W im bardziej złożonym świecie żyjemy, tym głupsi jesteśmy. Twierdzenie dość trudne do przełknięcia – spróbuję udowodnić, dlaczego tak jest. Nasz mózg jest prawdopodobnie najbardziej złożonym systemem jaki istnieje (może lepiej: jaki znamy). Możliwości ma spore, nie musimy być skromni. Tylko te możliwości poznawcze są pochodną prostej relacji: „złożoność tego co poznaje” do „złożoności tego co jest poznawane”. Taki prosty ułamek. Im niższy ten ułamek, tym mniejsze możliwości poznawcze poznającego, tym trudniej tworzyć umysłowe modele tego co złożone, czyli - poznawać.
Współczesny świat tak ma, że się coraz bardziej komplikuje, a
złożoność naszych mózgów się nie zmienia (albo wolniej niż świat; pesymiści mówią że na świecie liczba ludzi rośnie, a ilość inteligencji jest stała). W efekcie, coraz trudniej nam dostatecznie precyzyjnie „modelować” to, co dzieje się wokół nas (bo modelowanie tego, co się dzieje wewnątrz nas nigdy nam dobrze nie wychodziło, stąd tak zwane samopoznanie to zwykła mitomania).
Doświadczamy coraz częściej bezradności poznawczej. To taki stan, jaki przeżywałby na przykład ludożerca z dżungli nad Amazonką albo łowca głów z Nowej Gwinei (nic nie ujmując tym skądinąd sympatycznym gościom) gdyby mu pierwszy raz w życiu pokazać wnętrze telewizora i poprosić, żeby go naprawił. Doświadczenie, jakie się wtedy pojawia, to „bezradność poznawcza”. Stan paskudnie nieprzyjemny i coraz częściej doświadczany przez nowoczesnych ludzi. Musimy sobie z tym jakoś radzić. Jak? Mamy parę sposobów, jednak zasada jest jedna i właściwie – bardzo logiczna: zamieniać złożoność na prostotę. Sposoby są najczęściej takie (przykładowo, trudno to dobrze sklasyfikować):
· Odrzucanie szczegółów: uogólnianie, zastępowanie węższych, szczegółowych kategorii (lub nazw, terminów) ogólniejszymi, bardziej pojemnymi, które jednak powodują utratę jakiejkolwiek konkretności tego o czym mówimy. Mówienie na przykład o „ludziach w ogóle” to mówienie o nikim, bo istnieją tylko ludzie
konkretni. Również te wszystkie „każdy”, „zawsze”, „nigdy” – ależ to wygodne i proste.
· Stosowanie prostych wzorów myślenia: przeziębiamy się i jesteśmy chorzy. Ktoś został przestępcą, bo miał „trudne dzieciństwo”. Proste, ale czy tak jest, jak się to dzieje? Tego już ten wzór nam nie mówi. Ale, poza tym, wszystko jasne. Lubimy używać metafor - widzieć coś jako coś innego. „Zenek to jest orzeł”. To często ładne i przyjemne – ale metafory dają tylko złudzenie poznawania czegoś. Widać to wtedy, gdybyśmy, biorąc to dosłownie, wypuścili Zenka przez okno. Nie poleci. To znaczy, poleci – prosto na dół, bynajmniej nie jak orzeł. Cóż, taka uroda metafor.
· Redukcja skomplikowanej całości do jednego składnika, albo części lub poziomu. Można tu też włączyć widzenie tylko tego, co wspólne w wielu różnych rzeczach, albo inaczej, branie części za całość: w końcu, wszyscy Murzyni są czarni, Chińczycy mają skośne oczy, a Polacy to katolicy, prawda?
· Tworzenie cech: uproszczone identyfikatory, „tagi”, opisywanie czegoś lub kogoś przy pomocy prostego zestawu określeń, tworzącego jakąś kombinację, która ma wyrażać lub opisywać coś lub kogoś. Kochamy psychologów, bo mówią nam że ktoś jest „typem” A, B lub C. Ma cechy x, y, z – i wszystko jasne, jakie to proste. Takie identyfikatory mogą mieć postać liczb. Numery tatuowane na skórze więźniów w obozach koncentracyjnych to niezbyt miły pomysł, ale już PESEL wszyscy akceptujemy, prawda? Proste, wygodne, każdy jest dokładnie oznaczony i „zidentyfikowany”. Nawet nie wiemy, jak nisko już upadliśmy: nasze „tożsamości” polegają na posiadaniu niepowtarzalnego numeru. Właściwie dlaczego nie moglibyśmy mieć tego numeru gdzieś na ciele? Bo że będziemy go mieli wkrótce gdzieś wszczepiony na mikroczipie, to jestem pewny). To tylko sprawa rozwiązania technicznego.
· Stan zamiast procesu: „unieruchamianie” rzeczywistości: wolimy uważać, że coś jest niezmienne, stałe, jesteśmy ślepi na fakty że coś się dzieje, że jest procesem a nie rzeczą. Dobrze to widać, znowu, w naszym traktowaniu ludzi: przecie to on/ona, ten sam człowiek co wczoraj. Lecz ten ktoś mógł od wczoraj przeżyć rzeczy, które kompletnie go zmieniły. Wygodniej jednak założyć, że jest dokładnie ten sam. Taki był, to i taki jest. Po co się męczyć rozważaniami, jaki on/a właściwie jest.
To wszystko można opisać tak, albo zupełnie inaczej. To zależy od schematu, którym się posłużymy. Jakie są skutki, wnioski?
Mało kto dziś myśli poważnie, że nasze umysły odzwierciedlają rzeczywistość. Raczej ją kształtują, konstruują. A jeśli jest jakaś rzeczywistość „sama w sobie” to jest niedostępna, dostępne są tylko nasze schematy. Mamy tylko schematy. Jak pisał Baudrillard, rzeczywistość (już) nie istnieje. A schematy nie podlegają kryterium
prawdy, tylko użyteczności. Mogą być mniej lub bardziej skuteczne, ale pytanie czy schemat jest prawdziwy to jak pytanie który błąd jest najmniej błędny.
Co to znaczy „rozumieć”? To stworzyć jakiś prosty schemat, który daje nam poczucie że wiemy czym jest to coś. Rozumieć, to inaczej, po polsku, „pojąć”. A pojąć to złapać, uwięzić – w schemacie, w prostej klatce. Czasem myślę, że doświadczyć świata znaczy coś zupełnie innego niż go rozumieć. Doświadczyć, to dopuścić do siebie poznawczą bezradność, czyli doświadczyć, to – nie rozumieć. Stanąć naprzeciw świata z gębą otwartą ze zdziwienia i nie rozumieć nic.
Całe nasze życie to ćwiczenie w rozumieniu. W tworzeniu nowych schematów, które „pojmują” rzeczywistość. Gdybyśmy przestali ją pojmować, więzić, wypuścili ją na wolność? W jakim świecie byśmy wtedy żyli? Czym byłoby to, co „rzeczywiste”? Ciekawe, czy stanęli byśmy z gębą otwartą z zachwytu, czy w przerażeniu czmychnęlibyśmy w kolejny schemat?
***