sobota, 31 lipca 2010

Jak konsumować świat?


Czy możesz mi powiedzieć, którędy mam teraz iść?
To zależy od tego, dokąd chcesz dojść, odpowiedział kot.
Alicja w Krainie Czarów
            Dlaczego ludzie są gatunkiem tak (co bardzo boli ekologów) niszczycielskim dla świata? Źródłem naszej destruktywności jest nienasycenie, prowadzące do bezustannego poszukiwania i tworzenia źródeł satysfakcji. Chcemy przetworzyć świat w nasze zadowolenie. Jedna z moich ulubionych definicji słowa „motywacja”, mówi, że jest to pragnienie poszukujące satysfakcji. Zgadzam się. Bezustanne pragnienie, ale pragnienie ślepe, nie widzące tej satysfakcji, nie rozumiejące jej źródeł.  Popycha nas, ale nie widzi i nie wie dokąd. A jeśli, jak Alicja w krainie czarów, nie wiemy dokąd chcemy dojść, to skąd mamy wiedzieć którą drogą iść?  Otóż diagnoza problemu jest jasna: wybieramy dłuższą drogę. Dłuugą ścieżkę. Co gorsza, błędną. 
            Mamy dziś w świecie problem i ważne pytanie: jak skierować ludzką aktywność na inne niż dotychczasowe źródła satysfakcji? Zapytacie, a dlaczego? Za chwilę.
            Dzisiaj źródłem zadowolenia miliardów ludzi jest zaspokajanie najbardziej prymitywnych potrzeb biologicznych w najbardziej prymitywny, choć jednocześnie rozdmuchany do niemożliwości, sposób: materialny i ilościowy. Jestem głodny, jem, jestem zadowolony. Chcę być jeszcze bardziej zadowolony, jem więcej, mimo że nie jestem głodny. Kupuję więcej jedzenia, droższego, bardziej wyrafinowanego. Jest mi zimno, kupuję ubranie, jestem zadowolony, ale mi przechodzi, więc kupuję jeszcze coś innego, więcej, bardziej skomplikowanego, itd. Nudzę się: kupuję przedmioty, telewizory, zabawki, samochody. Czuję się gorszy: konsumuję na pokaz, żeby zaimponować sąsiadom, żeby się pokazać.
            Czego wszyscy szukamy? Satysfakcji: zadowolenia, spełnienia, szczęścia. Może - jakiegoś spokoju, nirwany? Problem tylko, że nie wiemy z góry co to oznacza, na czym polega przedmiot naszych poszukiwań? Wobec tego, sięgamy po najprostsze źródła zadowolenia jakie znajdujemy pod ręką: rzeczy, materię, przyrodę, nasze wytwory. Wyciskamy z nich szczęście. Szukamy po omacku.
            Ale tu kolejny problem. Satysfakcja do której dążymy, jest zmaterializowana: na jednostkę satysfakcji S przypada M zniszczonej materii, natury, świata. Tak to już działa. To nie urojenia, to prawa fizyki. Konsumuję czyli niszczę, „pochłaniam”, unicestwiam – takie było kiedyś znaczenie tego słowa. I takie… pozostało, choć niechętnie o tym myślimy. Jesteśmy wampirami wysysającymi ze świata naszą satysfakcję, zadowolenie, przyjemność, o często wątpliwej jakości. Ten proces jest jak dotąd nieskończony, coraz silniejszy, niszczycielski.. .   Nie potrafimy znaleźć  drogi do satysfakcji, która nie prowadziłaby przez rzeczy materialne. I ten stan powoli zamienia się w tragedię. Satysfakcja (moja) = destrukcja (otoczenia).  Nie zawsze tak jest, na szczęście. Można by sobie wyobrazić, że na przykład przyjemność seksualna, orgazm, wymaga nie tylko kontaktu seksualnego, ale zużycia jakiegoś materiału, paliwa. Czyli: ”seks na ropę”. Jeden orgazm = trzy litry ropy, albo coś podobnego. Gdyby tak było, nasz świat, w sensie przyrodniczym, już by się skończył. Prze......lilibyśmy go milion lat temu.  Ale z innymi przyjemnościami jest właśnie tak. A tego nasza planeta może jednak nie wytrzymać.
            Chcę wyjaśnić: nie jestem ascetą, ani żadnym prorokiem ani kaznodzieją ani ekologiem. Ani trochę. Nie mam ochoty prawić morałów. Chodzi o rozsądek, o praktyczne umiejętności życiowe, o zarządzanie sobą, w elementarnym sensie. Zarządzanie sobą to metafora w dużym stopniu ekonomiczna. Odwołuje się do ekonomicznego myślenia, mającego wiele wspólnego z rachunkiem zysków i strat, z bilansem: przychód, rozchód, saldo, itp. Taki sam rachunek dotyczy naszego życia. Chodzi o efektywność źródeł zadowolenia: jeśli źródło Z1   kosztuje mniej niż Z2 a daje tyle samo satysfakcji S, to źródło Z1 jest lepsze. Kalkulacja.
            Konkluzja trochę ekonomiczna: idąc „długą ścieżką” nasza firma o nazwie „Satysfakcja JA” nie ma przyszłości. Zbankrutuje. Wydajemy i zużywamy  więcej niż otrzymujemy, zarabiamy. Zapracujemy się na śmierć, nigdy nie osiągając mitycznego „zadowolenia”, szczęścia. Krótka, przemijająca satysfakcja i trwałe zniszczenia, nieodwracalne zużywanie energii i materii… To firma zawsze inwestująca w kota w worku. I zawsze kot okazuje się myszą. A potem – pusty portfel i konto. Nie, nie puste: minus, debet, długi. Droga do nikąd.
            A gdyby spróbować innej drogi, krótszej ścieżki?
            Mamy dwie możliwości: pierwsza, to najkrótsza ścieżka: zażyj chemiczny środek powodujący przyjemność: alkohol, narkotyk – wszystko, co mamy do dyspozycji. A mamy już dziś sporo. To jest ekonomiczne: mały nakład (małe zniszczenie środowiska), duży efekt. Problem: wiadomo na dłuższą metę to jest autodestrukcja. To bardzo krótka ścieżka do zniszczenia siebie (zysk środowiskowy: szybkie na ogół użyźnienie gleby). Dla większości z nas – odpada. Czyli?
            Jest jeszcze średnia ścieżka. Nauczmy się uzyskiwać maksimum satysfakcji w sposób niedestruktywny dla siebie i w sposób nie niszczący naszego świata. Dobrze, ale jak?
            Jak? Szukać niematerialnych źródeł satysfakcji. Aktywność prosta zamiast złożonej. Umysłowa zamiast fizycznej, destruktywnej dla siebie i świata. Może też wirtualna zamiast realnej? Wypicie herbaty zamiast wyjścia do sklepu i kupienia kilku niepotrzebnych rzeczy. Rozmowa z przyjacielem zamiast filmu w Imaxie. Przygotowanie czegoś co jest w domu do jedzenia domu zamiast wyjście do szpanerskiej restauracji (tam, gdzie chodzą znajomi). Jogging w lesie zamiast wyjazdu na narty… spacer po parku zamiast rajdu SUVem po górach… gra komputerowa zamiast wypicia paru piw pod blokiem i zdemolowanie przystanku autobusowego. To nie jest zbyt trudna idea, prawda? Szkoda, że tylko jako idea. Gdyby można po prostu siedzieć i kontemplować to, co jest. Być. I być… szczęśliwym. Stare marzenia mędrców. Prostota. Utopia dla przeciętnego człowieka.
            Wybór między długą a średnią ścieżką nie będzie wkrótce kwestią wolnego wyboru. Na ścieżkę długą po prostu już nie będzie nas stać. Pozostanie krótka. Albo – średnia. Świat będzie naprawdę ciekawym miejscem do szukania satysfakcji.
            Póki co, jak w cudownym świecie konsumpcji, wybór należy jeszcze do ciebie…

            ***

piątek, 23 lipca 2010

@ MYŚL DNIA. Gdybym miał nieskończenie małe potrzeby, byłbym nieskończenie bogaty.

czwartek, 22 lipca 2010

Dwie motywacje

            Motywacja: wiele mówimy o motywacji. W pracy, zarządzaniu, organizacjach, wszędzie. Motywacja to coś, co nas pobudza, popycha do działania, do nowych zadań, do rozpoczynania czegoś. Motywacja jako energia, siła – popychająca naprzód do czegoś nowego, do czegoś, czego jeszcze nie ma.
            Jest też inna motywacja, chyba rzadsza: ta, która nas powstrzymuje. Pozwala przestać coś robić. Wycofać się, zrezygnować. To motywacja bardzo trudna, bo sprzeczna z naszą biologią. Jesteśmy zwierzętami „proaktywnymi”: zaczynamy, walczymy, podejmujemy się, angażujemy- zawsze naprzód, zawsze coś nowego… A jeśli trzeba przestać? Wycofać się z bezsensownego stylu życia? Zwolnić z fatalnej pracy? Rozwiązać toksyczne związki z ludźmi? Skończyć z nałogiem lub niezdrowymi nawykami? Uwolnić się od idiotycznego pomysłu, w który nas ktoś wkręcił? Słowem: przestać. Po prostu. Ale właśnie to nie jest proste.
            Przestać to coś raczej nieludzkiego. Nie umiemy tego, a każdym razie umiemy gorzej niż angażowanie się, zaczynanie. Ale jakże przydatne jest nieraz kończenie. Konieczne. Życie polega w jednakowym stopniu na zaczynaniu i kończeniu. Wszystko we właściwym momencie. Kończenie to nie utrata motywacji. To powstanie nowej: do skończenia. Nie wyzwalamy się z chorych sytuacji, uwikłań, nałogów i pułapek życiowych dlatego, że zanika motywacja do bycia w nich. Ani trochę. Odwrotnie: pojawia się motywacja żeby z nimi skończyć. Nie można tylko zaczynać. Trzeba kończyć. Może nawet lepiej jest umieć kończyć niż zaczynać? Nie zrobić jest czasem lepsze, niż zrobić.
            Dwie strony medalu, dwie strony życia. Powinny chyba pozostawać w równowadze. Życie mamy w swoich rękach. Jedna nazywa się „początek”, druga „koniec”. I tymi rękami lepimy nasze życie jak glinę. Jedną się nie da, tak jak w buddyjskim koanie: nie da się jedną ręką klaskać. A tak jak buddyjscy początkujący uczniowie, ciągle próbujemy.

            ***

poniedziałek, 19 lipca 2010

@ MYŚL DNIA. Słowo staje się ciałem. Może. Ale bardzo powoooli. Więc: bądźmy cierpliwi. Obserwujmy ciało. Może wtedy zrozumiemy, co znaczy owo sławetne „słowo”.

sobota, 17 lipca 2010

Ubezwłasnowolnienie

            Po świecie krąży widmo. Jest słabo widoczne, prawie przezroczyste. Posuwa się powoli, ale systematycznie rośnie. Jak delikatna, ale lepka mgła zajmuje coraz większe obszary. Widmo nazywa się dość niezgrabnie: ubezwłasnowolnienie. To określenie mało ważne. W rzeczywistości widmo używa wielu innych imion, bardziej przyjaznych, lepiej brzmiących. Takie imiona to „bezpieczeństwo”, „pomoc”, „opieka”, „wsparcie”, „edukacja”, „rozwój” i wiele innych.
            Jesteśmy pozbawiani wolności pod pretekstem zapewniania nam bezpieczeństwa, opieki, zdrowia, dobrego humoru, szczęścia, sensu, wygody: czego tylko chcemy. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. No, telefonu, maila, Internetu. Wszystkim co możemy robić w życiu zajmują się fachowcy, eksperci, specjaliści. Trening, coaching, mentoring….. infantylizacja ludzi ”dorosłych” i  ich życia. Nie masz czasu na zakupy? Może nie wiesz co kupić? Pomogą ci „shopperzy” – zrobią zakupy za Twoje pieniądze i wezmą za to twoje pieniądze (odrobinę, naprawdę). Nie wiesz gdzie jechać na wakacje? Specjalista ci pomoże za niewielką opłatą. Skieruje cię do właściwego miejsca we właściwym czasie.
            Specjaliści powiedzą ci co lubisz, a czego nie. Jaki sens ma twoje życie. Wyćwiczą cię w podejmowaniu trudnych decyzji etycznych. Zastąpią cię w roli ojca, matki, męża, żony, kochanki, itd. Wszędzie pomocnicy, „helperzy”, „trenerzy”. Uczą nas wypoczynku, gimnastyki, jedzenia, seksu, oddychania, przyjdzie kolej na trenerów od sikania, robienia kup, pocenia się, kaszlu, pierdzenia, kichania. Przy jakimkolwiek problemie z płaczem rzucamy się w ramiona zawodowych pocieszaczy – pomagierów. Karierę robią takie zajęcia jak „terapeuci”. Terapeuci zajmują się wszystkim. Nie korzystać z usług terapeuty to dziś obciach.
            Tysiące ludzi są  zdolne bez wahania oddać prawo do interpretowania świata i własnego życia, działania, innym ludziom – „fachowcom”, „duchowym” i fizycznym przewodnikom. Dzisiejsze niewolnictwo jest subtelne, humanitarne. Jest niezwykle „edukacyjne” – kształci nas dla naszego dobra oczywiście, we wszystkim co możliwe… i jest piekielnie skuteczne. Skuteczne w robieniu z nas infantylnych idiotów. Bezmyślnych dzieci.
            Może kiedyś oprzytomniejemy. Zapytamy co myśmy właściwie robili w życiu? Gdzie nasze życie się podziało? No tak, zleciliśmy je fachowcom od życia. A co teraz? Chcemy jeszcze trochę pożyć, na własną rękę. I mamy problem. Ale poradzimy sobie. Trzeba znów, ostatni raz, wezwać terapeutę. On z nas zdejmie ostatecznie ciężar zwany „prawdziwym  życiem.” Za niedużą opłatą.
           
            ***

środa, 14 lipca 2010

ë PORADA DNIA. Porady są na zapisy. Wolne terminy od sierpnia 2010.

piątek, 9 lipca 2010

Trzy światy w jednym

            Dziwny jest ten świat, naprawdę. Dziwny, bo żyjemy nie w jednym ale w trzech światach jednocześnie i jest to źródłem licznych problemów. Najbardziej podstawowy problem to chyba ten, że nie odróżniamy tych światów. Można je dość prosto opisać. To one:
            Świat zewnętrzny, spostrzegany naszymi zmysłami: rzeczy, zjawiska, ludzie, wszystko co widać, słychać i czuć. To świat na przykład A.
            Świat B to świat naszego ciała, czyli doznań i odczuć z jego wnętrza: różne przyjemności i nieprzyjemności, bóle, gniecenia, łaskotania - cokolwiek co odczuwamy jako wewnątrz naszej skóry. 
            C to świat umysłu, czyli głównie świat wyobraźni, pojęć, myśli, wszystkiego, co „tworzymy w głowie”.
            Trudność z tymi światami jest taka, że stosujemy te same kryteria oceny i istnienia dla różnych światów, zestawiamy rzeczy niezestawiane, nieporównywalne, całkiem dosłownie „z innej parafii”. Po prostu z innych światów.
            Może dzieje się tak dlatego, że uparcie wierzymy w jeden, jedyny świat, w którym wszystko podlega tym samym zasadom, prawom i logice? Wobec tego przenosimy sposób myślenia i kryteria ocen z jednego świata na inny i dziwimy się, że to nie działa.
            Tak dzieje się w przypadku świata B, świata doznań wewnętrznych: ktoś stracił w wypadku nogę i narzeka że ona go boli, czyli ma tak zwane bóle fantomowe. Rozsądny realista mówi: bzdury, jak może cię boleć noga, przecież jej nie masz? Ale to nie boli noga w świecie A, ale noga w świecie B, który ma inne reguły. Ta noga tam jest, ale w inny sposób: jako wewnętrzne odczucie. Inny świat, inna noga.
            Tak samo dzieje się w przypadku świata wyobraźni, świata C. Wierzący w boga i ateiści spierają się zawzięcie czy bóg istnieje czy nie. Szukają jego dowodów lub kontrdowodów w „namacalnym” świecie A. Kompletnie bez sensu: istnieje, bo go sobie wyobrażamy. Kiedyś teolodzy mówili: bóg istnieje bo istnieje jego idea. Inni się z nich śmiali. Ale niesłusznie. Bóg istnieje. Jako idea. W świecie C. Przymierzanie obiektów ze świata A do obiektów świata C  i szukanie wspólnych kryteriów, miar lub cech to bezsens. Jakbyśmy porównywali liczby parzyste z muzyką Mozarta i pytali co z nich jest bardziej czerwone?
            Przykładów są tysiące: bogowie, magowie, czarnoksiężnicy, wiedźmy i wiedźminowie, góry: szklane, srebrne, złote, kosmici. Trolle, gnomy, krasnoludy, potwory, smoki, demony… Dość. Nikt tego wszystkiego nie wyliczy. Świat C jest absolutnie nieskończony. To wszystko istnieje, naprawdę. Istnieje w świecie C, w świecie zwanym przez niektórych Fantazjaną. Dlaczego mamy z tego świata kpić? Wątpić? Jeśli nie znasz tego świata, to trudno, każdy żyje w swoich światach, ale miej świadomość, że inni mają może tych światów więcej niż ty. Nie odbieraj im ich.
            Uznajmy wreszcie istnienie trzech światów i ich zawartości, nie ma się o co kłócić, światy są różne a żaden nie jest gorszy lub lepszy. Czy między tymi światami istnieją jakieś przejścia? Związki? Jak one na siebie wpływają? To już pytania dla tęgich filozofów. Nam przydałoby się praktyczne założenie, że te światy są różne – i wystarczy.
            Kiedy ktoś nas pyta, rozzłoszczony naszym roztargnieniem czy brakiem uwagi: w jakim świecie żyjesz?! Możemy spokojnie odpowiedzieć: właśnie przechodziłem ze świata B do C. I tak może być. I niech to nikomu nie przeszkadza.
           
            ***