieję, że na lepsze. Przynajmniej co jakiś czas się tak zdarza. Takie myślenie oszczędza ludziom wysiłku, cierpienia, daje satysfakcję, zdrowie, dobrobyt, buduje nam lepszy świat. Chyba jest takie myślenie? Jeśli nie, to lepiej sobie w łeb strzelić, zamiast myśleć. A jeśli jest, to - jak obserwuję, musi mieć dwa warunki:
1. prawo do popełniania wszelkich możliwych błędów
2. brak obaw przed jakąkolwiek krytyką.
Warunek pierwszy spełnić bardzo łatwo: myślenie składa się w prawie 100 procentach z błędów, więc tu nie ma problemu, błędy popełniamy spontanicznie i swobodnie, bez wysiłku. Trafienie w myśleniu na jakąś ideę, która „zmieni świat”, jest z pewnością mniej prawdopodobne niż wygrana w totolotku. Ilu ludzi na świecie myślało? Optymistycznie: miliardy. Ilu z nich stworzyło jakąkolwiek ideę, która wyraźnie zmieniła świat? Optymistycznie: dziesięciu? Dwudziestu?  Z tego – ilu zmieniło świat na lepsze? Więc: nie martwmy się o błędy. Popełniamy je naturalnie, jakbyśmy oddychali: wdychamy informacje, wydychamy błędy. Jak to było? „Błądzić jest rzeczą ludzką. Wybaczać błędy, rzeczą boską.”
Gorzej z drugim warunkiem: strach przed krytyką to też cecha prawie stu procent tych, którzy myślą. Żeby myśleć, trzeba spodziewać się krytyki każdego błędu, jaki popełnimy. (bogowie wybaczają, ludzie nigdy). A i krytyki tej rzadkiej myśli, która nie jest błędem - też. W końcu, nikt nie wie, że to myśl cenna. Lepiej skrytykować, na wszelki wypadek. Krytycy nie wiedzą, czy krytykują błąd, czy myśl genialną. Czynią tylko swoją powinność. To cecha krytyków: nic innego nie potrafią.
*
A może mogliby myśleć, tylko się boją. To dotyczy nie tylko krytyków, wszystkich innych też, nas. Może dlatego starożytni mówili: sapere aude - odważ się myśleć, odważ się być mądrym. Myślenie to nie cecha intelektu. To cecha charakteru. Myślenie to forma odwagi.

***

niedziela, 4 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA.      Zdarza się, że mamy odpowiedź i szukamy do niej pytania.
*

czwartek, 1 grudnia 2011

@ MYŚL DNIA.  To, kim jesteśmy, nie ma żadnego znaczenia. 
Ważne jest to, czy potrafimy stać się kimś innym.
*

poniedziałek, 28 listopada 2011

Test


            Wiele razy obserwowałem jedną z najdziwniejszych rzeczy w ludzkim zachowaniu.  To doświadczenie zawsze mnie fascynowało. Polega to na tym, że coś, co jest dla pewnych ludzi zagrożeniem, niebezpieczeństwem, groźbą zburzenia przytulnego porządku ich życia, dla innych jest okazją, szansą, możliwością
Ci drudzy zdobywają świat, rosną, rozwijają się. 
Ci pierwsi stoją w miejscu i boją się. Kurczą się, zwijają, znikają.
            Ludzie nie różnią się żadnymi charakterami, cechami, psychologią i podobnymi głupstwami. To jest, być może różnią się, tak jak różnią się kolorem włosów, oczu, kształtem ciała i tak dalej. To są różnice nieistotne. Realnie, czyli w znaczeniu „radzenia sobie w życiu”, ludzie różnią się zdolnością do doświadczania życia jako możliwości. I – co istotne: zdolnością wykorzystania tych możliwości.
            Mnie się to bardzo podoba. To jedyna ważna rzecz, która ludzi różni naprawdę. Efekty tych różnic widać, kiedy popatrzymy na ludzkie biografie. Życie to test prawdy. Chwila prawdy, jedyna, jaką mamy. Test, w którym zderza się chaos ludzkiego losu ze zdolnością do wykorzystania tego losu jako okazji. Ci, którzy ten test zdają, to głównie ci, którzy myślą, że życie jest za krótkie, żeby się go bać.         
            Test jest trudny. Moim zdaniem, nie zdaje go 99,99%  ludzi. Co najmniej. Trudno. Powtórki nie są możliwe. Żyje się tylko dwa razy. Pechowo, nasze życie jest zawsze tym drugim.
     
            *** 

czwartek, 24 listopada 2011

@ MYŚL DNIA.    Państwo to doskonale zorganizowana banda gangsterów, żerująca  na tak zwanych obywatelach, których udaje się przekonać, że dzieje się tak dla ich dobra.
*

wtorek, 22 listopada 2011

ë PORADA DNIA.     Studenci! 
Nie chodźcie na zajęcia. 
Zamiast tego idźcie na spacer na cmentarz. 
Taki spacer więcej wam powie o życiu, 
niż najlepszy wykład.
*
ps. Nie obawiajcie się, zaliczenie da wam profesor Grabarz. To tylko kwestia czasu.
Myślcie pozytywnie! J

niedziela, 20 listopada 2011

@ MYŚL DNIA.  Czasem zaćmienie umysłu jest momentem jasnego widzenia.
*

piątek, 18 listopada 2011

Poza błoną świadomości: nienazywalne



Próbujemy opisać ciemność, ale żeby to zrobić,
zapalamy w niej światło.
William Byers

            Mówić, czy być? Oto jest pytanie. Kiedyś, w poście „Błona świadomości” napisałem o opozycji: żyć – czy mieć duszę? Właściwie ta opozycja dotyczy używania lub nie używania słów, idei. Żyć – to nie mieć idei. Być tu i teraz. Mieć duszę – to mieć ideę (duszy). Mówić. Myśleć. Gadać. Bełkotać. Pieprzyć trzy po trzy, w nieskończoność...
            To „mieć duszę” to pewien przypadek mówienia przy użyciu słowa, idei, dla mnie - chorego słowa. Chodzi ogólnie o taką opozycję: słowa – coś poza słowami, ale tego „poza” właśnie nie można nazwać. Jest to dziwna opozycja, w której jeden biegun jest znany, a drugi nie. Nie wiemy czym jest ten nieznany biegun. Bo nie używamy słów, żeby go nazwać. Dlaczego nie używamy? Bo… brak nam słów. Na nazwanie tego bieguna właśnie brak nam słów. Dlatego tego bieguna… nie ma. Dla nas nie istnieje.
            Naszym współczesnym, kulturowym problemem jest to, że nie umiemy żyć bez użycia słów. Język jest protezą, która zastępuje nam… Właśnie co? Co zastępują słowa?
            Czy to nie jest paradoks? Jest, może największy z jakim się w życiu spotkałem. Sprzeczność sama w sobie. Żeby coś powiedzieć – coś ważnego, najważniejszego, nasze istnienie – nie możemy nic mówić. Musimy milczeć. Nie możemy mieć idei „jest”. Bo jak ją mamy, to nie jesteśmy, tylko gadamy, że jesteśmy.
            Każde słowo, idea jakie wypowiadamy, natychmiast unicestwia, zabija to, co jest przed słowem. „Na początku było słowo”. Stare pytanie: a co było wcześniej?  Albo: a skąd się wzięło to słowo? To, co jest nie jest słowem. To co jest „przedsłowem”, ginie po każdym wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa. Słowo wypowiedziane unicestwia to, co przed słowem: przedsłowie, niewypowiedziane, nienazywalne. Słowo – zabójca.
            Być to znaczy nie używać w ogóle słowa „być”, czy jeszcze wyraźniej, w ogóle nie używać żadnych słów. Bycie jest łatwe (?). Trzeba tylko milczeć.
            Jeśli mówimy, to pojawiają się idee. Jeśli te idee wyłączymy, usuniemy, to zostaje  „coś”,  ale to coś jest właśnie czymś najważniejszym, tylko nie możemy powiedzieć co to jest, bo jak „to” nazwiemy, to natychmiast przestaje ono być „tym” czymś – tym nienazwanym. Samuel Beckett napisał słynną powieść „Nienazywalne”, Unnamable.  A dużo wcześniej Philip Lovecraft - opowiadanie, tytuł ten sam. Widocznie ich coś męczyło, coś w tym słowie. Być może nienazywalne to nazwa czegoś ważniejszego niż nazywalne.
            Jeśli nazwiemy to nienazywalne, staje się ono kolejną siateczką czy konstrukcją  z naszych słów, z naszych idei, staje się błoną świadomości, na której wyświetlamy nasze idee. Nienazywalne jest poza tą błoną. Jeszcze inaczej to ujmując: do tego „co jest” nie ma dotarcia, nie ma drogi poprzez język. Ten język musimy wyłączyć, zlikwidować, bo on, jak mówią filozofowie, odkleił się od rzeczywistości. Wymieść na cmentarz idei wszystkie chore słowa. Może wszystkie słowa? To, co zostanie, to jest właśnie to. A co? Niewiadomo. Unnamable. Nie mamy już słów aby to nazwać. I – nazywając – unicestwić. I dobrze.
            Do tego co jest, nie ma dotarcia przez słowa. Do czego? Niewiadomo? Unnamable.
Niewiadomo. Może ostatnie słowo, jakie możemy wypowiedzieć.
            *
            Zaraz, zaraz…  Więc do czego dochodzimy? Okrężną drogą do idei (idei? – nie, do „praktyki”, do pewnej formy działania) starej  jak świat: do medytacji. Medytacja to stan, w którym wyłączamy wszelkie idee, jeśli to potrafimy. Nie mówimy, nie myślimy, nie nazywamy. Milczymy. Czy medytacja w ogóle jest? Niewiadomo. Czym jest? Niewiadomo. Unnamable.
           
***

wtorek, 15 listopada 2011

ë PORADA DNIA.       Żyj teraz, tu. 
Jedyny kraj nadający się do życia to Tuteraz.
Jeśli chcesz żyć kiedyś i tam, 
zaginiesz  w krainie Nigdynigdzie. 
A stamtąd nikt nie wraca.
*

poniedziałek, 14 listopada 2011

@ MYŚL DNIA.      W walce wyobrażeń z faktami najczęściej zwyciężają wyobrażenia.
*

sobota, 12 listopada 2011

@ MYŚL DNIA.     Poprawić świat?  
Nic prostszego. 
Trzeba tylko zmienić sposób myślenia o nim.
Dlaczego ja jeszcze nie poprawiłem świata? 
To proste: nie potrafię zmienić sposobu myślenia o nim.
A Ty?
*

czwartek, 10 listopada 2011

Sternicy


            Mówimy czasem o tak zwanych użytecznych idiotach. Chętniej nazywam ich inteligentnymi głupcami, to lepiej oddaje istotę rzeczy. Są to bowiem często ludzie inteligentni, dobrze wykształceni, błyskotliwi, erudyci, wszechstronnie uzdolnieni. Brakuje im jednego: zdolności szukania najgłębszych fundamentów własnych przekonań, kwestionowania i zmieniania ich. Wybierania kierunku własnego życia. Do tego nie są zdolni. W efekcie: brak im umiejętności samodzielnego kierowania sobą. Samosterowania. Mogą pełnić wyłącznie funkcje usługowe i robią to dobrze. Są cenieni w polityce i religii, często robią tam kariery – do pewnego poziomu. Zazwyczaj niezbyt wysokiego, takiego, na którym są użyteczni, nie wyżej.
            Inteligentni głupcy są jak dobry sternik, który nie rozumie jednak działania kompasu, wobec czego myli kierunki, często o 180 stopni. Musi mieć nad sobą kapitana, który wyraźnie pokaże mu, dokąd płyną. Taki sternik zręcznie kręci kołem sterowym a kapitan kręci jego inteligentnym umysłem i wlewa do niego wodę, czerpaną zza burty.
            Obaj są zadowoleni. Nie zmienia to faktu, że kapitan jest kapitanem, a sternik – idiotą.
            Cóż, nie zawsze ten, który kręci kołem sterowym dowodzi statkiem. Zresztą – tak chyba powinno być. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Sternik, który próbuje określać kurs statku, kończy za burtą. Zajmują się nim rekiny.

            *** 

środa, 9 listopada 2011

@ MYŚL DNIA.   Jaaaaaaaa!
I tylko ja.
*
@ MYŚL DNIA.   Najważniejsze jest pytanie 
o to, co jest najważniejsze. 
Dopóki to pytanie nie padnie, nic nie jest ważne.
*

poniedziałek, 7 listopada 2011

Przyciąganie


               Nie ma powodów do czegokolwiek. 
W ogóle nie ma żadnych powodów. Są tylko konsekwencje.
            Nie jest ważne co nas popycha. Ważne jest, co nas pociąga.
            Jesteśmy tu i teraz. Nie ma znaczenia skąd przyszliśmy, jaką drogą tu doszliśmy. Znaczenie ma to, którędy pójdziemy. A to zależy od tego, dokąd chcemy dojść.

            ***

piątek, 4 listopada 2011

@ MYŚL DNIALudzie biedni są w istocie szczęśliwi. Mają proste wyobrażenie, że szczęście to pieniądze i wszystko to, co można kupić za pieniądze.
To trochę przykre, ale trzeba by im życzyć, żeby nigdy się nie przekonali, jak się mylą.
*

wtorek, 1 listopada 2011

Jeźdźcy



            W historii ludzkości byli tacy, którzy bardzo przenikliwie widzieli pewne rzeczy, czasem zwane niezmiennikami naszej egzystencji. Często byli to ludzie o większej wrażliwości, o jakimś wewnętrznym oku, pozwalającym widzieć niewidzialne dla innych. Niestety, to co widzieli tak jasno, nie jest przyjemne. Może dlatego ci inni wolą być ślepi i nie widzieć tych niezmienników albo widzą je niejasno, jak w zwierciadle. Do czasu. 
            Budda opisywał istnienie jako cztery doświadczenia: cierpienie - zetknięcie z czymś, czego nie chcemy, utratę tego, czego pragniemy; chorobę; starość i śmierć. I nikt nie może ich uniknąć. Winston Churchill w wojennym czasie obiecywał rodakom trzy doświadczenia: krew, pot i łzy. Ktoś inny mówił, że w życiu są pewne tylko podatki i śmierć. Niech to wystarczy. Takich czarnych wizjonerów było wielu. Może byli to po prostu realiści?
            Gdyby spróbować syntetycznie ująć to, o czym mówili, to wychodzi mi pięć składników. Lista krótka, trudna: ból, wysiłek, smutek, konieczność zarabiania pieniędzy i śmierć. Ciemniejsza strona życia. Oto pięciu jeźdźców Apokalipsy, w trochę innym składzie... cóż, pewien upgrade – w XXI wieku, ale czy naprawdę? Czy to nie ci sami jeźdźcy od początku świata?  Możemy przed nimi uciekać, ale będziemy za nami słyszeć ich tętent, coraz bliżej. Zaprzeczanie temu to postawa dziecka. Mój ulubiony Bob Dylan śpiewa: dwaj jeźdźcy się zbliżali, a wicher zaczął wyć…  Zgadza się. Jeźdźcy wciąż galopują. Jest ich niestety aż pięciu. Co najmniej. Nie wróży nam to dobrze. Wiatr wyje... Głos kopyt jest tuż tuż. Wiatr wyje.
            Może to obraz zbyt czarny...  oprócz tych złowrogich jeźdźców są w życiu przyjemności: szczęście, zadowolenie, miłość, seks, jedzenie, piękno, muzyka, taniec, sztuka, literatura i inne. Można powiedzieć uczciwie: wiele innych, dobrych rzeczy. Cała reszta - to metafory, jakiś rodzaj poezji, słowa, które są pochodne wobec bólu i przyjemności. Te słowa są cieniami elementarnych doświadczeń. Życie to cierpienie, przyjemność i metafory.  
            Pytanie, czy jeźdźcy i strach przed nimi są na tyle silne, aby zniszczyć to, co w życiu piękne, przyjemne, dobre? Jaki jest bilans? Czy to w ogóle można bilansować? W chwilach szczęścia możemy tworzyć jego metafory, doznawać go i wyrażać. Możemy zapomnieć o jeźdźcach.
            Możemy udawać, że to nie jeźdźcy, że to dzieci biegają pod oknami. Możemy. Może tak jest lepiej. Ej, słyszysz coś…?  posłuchaj… wyłącz ten komputer do diabła…  posłuchaj...

            ***

niedziela, 30 października 2011

@ MYŚL DNIA.   Komu służysz?
*

sobota, 29 października 2011

@ MYŚL DNIA.   Jedne z najtrudniejszych ludzkich problemów wynikają stąd, że nie umiemy się rozstać z tym, co już minęło.
*

środa, 26 października 2011

Łodzie

            


         Rodzimy się nad brzegiem ogromnej, szerokiej rzeki. Jest burzliwa, zdradziecka, trudna do przepłynięcia. Na drugim brzegu rzeki jest piękna, zielona kraina, porośnięta bujnymi lasami, pełna owoców, kwiatów, zachwycająca z daleka urokiem. Wkrótce pojawia się w nas myśl, żeby przepłynąć 
rzekę i dotrzeć na drugi brzeg.
            Budujemy łódź. Zbieramy materiały, projektujemy, szukamy porady doświadczonych szkutników, staramy się opanować rzemiosło potrzebne do budowy naszego stateczku. Pracujemy wytrwale. Wreszcie, pewnego dnia, łódka jest gotowa. Odpływamy. Próbujemy, manewrujemy, bierzemy kurs na drugi brzeg, wiosłujemy, omijamy wiry i podwodne skały. Udało się. Lądujemy. Zachwyceni, rozglądamy się po nowym, wspaniałym świecie. Łódź wyciągamy na brzeg. Niech poczeka na następne wyprawy.
            Kiedy już na nowym brzegu czujemy się jak w domu, coraz częściej patrzymy na odległe góry, które widać na horyzoncie. Myślimy, że trzeba będzie wyruszyć w te góry. Zobaczyć, co się w nich kryje, a może popatrzeć dalej, poza nie? Jaki świat tam jest?
            Czas mija. Kiedyś siedzimy zimnym wieczorem przy ogniu. Brakuje nam suchego drewna na opał. Patrzymy na łódź i decydujemy: trzeba ją spalić w ognisku. I tak jest już stara, zeschła, nigdzie nie popłynie. Rozbieramy łódź na kawałki i dokładamy do ognia. Gotujemy sobie solidną kolację. Jutro wyruszymy w drogę na zachód, w błękitne góry albo jeszcze dalej. Dokąd? Nie wiadomo. Trzeba się przygotować. Trzeba być silnym.
            A w górach łodzie nie są potrzebne...
           
            ***

poniedziałek, 24 października 2011

ë PORADA DNIAPomyśl to inaczej.
        *

piątek, 21 października 2011

@ MYŚL DNIA.   Psycholog to człowiek, który ogląda pięknie utkany dywan. Potem wczołguje się pod niego, żeby zobaczyć, jak to jest zrobione. Co się pod tym kryje?
Jeśli chodzicie po dywanach, to ostrożnie: 
pod spodem może leżeć psycholog.
*

wtorek, 18 października 2011

@ MYŚL DNIA.   Kontempluję świat, to co się w nim dzieje. Coraz częściej przychodzi mi na myśl, że nasza tak zwana cywilizacja powinna sobie wstrzyknąć jakiś pavulon i spokojnie odejść z tego świata.
Co to jest? Pesymizm? Depresja? Realizm? Optymizm?
*

sobota, 15 października 2011

Kapitanowie i cesarze



Bywa, że chorąży wieje w przeciwną stronę niż sztandar
S.J.Lec
            Bardzo podoba mi się zdanie, które ktoś powiedział o Napoleonie. Według tego twierdzenia tajemnicą sukcesów cesarza było to, że wyprzedzał przeciwników w myśleniu. Jest to piękne zdanie. Właściwie nie zdanie ale zasada, nie do pobicia, którą bardzo cenię i często cytuję. Wyprzedzać innych w  myśleniu...
            Myślę jednak, że  jest jeszcze jedna sztuka, ważna dla odnoszenia sukcesów: to umiejętność rezygnacji w odpowiednim momencie, czyli - dostatecznie wcześnie. Przodowanie w myśleniu jest mocno związane z rezygnacją wtedy kiedy trzeba – właśnie dlatego, że myślimy i wyprzedzamy bieg wydarzeń. Widzimy „co się święci”, po prostu. 
I wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje.  
            Nasza kultura (polska oczywiście) brzydzi się taką rezygnacją, uważa ją za oznakę "braku charakteru", zasad, etyki. Trzeba trwać do końca, nie zmieniać zasad, bo nie wolno, bo nie. Dla nas bohaterem jest kapitan, który stoi na mostku tonącego statku i tonie razem z nim.
            Pamiętam to chyba z jakiegoś starego filmu, statek tonie, załoga spieprza w szalupach a dzielny kapitan w galowym mundurze stoi na mostku salutując, woda coraz wyżej aż sięga mu do grdyki, bul bul, koniec. Na falach unosi się kapitańska czapka... poszedł na dno, ale z honorem. Nasza piękna idea: „na dnie z honorem lec”. Taak, na dnie honor jest potrzebny. Jak rybie rower. Lec by się uśmiał. Rodacy, litości!! Typowy chłop innej nacji myśli jakby tu lec w jakimś łożu – z babą. Polak nie, Polak myśli jakby tu lec na dnie – z honorem.
            Wróćmy lepiej do kapitana - bohatera. W myśleniu był trochę do tyłu. Nie przewidział, że statki toną. Żelazo jest cięższe od wody. Może tego nie uczą w szkołach morskich? Nie dziwię się, żadne szkoły nie uczą tego, co oczywiste dla niewykształconych. W rezygnowaniu bohater jest ostatni; cóż, jego problem. Zasłużył na nagrodę Darwina.  
            Może lepiej byłoby mieć mniej takich kapitanów - dzielnych i szlachetnych idiotów,  a więcej tych majtków, którzy w odpowiednim momencie spuszczają szalupy i wieją.
Podobno w czasie wojny, pod Monte Cassino, nasi żołnierze umieszczali na zboczach góry napisy: nie bądź głupi, nie daj się zabić. Otóż to. Tylko że potem stawia się pomniki nie tym, którzy nie byli głupi, ale tym, którzy nie żyją. Dziwna zasada. W ten sposób długo nie pociągniemy.
            Męczennicy, bohaterowie, którzy oddają życie dla idei, wiary, dla jakiegoś bełkotu.  Nie do wiary, że taki gatunek kretynów przetrwał do dziś. Z biologicznego punktu widzenia zasadą jest, żeby się nie dać wrobić w rolę ginącego – za co nie ma znaczenia. Stara amerykańska zasada: „dlaczego ja? Niech to zrobi George”. I to działa.
            Niezdolność do rezygnacji to nie cnota, honor ani zasady, jak niektórzy uważają. To upór muła, sztywność i tępota. Może ten upór jest rzeczywiście narzędziem działania ewolucji? Natura eliminuje upartych. Honorowi, 
z zasadami, giną dość wcześnie, często bezpotomnie. Zostają ci bez honoru, bez zasad, inteligentni i rozsądni. I żywi. Mniej Konradów, więcej Szwejków.
            A wracając do Napoleona. Czemu sugeruję, że brakowało mu drugiej ważnej umiejętności, zdolności do rezygnacji? Cóż, w myśleniu przodował. Pokazuje to jego wycieczka do Rosji w 1812. Plany były dalekosiężne, rzeczywiście. Mało kto miał takie pomysły. Z drugiej strony, cesarz pokazał, że nie miał tej innej kompetencji, rezygnowania. Uparł się, żeby tę Moskwę obejrzeć na własne oczy. I co on tam chciał zobaczyć? Lenina w mauzoleum? Typowy turysta. A gdyby tak wreszcie powiedział: merde, wracamy, tu się robi za chłodno!
            Ciekawe, jak by się historia potoczyła. Może teraz pisywałbym sobie bloga przecudną francuszczyzną, a do obiadu piłbym Chateauneuf-du-Pape?  I po co był ten upór?
            Ok, na tym kończę, słyszę jakieś krzyki: „Toniemy, toniemy!” Dobra, spieprzam do szalupy. Ale tłok, niech to, muszę kogoś wykopać za burtę żeby sobie zrobić miejsce...
     
            ***