środa, 29 grudnia 2010

Teatr starożytny


            Życie ma trzy ingrediencje, z których jest zrobione. Składa się z istnienia, walki i snu. Istnienie to zgoda na wszystko co jest, przyjmowanie wszystkiego tak, jak jest. Walka to zmienianie tego, co jest. Sen – to niewiedza o tym, czy się zgadzamy, czy nie.
            Trzy role jakie przybiera nasze życie. Istniejący. Wojownik. Śpiący. Mamy różne skłonności i talenty do tych ról, ich proporcje w każdym życiu są różne. Wielu z nas jest zdolnych tylko do jednej roli. Inni płynnie przechodzą od jednej roli do drugiej, są świetnymi, wszechstronnymi aktorami w teatrze życia, w tej role playing game. Być może Istniejący jest rolą najlepszą? O tym się rozmyśla od wieków. Przepięknie to ujął Pitagoras, mówiąc (w skrócie) że życie jest jak igrzyska. Jedni przychodzą tam żeby walczyć w zawodach. Inni, żeby handlować i zarabiać. Ale najlepsi przychodzą jako widzowie. Czy coś się od czasów Pitagorasa zmieniło?
Trzy postacie odgrywają swój dramat na trójkątnej scenie życia. Właściwie, to ta sama postać, która wciela się w różne role. Teatr jednego aktora. Kto pisze scenariusz? Niewiadomo. Reżyser? Nieznany. Widzowie? Nie widać. Cisza. Pustka. Przedstawienie trwa...

            ***

poniedziałek, 27 grudnia 2010

@ MYŚL DNIA. Podobno rzeczywistość to to, co nie znika, kiedy tego nie chcemy. Wobec tego rzeczywistość to również to, co nie pojawia się, kiedy tego chcemy.

środa, 22 grudnia 2010

Test psychologiczny: diagnoza i porada od ręki

        Odpowiedz bez namysłu, jaką figurę widzisz niżej:




Jeśli widzisz koło, jesteś chory/a
Jeśli widzisz kwadrat, jesteś głupi/a
Jeśli nic nie widzisz, jesteś ślepy/a

Widzisz coś innego? Trudno, nie przejmuj się. Myśl pozytywnie, popracuj nad sobą. Wszystko można naprawić. J

            ***     

poniedziałek, 20 grudnia 2010

@ MYŚL DNIA. Niektórzy ludzie przez całe życie pielęgnują swoje wady tak, że w starości osiągają one imponującą okazałość.

wtorek, 14 grudnia 2010

Ministerstwo prawdy likwiduje oświatę, czyli świat bez szkoły

                                              
                                                                  Hey!                           Teachers! Leave them kids alone! 
                                                        Pink Floyd


       Podobno jest wiele problemów z oświatą (osobiście, na szczęście, mam je za sobą, mimo że nie zdołano mnie oświecić). Problemów związanych  z oświatą nie należy rozwiązywać. Należy je przekroczyć. Jestem optymistą. Tak zwana oświata dojrzała do likwidacji i zacznie powoli znikać. Zostanie zastąpiona zupełnie inną ideą kształcenia i kompletnie innymi jego środkami.
*
Spójrzmy na kształcenie od końca, od końcowego efektu i potem na zasadzie „inżynierii wstecznej” zastanówmy się, jak to osiągnąć.
Co jest potrzebne dzieciom we współczesnym świecie? Nie chodzi o żadną precyzyjną listę, o jakiś, a tfu, program nauczania, ale o podstawowe, bardzo szerokie umiejętności, kompetencje jak dziś wypada mówić. Mogą być na przykład takie:
  • Umiejętność mówienia, czytania, pisania
  •  Rozumienie (!) podstaw matematyki
  •  Kontakt z literaturą, sztuką, muzyką
  • Obsługa komputera  i Internetu
  • Kontakt z ludźmi, podstawowe umiejętności społeczne          
          Co jest w tej liście ciekawe? Wszystkiego tego można nauczyć się poza szkołą, poza średniowiecznymi strukturami oświaty. Te kompetencje umożliwiają bycie samodzielnym umysłowo i życiowo, dają podstawy rozwoju.….Cała reszta może być nabyta samodzielnie, przez praktykę, w codziennym życiu. Dokładnie tak: nie potrzeba do tego żadnych instytucji, oświaty, szkół. Nowy, nadchodzący świat ma coś lepszego do zaoferowania.
*
Oświata, to tylko jeden przykład pewnej charakterystycznej instytucji. Przykład dobry, bo jak na modelu pokazuje wszystko to, co nadal trwa w życiu publicznym, mimo że nie ma już racji bytu, jest skończone. Jednak, powiedzieć dziś: zlikwidujmy oświatę to jeden z największych horrorów. Natychmiast otrzymuje się etykietkę „normalnego inaczej”. Bądźmy szczerzy: to jest rzecz absolutnie nie do wyobrażenia dzisiaj. Ale tylko dzisiaj. Oświata jako instytucja nie zniknie z dnia na dzień. Ale zniknie, choć w tej chwili to utopia. Nie takie rzeczy znikały. Od dinozaurów i neandertalczyków zaczynając, poprzez cesarstwo rzymskie, imperium brytyjskie i Związek Radziecki. Słońce nam kiedyś zgaśnie, a niedługo potem – kaganek oświaty.
Nasza niezdolność do akceptowania faktu zmiany i przemijania wszystkiego to kalectwo umysłowe. To ułomność naszej wyobraźni, która nam szkodzi.
Państwo dzisiaj, zwłaszcza tak zwane państwo narodowe, jest przeżytkiem. Ginie powoli w bólach, ale wkrótce zniknie ku rozpaczy nacjonalistów, patriotów, prawdziwych (tu wstaw jakiś naród…), itp. Państwo ginie dlatego, że jest bezradne wobec większości problemów swoich obywateli, nie może im pomóc. Po kiego licha nam takie państwo? Znikną też wszelkie klasyczne instytucje tego państwa, rządy, ministerstwa, tak, również ministerstwa oświaty.
Raczej nie doczekam tego, ale chciałbym żyć w świecie, w którym nie będzie ministerstwa zdrowia, ale będzie zdrowie. W którym nie będzie ministerstwa sprawiedliwości, ale będzie sprawiedliwość. W którym nie będzie ministerstwa nauki, ale będzie nauka. W którym nie będzie ministerstwa kultury, a będzie kultura. W którym nie będzie ministerstwa oświaty, a będzie oświata. W którym nie będzie ministerstwa prawdy, a będzie prawda. Co?! nie, nie, stop, oczywiście pomyłka, ministerstwa prawdy nie ma, to z Orwella. Ale jednak, jak łatwo się pomylić, prawda? (prawda - ta z ministerstwa, tak?). Zapytajmy ludzi na ulicy, na przykład w Warszawie, gdzie mieści się ministerstwo prawdy. Przypuszczam, że co trzeci poda nam jakiś przybliżony adres. Orwell to okrutna utopia. Nie zauważamy, że żyjemy w takiej utopii tylko trochę – na szczęście - niższego szczebla, gdzie całe nasze życie jest reglamentowane przez jakąś Władzę.
*
Wróćmy do naszej szkoły, bo to jest kopalnia wspaniałych przykładów tego, czego dziś być nie powinno, co się już skończyło. Dlaczego szkoła tak obsesyjnie kontroluje nie tylko treści których uczy, ale, przede wszystkim, proces uczenia?
Dlaczego dzieci muszą się godzinami gromadzić w jednym, szpetnym zazwyczaj i nieprzyjaznym miejscu w którym, jak większość z nich twierdzi, jest źle i nudno? Dlaczego muszą wkuwać jakieś bezsensowne informacje, zbędną wiedzę w sposób ujednolicony, niezgodny z ich potrzebami, preferencjami, absurdalny? To proste: muszą się nauczyć posłuszeństwa. Posłuszeństwa, konformizmu i właściwego miejsca w hierarchii, w szeregu. Tego uczy szkoła. Do tego jest powołana, tak jak armia, policja, kościół, sądy i szpitale psychiatryczne. Niejaki Michel Foucault opisał to dawno i dobrze, paru innych, na przykład Ivan Illich (zwłaszcza), Pierre Bourdieu też. Reszta: kazania o wiedzy, wyrównywaniu szans, rozwoju, społecznym awansie, to patetyczne sranie w banie.
Od zerówki do uniwersytetu, szkoła jest poligonem, na którym dzieci ćwiczą podporządkowywanie się władzy.
Szkoła, ta cała „oświata” (zmiłujcie się, bogowie ciemności!), trzyma się mocno. Każde społeczeństwo opiera się na trzech filarach: religia i kościół, wojsko i policja, oświata i szkoła.(Dziś jeszcze media, ale przy szkole one są małym Pikusiem). To trzy podstawowe narzędzia społeczne, dzięki którym trzyma się za mordę ciemny lud, plebs, plankton społeczny. Dwa pierwsze przeżywają dziś trochę ciężkie czasy, ale szkoła daje sobie radę. Jest nie do ruszenia. Do czasu.
Do czasu, kiedy zadamy sobie poważnie pytanie: czy nie możemy nabywać jakiejś wiedzy, umiejętności, itp., w dowolny, niekontrolowany sposób? Samodzielnie, na przykład w rodzinie, w gronie przyjaciół, w świecie wirtualnym, itd.?
Dlaczego nie przyjąć zupełnie innego modelu „oświaty”: ludzie uczą się sami, w dowolnie wybrany sposób: środki do tego uczenia się już są, aż nadto. Są znacznie lepsze niż typowa szkoła. A rola, pożal się boże, jakiegoś ministerstwa? Podstawowa: sprawdzanie ludzkiej wiedzy i umiejętności. Nic nam do tego skąd  wziąłeś widzę i umiejętność, pokaż je nam i udowodnij – przy pomocy sprawdzonych procedur, a  my potwierdzimy że jesteś kompetentny…i to prawdopodobnie obróci się na twoją korzyść...To wystarczy. Może zamiast jakiegoś ministerstwa oświaty – ministerstwo sprawdzania kompetencji? Masz umiejętności medyczne, które nabyłeś sam? Dobrze, sprawdzimy to dokładnie i bardzo praktycznie. Wykręcimy cię jak mokry ręcznik i jeśli stwierdzimy, że naprawdę możesz leczyć ludzi, damy ci to na piśmie.
Będziesz lekarzem bez akademii medycznej. Aha, ludzie bali by się takich lekarzy? Taa, lepiej bójmy się niektórych po akademii medycznej.(sorry, uniwersytecie; dziś wszędzie mamy uniwersytety: dziś nawet z koła gospodyń wiejskich łatwo zrobić uniwersytet, trzeba tylko zmienić szyld).
A samo „uczenie się” może polegać na czymś zupełnie innym. Grupy pomocy, samopomocy, spontaniczne wspólnoty, wirtualne sieci, pierwotne wspólnoty wirtualne, e-plemiona, e-coaching, e-mentoring, epoka neokamienna, neojaskiniowcy wyposażeni w Internet 20 generacji, Web 20.0, może jakieś superblogi, na których będziemy się wymieniać poglądami i wiedzą? Co to będzie? Szkoła, jaka szkoła?
A właśnie, jaskiniowcy. Jak oni mogli się zmieniać, dokonać postępu, wyjść z tych jaskiń? Stworzyć cywilizację? Oni nie mieli szkół! Uniwersytetów. Oświaty. Nie mieli nawet, o zgrozo, ministerstwa oświaty! I stworzyli cywilizację? To niepojęte.
Cóż, taka jest nasza logika myślenia. Bez edukacji, wykształcenia, bez szkół, nie ma postępu. To tak jak z religią: wczesna, głęboka indoktrynacja dziecięcych  umysłów – i nie potrafimy myśleć inaczej. Implanty psychiczne. Gotowe. Pewnych rzeczy nie możemy sobie już wyobrazić. Tak: nie możemy sobie wyobrazić.  Nie możemy sobie wyobrazić nowoczesnego, przyszłego świata – bez szkół. Rozumiem to. Kilkanaście lat spędziliśmy w szkołach gdzie uczono nas przeróżnych rzeczy. Ale był jeden podstawowy imps, „podprogowy” przekaz: szkoła jest ważna. Jest niezbędna. No i wierzymy w to. Możemy dziś publicznie wybrzydzać na policje i wojska, być ateistami i antyklerykałami, ha: nawet islam można krytykować (no, no, ostrożnie): ale podnieść rękę na szkołę?! Szczyt zgrozy. Zresztą, minister oświaty i tak tę rękę odrąbie.
Ale spokojnie. Świat idzie do przodu w dobrym tempie, przynajmniej technicznie. Dziś uczeń wyposażony w mały smartfon może błyskawicznie sprawdzić, czy to co mówi belfer to prawda i ewentualnie wskazać mu (he, he, na własne ryzyko) że jego informacje są przestarzałe. Świat wirtualny wypiera szkołę. Nie trzeba z nią walczyć, zginie sama, to nieubłagany proces ewolucji. Nikt kiedyś nie walczył z żaglowcami, bo dlaczego? Były piękne, całkiem sprawne, funkcjonalne, tanie, ha - ekologiczne!. Dziś żaglowców nie ma, chyba że to statki szkolne, turystyczne albo muzea. Ze szkołą będzie tak samo…A neojaskiniowcy w wolny niedzielny ranek będą czasami odwiedzać Muzeum Oświaty. Wirtualne zapewne.

            ***

czwartek, 9 grudnia 2010

@ MYŚL DNIA. W życiu wszystko może być albo A albo nie-A. Albo może być poza logiką. Czy są w świecie obszary, w których logiki nie ma, nie obowiązuje? Czy coś może być poza logiką? Co? Co to znaczy poza logiką?
*
Cóż, tak to jest. Najpierw człowiek coś wymyśli, a potem myśli o co mu w tej myśli chodziło.
I tak w kółko. Myślenie jest nudne.

sobota, 4 grudnia 2010

Tractatus mniemanologicus. Jan Tadeusz Stanisławski in memoriam


Mniemanologia stosowana jest dziedziną nauki stworzoną przez pierwszego w ogóle, nie tylko polskiego, mniemanologa, profesora Jana Tadeusza Stanisławskiego (1936 - 2007), twórcę i długoletniego kierownika Katedry Mniemanologii Stosowanej. Dyscyplina, dawniej uważana za humorystyczną (sic!), okazuje się jednym z najgenialniejszych odkryć, trzeba tylko wziąć ją poważnie. Rzecz jest prosta: większość naszych idei, wyobrażeń i pomysłów które odnosimy do rzeczywistości to „mniemania”. Jeżeli mówię: przysięgam, że to prawda, albo „absolutnie tak jest!” To po prostu… mniemam tak. Spróbuję dokonać bardzo krótkiej rekonstrukcji tez mniemanologii, żywiąc nadzieję, iż zyskałaby ona akceptację Profesora.
Ta fascynująca dyscyplina opiera się o podstawowy schemat naszego działania, wyglądający jak następuje:
mniemanie – działanie - ocena - inne mniemanie - działanie – itd.
Przykład: mniemam, że Wacek to fajny gość. Podchodzę do niego i mówię: „Sie ma Wacek. A on na to: „s… ch…”  . W tym momencie moje mniemanie zostaje prawdopodobnie nieco nadwerężone, podlega falsyfikacji i zmianie. Po zmianie wypróbowuję praktycznie nowe mniemanie, itd. Po pewnym czasie system moich mniemań stabilizuje się, umożliwia mi skuteczne działanie i nie wymaga częstych zmian. To wszystko. Proste, skuteczne, wystarczające.
Mniemanologia jest dziedziną stosowaną w podwójnym sensie:
Primo: mamy pewne mniemania po to, aby je stosować, aby one kształtowały nasze działania i pomagały nam osiągać to, co chcemy
Secundo: stosując mniemanologię wobec innych ludzi, możemy zmieniać ich działania. Skoro działania wypływają z mniemań, zmiana mniemania prowadzi do zmiany działania. To proste jak cep heksagonalny:
Chcesz zmienić czyjeś działanie – podsuń mu nowe mniemanie
Jest to proste, nie wymaga czytania cztero-  lub sześciotomowych podręczników pod tytułem na przykład „psychologia ogólna” , z których i tak się niczego nie dowiemy.
Mniemanologię stosowaną można opisać w paru słowach, co właśnie czynię i to wystarczy. Zresztą, każdy łebski człowiek dopowie sobie resztę, bo mniemanologia stosowana jest elementarną, wrodzoną wiedzą, którą wszyscy instynktownie stosujemy. A jeśli ktoś ma ze trzydzieści lat i żeby zrozumieć najprostsze ludzkie zachowania musi czytać podręczniki psychologii, to lepiej niech się walnie w łeb. Najlepiej cepem heksagonalnym. Polecam, alternatywnie, również istniejącą, choć niestety skromną literaturę na temat omawianej dyscypliny.
Mniemanologia jest wspaniałą dziedziną, która rozwiązuje całe mnóstwo tradycyjnych problemów filozoficznych. Należy tylko, jak powiedziałem, potraktować ją poważnie. Ta dyscyplina z powodzeniem zastępuje i łączy w jedno praktycznie wszystkie dziedziny humanistyczne, społeczne, filozoficzne i historyczne. Wszystkie one bowiem są systemami mniemań.
Moja fascynacja mniemanologią zaowocowała sformułowaniem dwóch praw, które ośmielam się dziś przedstawić PT Publiczności, z nadzieją, że uzmysłowią one praktyczną wagę i filozoficzną głębię omawianej dyscypliny.
Pierwsze prawo mniemanologii:
Dowolne mniemania, ułożone w zgrabną całość stają się najpierw prawdą, a następnie oczywistością.
Drugie prawo mniemanologii:
Oczywistość jest oczywista, dopóki ktoś nie przedstawi oczywistości bardziej oczywistej.

Prawa te są oczywiście oczywiste. Jeśli ktokolwiek nie tylko nie rozumie tych praw (to jeszcze pół biedy, w końcu mniemanologia podkreśla i docenia brak rozumienia czegokolwiek) ale ich wręcz nie akceptuje, zasługuje, Szanowna Publiczności, na miano cepa heksagonalnego i nie powinien parać się mniemanologią, jako dyscypliną przekraczającą jego umysłowe możliwości.
Jak Państwo słusznie wyczuwają, chętnie przypisałbym sobie odrobinę autorstwa tej dyscypliny, ale dzielnie odpieram tę pokusę. Wszelkie prawa autorskie i cały honor spływa na Jana Tadeusza Stanisławskiego, pierwszego polskiego uczonego, który stworzył coś, jak mniemam, naprawdę zasługującego na Nobla. Mam nadzieję, że powstanie wkrótce kolejna katedra lub wręcz instytut mniemanologii stosowanej. Otwarcie kierunku studiów w tym zakresie (może podyplomowe?) byłoby z pewnością powitane entuzjastycznie przez spragnioną edukacji młodzież. Dyplom magistra mniemanologii, zwłaszcza stosowanej, niejednemu otworzyłby drogę do wspaniałej kariery, w oświacie, polityce, służbach publicznych, ekonomii, etc. etc. Wszystkie te dziedziny, i wiele innych, opierają się w końcu na mniemaniach.
Oby osiągnięcia Profesora doczekały się twórczej kontynuacji. Chwała i uznanie, jak zwykle, przychodzą za późno. Mimo to, chwała Ci Profesorze.

***     

czwartek, 2 grudnia 2010

ë PORADA DNIA. Częściej patrz na to, co mówisz, a usłyszysz to, co widzisz.

sobota, 27 listopada 2010

Najprawdziwsza prawda, nieprawdaż?




Historia A:  Uparcie przedzieramy się przez grubą zasłonę kłamstw i złudzeń. Ostatnia warstwa pęka i…w nasze oczy bije olśniewający blask Prawdy.
Historia B:  Uparcie przedzieramy się przez grubą zasłonę kłamstw i złudzeń. Ostatnia warstwa pęka i…widzimy Nic. Ciemność.

W filozoficznym spojrzeniu na człowieka panuje od wieków taki pogląd. Gatunek ludzki osiągnął mistrzostwo w oszukiwaniu siebie. Z tej czynności uczyniliśmy istotę naszej egzystencji, rodzącej się z kłamstwa, biegnącej poprzez różne obszary kłamstwa i kończącej się w kłamstwie. Na początku była prawda: obiektywna, absolutna i tylko prawda. Potem nastąpił upadek w kłamstwo. Pojawiły się mitologie, religie, ideologie, mity i mitomanie. Człowiek jest twórcą kłamstwa i z jego wytwarzania zrobił swoją dumę i godność. Popęd mitotwórczy. Homo fictor. Człowiek mitotwórcą. Wielkie epopeje są kłamstwem. Sztuka, literatura, wielkie opowieści, narracje, ideologie to kłamstwo, lukrowanie koszmaru ludzkiej egzystencji pięknymi fasadami, malowidłami, muzyczkami i wierszykami. Na nic to. Rzeczywiste wyłazi spod gipsu, sreberka i farby Dulux. Można to tak widzieć. Rzeczywistość – pozór. A można całkiem inaczej. Myślę, po co nam ta opozycja: prawda – kłamstwo?
W szkole podstawowej miałem kolegę, bardzo sympatycznego, choć, prawdę(?) mówiąc, umysłowo sprawnego inaczej. Miał za to niezwykłą wyobraźnię i zdolności mitomańskie, choć wolę je nazywać  mitotwórczymi. Pewnego dnia opowiedział mi z przerażeniem, że w naszym mieście działa grupa porywaczy, którzy porywają ludzi i przerabiają ich na mięso. On właśnie był w sklepie mięsnym i rozpoznał swojego znajomego w kawale mięsa wiszącym na haku. Tyle opowiadanie. Pamiętam je do dziś, bo kiedy, rzadko na szczęście, wchodzę do sklepu mięsnego, ze zgrozą myślę, że w jakimś kawale leżącej padliny rozpoznam mojego sąsiada, znajomego albo kolegę z lat szkolnych. Przytaczam tę historię bo ona pokazuje względność prawdy, jej prywatny charakter, czyli to, że każdy ma swoje prawdy. Miałem powiedzieć koledze że jest głupkiem, idiotą i bredzi? Wyśmiać tego fajnego, uczynnego chłopaka? Po co? Przecież tak robią ludzie od lat: wyśmiewają to, co dla innych jest prawdą. Po co? W efekcie leje się krew i potoki nieszczęść przez tysiące lat. W imię prawdy. Naszej prawdy, przeciwstawionej waszym kłamstwom.
Jeśli prawda istnieje, to każdy ma swoją. Prawda jest kwestią osobistej wyobraźni.
Prawda to nie odkrywanie czegoś absolutnego lecz tworzenie, wytwarzanie czegoś od podstaw - z niczego - nie po to, aby coś odkryć, lecz aby zasłonić, że nie ma nic do odkrycia. Jest pustka, którą chcemy  zasłonić, ukryć. Niektórzy mówią zakłamać – i wolno im. Człowiek jest chodzącym dowodem że natura horret vacuum: boi się próżni i on sam również horret vacuum. Powiem inaczej: boimy się prawdy, pewnej prawdy. Homo horret veritas. Człowiek boi się prawdy o nieistnieniu prawdy. Nasza sztuka, literatura, religia, nauka, kultura, są obroną przed taką prawdą, przed pustą rzeczywistością. Przed spostrzeżeniem, że rzeczywistość to pustka. Demokryt twierdził, że świat to atomy i próżnia, reszta to mniemania. Tego się właśnie boimy. Nasze najgłębsze kłamstwa mają naturę ontologiczną. Są tworzeniem świata w którym możemy żyć - lub próbą stworzenia takiego świata - jak się wydaje, próbą wiecznie nieudaną. I wiecznie podejmowaną na nowo.
Czy to źle? Nie, uważam, że to zrozumiałe. Tak jest. Tak po prostu jest. I sztuką życia jest stworzenie sobie takich poglądów, wyobrażeń (chciałem odruchowo napisać: złudzeń, oszustw – ale…nie, nie jestem tego pewny) które pomogą nam stworzyć świat odpowiedni dla życia: na tyle, na ile to potrafimy. Sztuka życia polega na stworzeniu takiej rzeczywistości, w której odróżnienie prawda – fałsz, rzeczywiste - nierzeczywiste przestaje obowiązywać, staje się bezsensowne. W której nie mówi się o prawdzie, bo nie jest nam to potrzebne. Liczy się wewnętrzna spójność tego co mówimy, możliwość przełożenia tego na konkretne działania i – to najważniejsze! - skuteczność działań inspirowanych pewnymi poglądami.
Posłużę się porównaniem. Co roku lub częściej zmienia się moda, projektanci szaleją, wymyślają nowości, prezentują je na pokazach, krawcy szyją, klienci kupują, itd. Czy ktoś pyta, czy te nowe propozycje są „prawdziwe”?  Czy nam się po prostu podobają? Pytanie czy projekty Calvina Kleina są bardziej prawdziwe niż kreacje, powiedzmy Jean-Paul Gaultier’a? Pytanie z dziedziny wariackich. Czy tak nie może być ze wszystkim? Czy prawda nie jest rzeczą upodobań albo gustu? Nic więcej? Przynajmniej wtedy ludzie nie mordowaliby się w imię prawdy, tak jak (odpukać) zwolennicy strojów Paco Rabanne nie mordują  miłośników Karla Lagerfelda. Taka jest przewaga mody nad prawdą. Wyciągnijmy wnioski. Osobiście wolałbym, żeby świat był raczej podobny do świata mody niż do tego, który jest.
Mam nadzieję, że jesteśmy blisko takiej rzeczywistości, albo  zbliżamy się do niej i uważam to za postęp. Powiem więcej: tworzenie takiej rzeczywistości jest powołaniem ludzi o najwyższych kompetencjach, stwórców świata, naszego świata, mitotwórców w najbardziej konstruktywnym sensie, ludzi o potężnej wyobraźni, która pozwala im stworzyć wizję świata, w której prawda nie jest duszącą nas pętlą. W której nikt nie wyśmiewa cudzej prawdy i nie mówi: przyjmij prawdę, albo zginiesz. Imagine, imagine
No tak, a czy prawda jeszcze istnieje? Czy ma jeszcze jakąś rolę, jeśli to słowo cokolwiek znaczy?  Paradoksalnie, rola prawdy jest chwilami wyłącznie „negatywna”: jako krytyka przeróżnych wizji i wytworów wyobraźni, pomysłów i rozwiązań, jakie ludzie wymyślają i praktyk społecznych, jakie stosują. „Prawda” to pokazywanie słabości i niedoskonałości w naszym życiu, to ich demaskowanie. Jedyne co potrafi prawda, to pokazywać, że coś jest złudzeniem, że tak nie jest, że to nie to: rola czysto negatywna. Prawda to pokazywanie nieprawdy. Krytyk literacki lub krytyk sztuki wytyka słabości i mielizny jakiegoś dzieła. Robi to po to, załóżmy, aby to dzieło, lub następne, poprawić, choćby trochę. Prawda jest formą krytyki: estetycznej, kulturowej, społecznej – jeśli upieramy się, żeby jednak tego słowa używać. Jeśli tak rozumiemy prawdę, to nie ma ona łatwego zadania, choć zadanie jest ważne: pomoc w tworzeniu złudzeń coraz bardziej odpornych na zdemaskowanie.
Prawda w tym szczególnym znaczeniu odejmuje, pozbawia. Pozbawia nas złudzeń „które pomagają żyć”. Rola prawdy nie jest wdzięczna i prawda nie jest lubiana. Prawda jest straszakiem. Jest ujemnym biegunem, od którego chcemy uciec za wszelką cenę. Czy widzieliście kiedyś człowieka, który wchodzi do olbrzymiej, pięknie skonstruowanej budowli i pokazuje, że to domek z kart albo śmierdzący barak? Czy widzieliście jaką nienawiść, wściekłość budzi taki człowiek?. A jaki strach może wzbudzić człowiek który nie boi się mówić, że nie jest tak, jak chcielibyśmy żeby było? To łobuz, drań, cynik i prowokator. Sporo takich głosicieli prawdy źle skończyło.
To Giordano Bruno napisał: se non e vero e ben trovato. Jeśli to nie jest prawdziwe, to dobrze wymyślone. Gdybym miał stworzyć współczesną, postmodernistyczną wersję, to byłaby taka: Nic nie jest prawdziwe. Jest tylko lepiej albo gorzej wymyślone. Piszę to z nadzieją, że nie spotka mnie los Giordano Bruno. Ten los, który pokazuje, że prawda nie tylko wyzwalała. Również  zabijała.
*
Nie bądźmy głupcami. Nie łudźmy się, że ludzie kochają prawdę: prawdę taką jak ją opisałem, destrukcyjną. Niesłusznie, bo to lekarstwo gorzkie, ale skuteczne.
A prawda w klasycznym sensie, jako zgodność wyobrażeń z rzeczywistością lub „rzeczywistość” sama w sobie? Taka prawda to fetysz który może służyć najwyżej do szantażowania naiwnych. Chore słowo. Coś, co dobrze brzmi i ładnie wygląda z daleka, ale sensu nie ma żadnego. Przerywnik językowy. Jedni bez przerwy wtrącają „kurwa”, inni „prawda”. Wychodzi na to samo. Jakby powiedział Józef Tischner, taka prawda, to gówno prawda. 
*
Podobno dwa tysiące lat temu był niejaki Poncjusz Piłat. Inteligentny gość, który zadał pytanie: Co to jest prawda? Wtedy, tak sobie wyobrażam, zrobiło się cicho. Do dziś nie słychać odpowiedzi… Ciekawe, prawda?

***     

czwartek, 25 listopada 2010

@ MYŚL DNIAZnam ludzi, którzy wahają się w sposób niezwykle zdecydowany.

niedziela, 21 listopada 2010

Prawa wyobraźni

Wyobraźnia „od zawsze” mnie urzeka i czaruje. Nawet nie jej treści, jej wytwory, ale jej sposób działania. Jej jednokierunkowość. Określam to jako „asymetrię” wyobraźni. Chodzi o to, że jeśli wymyślimy coś, na czego istnienie nie ma żadnych dowodów, to „to” i tak będzie istnieć. Od tej chwili nikt już nie może powiedzieć: „tego nie ma”, bo zaraz ktoś inny powie: ”- a jaki masz dowód, że tego nie ma?”.   I tu sprawa jest zamknięta. Nie można udowodnić, że rzeczy  wyobrażone nie istnieją, jeśli nie mają wyraźnego związku ze światem doświadczanym, pierwszym światem. Gdzieś tam istnieją, w trzecim świecie, w świecie wyobraźni.
Można udowodnić, że coś jest, ale nie ma żadnego dowodu, że czegoś nie ma. Może dlatego dyskusje, na przykład czy Bóg jest czy nie toczą się w najlepsze od tysięcy lat i mają przed sobą świetlaną przyszłość. Filozofowie, tacy jak Karl Popper, próbowali  dostarczyć jakieś kryteria rzeczywistości dla potrzeb naukowych. Na przykład że twierdzeniem nauki jest tylko coś, co możemy obalić, zaprzeczyć, sfalsyfikować, udowodnić, „że nie”… Ale to w nauce. W wyobraźni niczego nie możemy sfalsyfikować, więc wyobraźnia jest poza nauką. Żadne odkrycie, to nauka powstała dzięki wyobraźni, a nie odwrotnie. Może było tak, że na początku była Wyobraźnia. Potem powstał świat i cała reszta, bo wyobraźnia to wyobraziła…
Wniosek? Wymyślajmy wszystko co możemy. Jesteśmy wszechpotężnymi władcami wyobraźni. Możemy wierzyć w istnienie wszystkiego, czegokolwiek co możemy sobie wyobrazić. Nie ma żadnego dowodu, że to nie istnieje. I myślę że dowodu nie może być.
Bądźmy też ostrożni. Wyobraźnia bywa mściwa. Jeśli użyjemy jej lekkomyślnie, obdarzy nas czymś, czego już nigdy nie wymażemy z rzeczywistości. Możemy sobie wyobrażać różne cuda, szczęśliwe dzieciństwo, raje i rozkosze. Dobrych bogów, wróżki i anioły. Ale jak ktoś sobie wyobrazi, że w dzieciństwie był molestowany seksualnie przez ojca? Tego było już sporo: tak zwane fałszywe wspomnienia. Co wtedy? Wyobrażone staje się faktem, faktem z którym trudno żyć i który może człowieka zniszczyć. A wyobraźnia nie ma klawisza „delete”. Nie warto igrać z wyobraźnią. Wyobraźnia jest bardziej rzeczywista, niż sobie wyobrażamy.
Granice naszego świata są określone granicami naszej wyobraźni. Jeśli wyobraźnia coś stworzy, nie ma już żadnej mocy na świecie, która by to stworzone zniszczyła. Może oprócz jednej: zapomnienia. Życie to zmaganie się wyobraźni z zapomnieniem? Jakaś walka dwóch tytanów, o równej mocy? Wyobraźmy to sobie – i wtedy tak właśnie będzie… Wyobraźmy sobie coś całkiem innego  -  i będzie właśnie tak. Jak, za starożytnymi Hindusami twierdził Schopenhauer: świat to wola i wyobrażenie. Może zwłaszcza wyobrażenie. W ramach ćwiczenia wyobraźni wyobrażam więc sobie świat jako zabawę trzech potężnych Tytanów: Woli, Wyobraźni i Zapomnienia. Wola jest siłą, energią. Wyobraźnia to formy jakie przybiera ta siła. Zapomnienie to rozpad, chaos, entropia, w którą zamienia się i wola i wyobraźnia a potem – powstają z niej na nowo.
A może, jak to wspaniale wyobraził sobie Witkacy: świat to nieskończenie zawiła partia szachów, którą w chwilach straszliwej nudy gra Pan Bóg z Diabłem, dając mu dla zabawy olbrzymie fory…

***

piątek, 19 listopada 2010

@ MYŚL DNIACzasem nasze życie toczy się jak rzeka płynąca pod górę.

niedziela, 14 listopada 2010

Plankton (i wieloryby)

            Metafory są świetnym środkiem ujmowania rzeczy trudnych, złożonych, niezrozumiałych. Kiedy mówimy o społeczeństwie, państwie, dużych organizacjach, używamy metafor, które dają nam poczucie że coś z tego rozumiemy. Że to złożone i niepojęte jest jak… tu wstawiamy metaforę. Ja użyję takiej: popatrzmy na ludzi – na życie – jako ocean w którym pływają różne stworzenia. Najbardziej widoczne z nich to wieloryby. Potężne bestie, lewiatany (tak to chyba nazywał filozof Hobbes?), a wokół nich plankton, którym się żywią wieloryby.
            Wielorybów jest mało, może kilka tysięcy? Powiedzmy, jeden procent? Wystarczy. Wieloryby żywią się planktonem. Plankton – to my. Dryfujemy bezmyślnie po oceanach. Malutkie, mikroskopijne stworzonka o tycich móżdżkach, które niewiele rozumieją i niewiele potrafią… To naprawdę nieważne. Plankton nie potrzebuje rozumu. Tak jak trawa dla bydła, plankton jest pokarmem. Spożywają go (nas) wieloryby, stosując przy tym przeróżne manipulacje, megamanipulacje, rzeczy zbyt duże abyśmy je widzieli.  
            Plankton, jak mrówki, ma za małe móżdżki (może nie ma ich w ogóle) aby zauważyć i pojąć co robią wieloryby. Wieloryby i ich działania są za duże żeby je zobaczyć. Wieloryby nawigują starannie po morzach i ocenach, tworząc plany i metody zagarnięcia jak największej liczby planktonu. Zjadanie planktonu to ich misja i podstawowe zadanie, któremu poświęcają wszystko.
            Wieloryby są mistrzami w stosowaniu efektu skali. Przykład: stosując nieskomplikowane manipulacje, medialne sztuczki, łagodne pranie mózgów i kształtowanie opinii publicznej (planktonicznej?) od jednego planktona (mnie, Ciebie, itd.) wieloryb rocznie wyciąga na przykład 10 groszy (centów, pensów, nieważne, wieloryby się tym nie przejmują, waluty nie mają znaczenia, liczy się suma). Czy plankton się tym martwi, oburza? Skąd? Co to jest 10 groszy roczne? Wieloryb liczy: 10 groszy razy 6 miliardów (przybliżona liczba planktonu). Wynik: 600 000 000 złotych. To się nazywa efekt skali. Wieloryby to potrafią. Doskonale rozumieją relacje między nimi i planktonem. Potrafią je wykorzystać. Plankton nawet tego nie zauważa.
            Pytanie które dręczy pewien, chyba dość spory, procent planktonu: jak być wielorybem? Wielorybem chyba trzeba się urodzić. Choć jest teoria, że jeśli jakiś plankton zaczyna się żywić, zamiast bakteriami i innym drobiazgiem – innym planktonem, to stopniowo, powoli może zamienić się w wieloryba. Czyli sztuka życia to umiejętność wykorzystania bliźniego swego jako pożywienia, kogoś, kogo można połknąć i strawić. Rodzaj reklamy: zjadaj bliźniego swego. Albo, w zwięzłej katechizmowej formie: „zjedz bliźniego swego, zajmiesz miejsce jego.” Jedz plankton. Będziesz duży. Będziesz wielorybem. A wtedy żaden plankton ci nie podskoczy. Liczyć się będą tylko inne wieloryby.

            ***      

sobota, 13 listopada 2010

@ MYŚL DNIA. Nic nie dzieli ludzi tak jak język, stworzony po to by ich łączyć.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mistrz Eckhart 2010

         Oko, którym patrzysz w pustkę, jest tym samym okiem, którym pustka patrzy w ciebie. Jeśli tego oka nie masz, jesteś najbardziej ślepym pośród ślepców.
            Porzuć wszystko, co masz. Porzuć książki i rozmyślania. Znajdź oko, którym widzi cię To, czym jesteś Ty.

czwartek, 4 listopada 2010

@ MYŚL DNIA. Mój zen: żadnych pytań – żadnych odpowiedzi. Niczego nie szukamy, niczego nie znajdujemy.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Hey Joe

   Święto Zmarłych...
Może dziś lepiej nikogo sobie nie przypominać. Ale jest taka pora, żeby sobie przypomnieć. Chociaż, ja o nich pamiętam, prawie zawsze. O innych też, o wielu. Ale dziś wspominam kilku ludzi. Takie wspomnienia, ulotne, trochę natrętne.
O paru ludziach których już nie ma. Byli. I nie ma ich. Są we mnie. Nie ma was już. Ale sami przychodzicie. Znów tu stoicie i patrzymy sobie w oczy. Byliście. Więc jesteście dalej. Jeśli coś było, jest dalej. Bycie nie ma czasu przeszłego ani przyszłego. Bycie jest. Bycie nie może nie być. Więc jesteśmy. Nie możemy przestać. Umieramy. I jesteśmy dalej.

Hej Dora
po męczących i irytujących zajęciach chodziliśmy czasem rzadko za rzadko na górę do klubu potańczyć to był świetny pomysł królował soul kochaliśmy tę muzykę jezu jak myśmy tańczyli nigdy w życiu z nikim tak już nie tańczyłem to właśnie dlatego hendrix dlatego hey joe a myśmy tańczyli tańczyli otis redding śpiewał sittin’ on the dock of the bay ty już od dawna tam siedzisz po drugiej stronie zatoki jak mogłaś tam dopłynąć tak prędko i tak daleko nigdy nie byłaś chyba zbyt silna taka mimoza a ta zatoka jest potężna po co tam popłynęłaś ja siedzę jeszcze po tej stronie i coraz częściej zerkam tam gdzie ty jesteś zatańczysz jeszcze ze mną proszę cię chodź hey joe słyszysz to chodź
Hej Józek
czasem zachowywałeś się jak bydlę nie mogłem tego zrozumieć bo znałem cię i wiem że nie mogłeś się tak zachować to tylko tak wyglądało powiedziałeś mi kiedyś że odkryłeś niezwykłą rzecz że mówienie prawdy jest bronią powiedz komuś prawdę w oczy a on zaczyna się bać wycofuje się a ty wygrywasz prawda to siła tak w końcu nic ci nie pomogła przegrywałeś z tymi którzy zakłamywali każdą prawdę w życiu spotkało cię tyle nieszczęść że myślałem że już wyczerpałeś limit myliłem się nie ma takiego limitu jeszcze cię dopadło to co cię zabiło wiedziałem że ma cię zabić ale tak szybko niespodziewanie przecież widziałem cię parę dni wcześniej ludzie zawsze umierają tak niespodziewanie telefon od twojej żony nie żyje ktoby się spodziewał wszyscy zawsze umierają niespodziewanie
Hej Tadek
pamiętam jak pojechałem do tego miasta w którym od jakiegoś czasu mieszkałeś żeby pogadać o twoich pięknych zwariowanych planach sam mnie o to prosiłeś było cholernie zimno jakaś taka pora roku ty przeziębiony ubrany byle jak zmarznięty mówiłem do ciebie jak do dziecka tadek ubierz się jakoś cieplej zadbaj o zdrowie człowieku zachorujesz jak ty żyjesz czy ty coś jesz w ogóle takie rzeczy dla ciebie nie istniały zawsze byłeś harcerzem marzycielem idealistą to nie przeziębienie cię zabiło może całe twoje życie cię zabiło miałeś za dużo życia żeby to znieść potem byłem na pogrzebie nie chciałem być ale pojechałem wsunęli cię pod płytę tego rodzinnego grobowca jak płytę cd do odtwarzacza naprawdę czekałem aż zacznie coś grać ale muzyki nie było cisza do dziś jest cisza nic o tobie nie słychać jesteś jeszcze pod tą płytą zawsze cię gdzieś nosiło ile miałeś pomysłów planów nie mogłeś usiedzieć na miejscu no to poleż tam sobie daj już spokój należy ci się
Hej Zeno
ten twój dom w górach taka inwestycja nie wiadomo czy wariactwo czy to były twoje marzenia jak przyjechałem to było jak widzenie w więzieniu siedziałeś jak zbity pies poprosiłeś mnie drżącym głosem żebym poszedł do takiego małego sklepiku niedaleko i kupił pół litra tylko tak żeby twoja żona nie widziała nalałeś sobie całą szklankę ręce ci się trzęsły zanim wypiłeś jakby ci się coś przypomniało dobrze byłeś wychowany i głosem pełnym strachu zapytałeś czy też się napiję powiedziałem nie dziękuję widziałem jaką ulgę ci to sprawiło jak wypiłeś pierwszą szklankę zrobiłeś się normalny ten sam co kiedyś na luzie potem ten luz cię zabił chyba cię coraz więcej kosztował zawsze już nadmiar luzu jakoś długo potem się dowiedziałem że nie żyjesz tak jakoś tak trudno mi było uwierzyć tak jakoś to dziwnie wszystko
Hej Rysiek
mogę tak do ciebie mówić właściwie to się zupełnie nie znaliśmy a zwłaszcza ty mnie nie znałeś byliśmy jakiś czas sąsiadami w tym naszym dziwnym mieście choć nigdy nie zamieniliśmy ani słowa mogliśmy sobie zaglądać do okien spotykaliśmy się czasem w kolejce w warzywniaku na naszej ulicy albo gdzieś w pobliżu trochę mnie śmieszyły te twoje stroje, ten wieczny kapelusz uważałem cię za jakiegoś szpanera na kogo on się zgrywa teraz wiem co to było ty to zaśpiewałeś w życiu piękne są tylko chwile czytałem różnych poetów filozofów pisarzy i żaden tego tak nie powiedział tak wiesz po prostu pamiętam ten sklep i ulicę jechałem niedawno ze szpitala gdzie została tylko śmierć bliski człowiek nieważne i nagle ty się włączyłeś  w radiu jakoś zgłupiałem w takiej chwili ale racja tak w życiu piękne są tylko chwile tak tak
*
Jakimi fajnymi ludźmi byliście. Byliście żywi. Nie wszyscy ludzie którzy żyją, są żywi. Stawiam wam mały nagrobek. Wirtualny: jak życie, jak śmierć. Odpoczywajcie spokojnie.

Hey Joe, hey Joe
Where you gonna run to, now where you gonna run to now
Hey Joe, hey Joe
Lord, where you gonna run to, now where you gonna run to, baby

[*]…………..……….

sobota, 30 października 2010

Psyche, czyli goła baba


Czytam i słyszę gdzieś prawie bez przerwy: psychologia społeczna, psycholog społeczny, wybitny psycholog społeczny…  Cóż to za dziwaczny oksymoron? „Psyche”: to coś w środku nas, co istnieje (naprawdę istnieje?!) w zupełnie inny sposób niż ludzie, ci tam, oni, na zewnątrz mnie. Czy coś może „istnieć” w jeden sposób a coś innego „istnieć” w inny sposób? Jak to pogodzić? Czy psychologia społeczna to „wewnętrzna zewnętrzność”? „Subiektywna obiektywność”? „Urojony fakt”? Jak i po co łączyć nasze kontakty z żywymi, konkretnymi i „namacalnymi” ludźmi z tajemniczą i nieuchwytną „duszą”? Po co?
Może to kolejne chore, już nie słowa, ale chore nazwy? Czy psycholog społeczny (po polsku: duszoznawca społeczny) nie mógłby mówić po prostu, że bada zachowanie człowieka wśród innych ludzi i dać spokój tej urojonej „duszy”? Zachowania społeczne? Badanie zachowań społecznych? – nie, to nieciekawe. Psychologia społeczna?  Wow, to tak! No tak, czyli – tu mam swoją hipotezę - dusza jest chodliwa, dusza się dobrze sprzedaje. To magiczne słowo, fetysz. Duszy bez walki nie oddamy. Nawet Coca-Cola przegrywa z duszą.* Dusza to prawdopodobnie najlepsza marka na świecie.
Umieśćmy w internecie hasło „moja teściowa to jędza”. Eee tam, nikt nawet nie zajrzy. Ale umieśćmy tytuł ”Psychologia relacji między pokoleniowych w małżeństwie” - ludzie czytają jeden przez drugiego.
Są dziś dwa słowa, które nikogo nie pozostawią obojętnym: to seks i psychologia. Dodać do czegoś słowo „psyche”, „psycho” to tak jakby koło nowego modelu samochodu ustawić zgrabną, nagą dziewczynę: sukces murowany. Marketing działa. Psyche ma się do naszych kontaktów społecznych tak, jak uroda wspomnianej dziewczyny do zalet i osiągów zachwalanego samochodu.
Mnożenie bytów ponad konieczność trwa w najlepsze. „Brzytwa Ockhama” jest dzisiaj dość tępa. Zresztą, kto dziś goli się brzytwą. Wittgenstein mówił, że jesteśmy zaczarowani językiem, czy jakoś tak. No, mówił. I co? Nic. Dalej jesteśmy. Kogo tam obchodzi jakiś Wittgenstein. Ładne ciało + seks + dusza. Lepszej kombinacji nie może być. Dusza przyciąga jak goła d… - o, przepraszam, jak magnes. Dusza w postaci gołej baby: to jest to.
------
*) sam myślałem, że to żart, ale: wstawiłem w Google „coca-cola”: 52 700 000 wyników.
Wstawiłem „psycho”: 28 700 000 wyników. Wstawiłem „psyche” : 36 400 000 wyników. Psyche plus psycho razem: 65 100 000 wyników. Miałem rację: dusza wygrywa z coca-colą. Naprawdę, dusza to potęga! Właściwie to pozytywne, wspaniałe! Bo cóż nam po coca-coli, skoro stracimy duszę?
           
***      

środa, 27 października 2010

@ MYŚL DNIA. Żyjemy w świecie innym niż świat naszych rodziców, dziadków, itd. Zgoda? Zgoda. Banał? Banał.
No to mamy definicję banału: coś, z czym wszyscy się zgadzają, ale nikt nie wyciąga z tego żadnych wniosków.

niedziela, 24 października 2010

Topienie korka, inaczej Weltschmerz

            Moja myśl jest głęboko odkrywcza: czasem bywamy w życiu niezadowoleni. Podobno nawet uczeni amerykańscy to potwierdzają. (Nie wszyscy, są tak zwani psycholodzy pozytywni, którzy mówią że jak nam jest źle, to tylko złudzenie, to przejdzie). Ja pójdę dalej. Powiem więcej: chcemy tego niezadowolenia w życiu uniknąć, skasować je, delete. Unikanie niezadowolenia w życiu przypomina próbę utopienia korka w wodzie. Ten korek to jakieś niezadowolenie, problem, obojętnie jaki: zawsze jakiś jest. Robak, który nas gryzie. Podobno każdy go ma, każdy swojego. A może naprawdę to jeden robak u wszystkich? Albo jest tylko kilka jakichś typowych robaków, które nas gryzą na spółkę? Jakie by to były, jak myślicie? Nie znam się na robakach, ale są, są na pewno.
            Woda to coś – cokolwiek – co ma nam przynieść zadowolenie. Woda to jest obietnica: jeśli będę miał „to” – będzie lepiej. Utopię korek (robaka). Mam samochód taki sobie, przeciętny, o którym nic nie ma w rankingach naprawdę dobrych samochodów? Straszny obciach. Kupię lepszy. Korek nie ma szans. Może, strach pomyśleć, mieszkam w bloku? Przecież w najlepszych pismach dla ludzi sukcesu felietoniści piszą co tydzień, jak to mieszkanie w bloku jest oznaką absolutnego braku sukcesu w życiu. Kupię dom. Przepiękną willę. Wezmę kredyt. Tak robią ludzie sukcesu. Tu wkracza psychoanaliza. Freud, Freud! Jak będę miał tę willę, mój penis automatycznie urośnie o trzy centymetry. Może nawet cztery. Bez przedłużania. (w wyobraźni, ale to też coś!) Tak to działa. Korek idzie w dół. To prawo natury: penis dłużej, korek niżej. Dalej! Dłużej! To fizyka! Patafizyka! (u kobiet to na pewno działa inaczej, coś jest odpowiednikiem penisa, ale co?! Pytanie niby proste, ale czy ja wiem? Muszę znów zajrzeć do Freuda, on jest nieoceniony w tych sprawach).
            Woda, więcej wody. Często ta woda jest cholernie droga, zdobywana ciężkim wysiłkiem. Ale tak trzeba, innej drogi nie ma. Tą wodą zalewamy korek, myśląc, że za chwilę utonie. Utopimy go. Ile byśmy nie nalali wody, korek jednak wypływa. Zawsze na wierzchu. A my, zdobywając nową wodę (bo przecież wiemy, że jeszcze trochę i utopimy drania), często sami się topimy. Korek dalej na wierzchu. Gdyby korki mogły się śmiać, słyszelibyśmy chichot. Nad wodą. A my, pod wodą: bul bul. Bul bul.
            A ci Niemcy mówią na to Weltschmerz: bul istnienia.
           
            ***

czwartek, 21 października 2010

@ MYŚL DNIA. Pytanie do filozofów: jak wygląda część, która pasuje do każdej całości?  I pytanie do inżynierów: jak zbudować taką część?

poniedziałek, 18 października 2010

Biegacz

          Znałem kiedyś człowieka, który namiętnie uprawiał biegi: ucieczkę od rzeczywistości. Trenował ciężko, poświęcając wszystko dla swojej pasji. Po paru latach treningu osiągał takie tempo, że rzeczywistość nie mogła go już dogonić.
          Nie słyszałem o nim od lat, ale wcale mnie to nie dziwi. Pewno jest już daleko przed nami.

          ***

sobota, 16 października 2010

ë PORADA DNIA. Nie pytaj: co powinienem wiedzieć? (i tak się nie dowiesz). Pytaj: kim chcę się stać? (tu są pewne szanse powodzenia – jeśli naprawdę chcesz). Pragnienia są silniejsze niż wiedza. I bardziej skuteczne.

wtorek, 12 października 2010

Jazda urojona: konie skończone

            To wcale nie o jeździe konnej, ale o powiedzeniu: jedzie, jedzie, a nie widzi że koń mu się skończył. Myślę o (wielu) pewnych ideach, które już nie pasują do rzeczywistości, a jednak funkcjonują. Mieszkają w naszych umysłach i dobrze się mają. Są to idee, nad którymi się po prostu nie zastanawiamy, dlatego nie widzimy, że mają się już nijak do rzeczywistości.  Gdybyśmy nad nimi pomyśleli, zauważymy to: ich nieodpowiedniość, przestarzałość, brak odniesienia do życia. Zauważymy, że to idee  lub słowa chore, pomysły i wyobrażenia martwe, które trzeba zamienić na inne lub po prostu porzucić, wyrosnąć z nich. Ale nie zauważamy bo nam się nie chce o tym myśleć, albo myślimy że to wszystko jest jasne, oczywiste. A kto chciałby podważać fakty oczywiste?
            Zjawisko jest bardzo ludzkie i częste, co nie znaczy że jest widoczne i uświadamiane. Rzeczywistość się zmienia, to fakt. A my mamy ciągle te same umysłowe narzędzia, te same pojęcia, modele i reguły stosowane do rzeczywistości. Gdyby one służyły tylko opisowi „świata”, to pół biedy, nieodpowiedni opis sam w sobie może nie stwarza problemów. Problemy pojawiają się, kiedy chcemy działać, coś konkretnego osiągnąć a nasz opis jest już błędny, przestarzały, świat się zmienił… Mamy słowa, opisy, terminy. Tylko nie ma już tego, co one opisują. Chcemy dojść pod jakiś adres. Ale mamy plan miasta sprzed pięćdziesięciu lat. Często tego nie zauważamy. Dawne przysłowie mówiło: „słowa ulatują, pisma zostają”. Proponuję nową wersję: ”rzeczy znikają, słowa zostają.”
            Kojarzy mi się to z trzema światami, które kiedyś opisałem. Świat wewnętrzny i zewnętrzny są ze sobą powiązane chyba dość luźno, często są one rozbieżne, i to co jest wewnątrz nas, może biec swoją drogą, bez względu na to, co dzieje się na zewnątrz (taka łagodna schizofrenia, na którą cierpimy wszyscy). Ale w jakimś momencie naprawdę zauważamy, że jesteśmy w dwu różnych światach i to, co jest w jednym, na przykład w świecie naszego umysłu, może nam nieźle zaszkodzić w drugim, „zewnętrznym”.
            Świetnym przykładem jest etyka, różne zasady i kodeksy etyczne. My, ludzie Zachodu, liberalni, wyzwoleni, autonomiczni, wciąż uważamy na przykład biblijny dekalog za podstawę moralności. Kompletny ateista chętnie, w chwili bezrefleksyjnej deklaracji mówi, że owszem dekalog, tak, nie zabijaj, nie kradnij, tak, to podstawowe zasady moralności. Ale ten dekalog to system absurdalnych zasad stworzonych przez dzikich pasterzy jakieś trzy tysiące lat temu. To zasady typu nie pożądaj wołu albo osła bliźniego, żony jego, tworzenia wizerunków boga, przestrzegania dnia świętego, itd. Ten słynny dekalog to koń (może wół lub osioł) skończony. Brak w nim przykazań nie wyrządzania bliźniemu cierpienia, nie znęcania się nad dziećmi, traktowania kobiet jak ludzi, troski o środowisko, nienaruszania praw ludzkich i paru innych drobiazgów, dzięki którym nasza cywilizacja podniosła się odrobinę ponad poziom dzikich semickich pasterzy sprzed paru tysięcy lat.
            Gdyby tak zamiast zabraniania boskich wizerunków, święcenia dni świętych, zwierząt  kopytnych, całopalnych ofiar, itd., dodać na przykład nakaz: nie będziesz jeździł swoim Kawasaki po osiedlu niszcząc spokój, życie i zdrowie tysięcy ludzi? Czy naprawdę tak trudno dostrzec, że świat się zmienia? I że ten świat wymaga nowych zasad? Ale któżby podważał dekalog? Chyba jakiś przebrzydły ateista. Ale wiadomo, ateiści są niemoralni i bezustannie pożądają cudzych wołów i osłów.
            Ten koń się skończył. Nikt moralny dzisiaj już nie dosiada konia zwanego Dekalogiem. (to, że jest tam: nie zabijaj, nie kradnij, to coś więcej niż dekalog. To oczywistości znane ludziom tysiące lat przed dekalogiem, to imperatywy biologicznie w nas ufundowane i nikt ich kwestionować nie będzie, nie martwmy się). Przestrzeganie zasad moralnych sprzed paru tysięcy lat jest – po prostu, niemoralne. Trzeba sobie to tylko wyraźnie uświadomić. I przenieść zasadę skończonego konia na wszelkie inne przypadki.
            Przypadków konia, który się skończył są tysiące. Po świecie galopują tysiące skończonych koni, których często dosiadamy i próbujemy gdzieś na nich dojechać. Prawo skończonego konia mówi:
            "Nasz obraz rzeczywistości jest zawsze o długość końskiego ogona do tyłu w stosunku do samej rzeczywistości." Ze dwie trzecie naszych poglądów, wiedzy, opinii, powinno nosić napis: „Nieaktualne.Termin ważności minął”.
            Patrzmy, czy nasz koń jeszcze dotyka kopytami ziemi. Jeśli nie, to może się od niej trochę oddalić. A potem możemy nagle zauważyć, że tego konia już nie ma i – spadamy. Można się co najmniej potłuc, albo gorzej.
            W epoce dyliżansów te piękne pojazdy zatrzymywały się na postojach, gdzie zmieniano konie na nowe, wypoczęte, silne. Po to, żeby jechać szybciej i dalej. Może by sobie przypomnieć tę zasadę? Zmieniać konie?
            Przydałoby się nam stado młodych, silnych źrebaków, na których moglibyśmy jednak gdzieś dojechać.
           
            ***      

piątek, 8 października 2010

@ MYŚL DNIA. Wymyśliłem dydaktyczny wierszyk dla przedszkolaków:
„Piekarz chleby nam piecze.
Murarz domy buduje.
A co robi psycholog*?
Psychologizuje”.
Mam nadzieję, że przedszkolaki zrozumieją. Bo dorośli raczej nie.

*Tu można wstawić dowolny zawód, byle się rymowało. Dla przedszkolaków to bardzo ważne!

wtorek, 5 października 2010

Implanty inaczej, czyli protetyka psychiczna

            Nie, nie, to nie tekst o stomatologii. Ale o pewnej analogii z nią – już tak. Czyli: implanty mamy nie tylko w gębie. Mamy je też w umyśle. Tylko to nie dentysta nam je tam wstawił.
            Nasz umysł nie jest biologicznie zaprojektowany jako gotowy mechanizm wykonujący pewne sztywne funkcje. Jesteśmy otwarci i elastyczni, bardziej niż myślimy. Istnieje tradycyjny, mechanistyczny obraz umysłu, wywodzący się gdzieś od Kartezjusza i do dziś obecny w potocznym myśleniu: mamy mózg, mózg zawiera różne „mechanizmy”, które wykonują określone, konkretne funkcje. Tych funkcji jest tyle i tyle, są w zasadzie te same, powtarzają się. Można je przewidzieć, wobec tego i nasze zachowania można przewidzieć. Takie są potoczne wyobrażenia. Człowiek-maszyna trzyma się mocno. Są to wyobrażenia, nieważne że nieprawdziwe, one są groźne. Fałszują sposób naszego istnienia.
            Jaki jest nasz umysł? Otwarty na zewnątrz. To nie szklana bańka, odizolowana od otoczenia, to raczej przewód, kanał do którego wszystko może wpłynąć i wypłynąć. Jeśli tego nie chcemy, musimy pilnować, co wpuszczamy i co wypuszczamy z tego kanału… Zwłaszcza co ktoś nam wpuszcza. A ludzie wpuszczają nam… na przykład impsy. Co?
            Impsy to  skrót od „implanty psychiczne”. Małe, niewidzialne programiki, wgrywane do naszego umysłu. Coś tak jak widgety, popularne  w telefonach komórkowych. Ktoś nam „wkleja” takiego impsa i on wykonuje sprawnie funkcję do której jest zaprojektowany, na przykład kłaniasz się z fałszywym uśmiechem facetowi, którego nie cierpisz… .
            Impsy bardzo trudno wykryć, są jak wirusy komputerowe, jakieś dobrze ukryte trojany.  Są groźne, bo często nie wiemy, że są. Programują nasze działania.  Są ludzie, którzy tworzą impsy tak jak inni tworzą wirusy komputerowe. Impsy to podstawa reklamy, perswazji, manipulacji.
            Ogólnie, imps to coś takiego jak mem, opisywany przez Richarda Dawkinsa albo „wirus umysłu” z pracy  Richarda Brodie’go pod takim samym  tytułem. Idee znane od lat. Używając pojęcia ”implant psychiczny” chcę podkreślić element nie zawsze w tych koncepcjach zauważany, mianowicie to, że te implanty i inne wirusy mają trzy cechy: są nam wszczepiane często niezależnie od naszej woli, nawet świadomości, działają tak, że nie mamy nad nimi wpływu, kontroli, oraz, może najgorsze z tego, skłaniają nas do działań niezgodnych z naszym interesem lub dobrem.
            Nasze umysły są przepełnione impsami, są z nich wręcz zbudowane. Impsy są kulturą, nie ma od nich ucieczki, one preparują nasze umysły od dziecka i zapewniają elementarny poziom adaptacji do innych ludzi. Edukacja, socjalizacja, religijna i polityczna indoktrynacja, ideologia: wszystkie zbudowane są z impsów. Taka indoktrynacja to jak stosowanie szamponu „dwa w jednym”: najpierw myje się nasz mózg do czysta, pozbawiając go zdolności myślenia i krytycyzmu. Tak wypłukany mózg nasącza się roztworem określonych impsów, które wykonują swoje funkcje. I tak mamy dobrze wychowane dziecko, posłusznego pracownika, porządnego obywatela, pobożnego  wyznawcę, dobrego terrorystę i oddanego członka partii. Kusząca jest hipoteza, że impsy to rodzaj fraktali umysłowych, że nasze przeżycia to w istocie tylko kombinacje i wariacje na temat kilku podstawowych wzorów, które komplikując się i powielając, dają w efekcie wszystkie treści naszej świadomości.
            Czy z impsami można walczyć? Walczyć? A co jeśli wszyscy składamy się tylko z impsów? Czy w naszych umysłach istnieje coś poza nimi – pytanie co? Bo jeśli nic, wtedy impsy – to my. A walka z nimi jest walka z samym sobą. Czy to nie paranoja? Nie, tylko to bardzo trudne.
            *
            Pomyślmy o ludziach, których umysły wypełnione są wyłączenie implantami. To umysły mechaniczne: jeden  implant wywołuje drugi. Życie to sekwencja bodziec-reakcja-bodziec, jak u starych dobrych behawiorystów: S-R-S-R-S …. – do końca (tj. do śmierci). Prawdopodobnie minimum świadomości, pełne zaprogramowanie. Czym byliby tacy ludzie? Automatami, mechanizmami? Chcielibyśmy tak żyć? Ja – nie chcę.
            Wobec tego, jak wyjść z tej sekwencji? Czy istnieje życie poza impsami? Jak zakłócić ten mechaniczny łańcuch  bodźców i reakcji? Włożyć jakiś kij w szprychy tego koła, tej  mechanicznej, wszczepionej nam  „samsary”? Spróbować powiedzieć stop. Co ja robię? Dlaczego? Czyli, znowu pytania? Jako narzędzie do wyłączania impsów? Samoprowokowanie?
Wielu z nas przydałby się dobry program antywirusowy – antyimpsowy. A może sformatowanie twardego dysku? Ale po co? Żeby zrobić miejsce dla nowych impsów?

            ***

sobota, 2 października 2010

@ MYŚL DNIA. Świat daje nam nieskończoną ilość okazji. Być może jeden człowiek na milion potrafi wykorzystać choć jedną z nich. Ale miliony ludzi narzekają na brak szczęścia i możliwości w życiu. Może dlatego, że powszechnym ludzkim przekonaniem jest to, że coś nam się w życiu należy? Ale co to znaczy, że nam się coś „należy”?

czwartek, 30 września 2010

Następna wiedza, proszę!

            Słyszę ostatnio narzekania, że ludzie (na przykład studenci? To też ludzie?) korzystają z  Wikipedii, pisząc prace magisterskie, a to nie jest wiedza całkiem pewna, itp.
            Nie ma się czego bać. Nie martwmy się o wiedzę. Wiedza była, jest i będzie. Wiedza jest ważna, odpowiada nam na pytanie: gdzie jesteśmy? Co jest? Czyli tworzy nasz świat. Nasz świat jest wiedzą. A że co chwilę inną? A co to ma za znaczenie? Kiedyś ludzie wiedzieli, że Ziemia jest płaska. Że Słońce krąży wokół ziemi. Że Bóg stworzył świat w sześć dni (do czasów Darwina). Że przedmioty cięższe od powietrza nie mogą latać (w dziewiętnastym wieku twierdzili tak wybitni fizycy). Że lodowce w Himalajach gwałtownie topnieją (wiedzieliśmy niedawno, już tego nie wiemy, to była naukowa ściema), itd.  
Wybitny fizyk amerykański, noblista Albert Michelson stwierdził, że poznaliśmy już wszystkie podstawowe fakty i prawa fizyki. Było to w roku 1894.Większość z nas jest Michelsonami. Nie potrafimy sobie wyobrazić, że to co uważamy za absolutne naukowe fakty za ileś lat będzie kupą śmiesznych urojeń.
            A rzecz jest prosta: wiedza to to, co uważamy za wiedzę. W jakiejś grupie, w jakimś czasie i miejscu. Potem coś się zmienia, wiedza jest już inna. Jeśli Wikipedia mówi że to i to i wszyscy to akceptują, to mamy wiedzę. Jak powstanie coś innego, bardziej słusznego, na przykład  Fikipedia, to znowu będziemy wiedzieli, może coś innego, z innego źródła. I o co się bić? Co komu do mojej wiedzy, a co mnie do jego? Każdy dziś może mieć taką wiedzę, jaka mu się podoba. Na tym polega postęp. Wybór „wiedzy” jest ogromny. Jedno jest pewne: nikt z nas nie będzie miał całej wiedzy. Nikt z nas nie ma wiedzy jednakowej, tej samej dla wszystkich. Niech więc każdy ma taką, jaką sobie wybierze i ściągnie: oczywiście z sieci. A jaka jest ważna?
            Wiedza dzieli się na użyteczną i bezużyteczną. Bezużyteczna… no wiadomo, szkoda komentarza. Wiedza użyteczna ma dziś to do siebie, że jest nieprawdopodobnie zmienna. Niczym przysłowiowe jętki-jednodniówki, wiedza umiera, odchodzi, szybko się dezaktualizuje. Powstaje nowa. Mnoży się jak króliki. Przechowywać wiedzę użyteczną dziś to jakby zimą zbierać śnieg, zamrażać go w lodówce i myśleć: przyda się znowu w zimie za rok.
            Nie przejmujmy się tak bardzo wiedzą. Myślmy bardziej o tym, do czego wiedza nam służy? Co chcemy osiągnąć? Do czego zmierzamy? To jest naprawdę wiedza. To jest nasz wybór. Decyzja. Jeśli to wiemy, jakiś rodzaj wiedzy ułoży się wokół naszego zamiaru lub zadania jak opiłki wokół magnesu. Nie ma wiedzy. Są pragnienia. Reszta – to zeszłoroczny śnieg. W następną zimę spadnie nowy. Chyba że klimat się ociepli. Ale wiedza o tym, to chyba, jak wyżej – ściema. Za rok klimat się już oziębi. Taka przynajmniej będzie nasza wiedza. Jak zwykle: pewna, absolutna, oczywiście – naukowa. Do momentu aż ją zastąpi inna. Wiedza-niewiedza… co jest czym? Kto to wie?
           
            ***      

niedziela, 26 września 2010

@ MYŚL DNIA. Wyobraźnia to dziwna zdolność. Asymetryczna. Łatwiej nam sobie wyobrazić przeróżne rzeczy których nie ma, niż wyobrazić sobie, że nie ma rzeczy, które są.

środa, 22 września 2010

Metablogging rocznicowy

    

             Niedawno minęła rocznica, jak sobie tu bloguję. I tak piszę, a jednocześnie patrzę na to z boku i myślę jak te blogi funkcjonują, co się tu dzieje, czego można się z tego blogowania nauczyć? No i, bo to blog, chcę coś o tym napisać. Czyli – muszę użyć modnego słowa - uprawiam w tej chwili metablogging ;)  - blogowanie o blogowaniu. Może się komuś przyda, zwłaszcza tym, którzy dopiero zaczynają, jak ja rok temu?            
             Powiem szczerze: im dalej, tym bardziej mi się podoba. Blogi to narzędzie o możliwościach o jakich nam się nie śniło, i wykorzystujemy dopiero parę procent ich możliwości. Jeszcze wszystko przed nami. Oto co zauważyłem, kolejność nie ma znaczenia:
·         Bloga tworzysz, bo się go nie pisze, ale współtworzy z czytelnikami, innymi autorami, itp. Nie wiadomo, czy to zaleta czy wada? Jest tu problem: Albo czytasz i komentujesz cudze blogi, albo tworzysz swój: kompromis jest trudny, zawsze coś przegrywa, czasu na wszystko nie starcza. Najtrudniejsze że nie na wszystkie komentarze można odpowiadać i dyskutować z nimi… ale i tak się to robi, choć nie zawsze na blogu.
·         Pisanie bloga – pewnego typu bloga przynajmniej – działa tak jak zajmowanie się fotografią, robienie zdjęć: wytwarza się w nas nawyk szukania „motywów”, tematów, dokładniej przyglądamy się życiu, zaczynamy być bardziej refleksyjni a nawet – myśleć! (tak, do tego stopnia!)
·         Uczymy się pokory: czytamy/oglądamy inne blogi i stwierdzamy że niektóre są świetne, pomysłowe, kreatywne, piękne, genialne; zżera nas zazdrość i wreszcie godzimy się z tym, że według różnych kryteriów nasz blog jest jednym z nich, gdzieś pośrodku, taki sobie i nie mamy powodu aby się nim popisywać.
·         Może wreszcie dojdziemy do mądrzejszego wniosku: a dlaczego blog ma służyć do porównań z innymi? Może to właśnie okazja aby z tym skończyć? Nauczyć się bycia sobą i ekspresji siebie nie po to, aby być od kogokolwiek lepszym? To jeden z najcenniejszych efektów blogowania.
·         Blog jest hipertekstem, co daje świetne możliwości. Można tworzyć wewnętrzne linki, po których krążą idee i wchodzą ze sobą w różne relacje, na przykład jeden tekst:
o   Inspiruje inne teksty i myśli
o   Modyfikuje inne teksty/posty
o   Przekształca myślenie o pewnych problemach
            Inaczej: blog może być traktowany jako „minisieć”, kłącze, itp.
·         Pisanie bloga jest pewnym doświadczeniem emocjonalnym:
o   Na początku wywołuje lęk przed upublicznieniem, otwartością, „pokazaniem się”. Potem – można się przyzwyczaić, w końcu na ulicy też nas wszyscy oglądają.
o   Powoduje uświadomienie różnych problemów etycznych: czy wolno coś/kogoś krytykować? Wyśmiewać? Czy i jakie są granice ironii, czy nie wpadam w destrukcyjny cynizm? Ja piszę żartem jakieś horrory a ktoś to bierze serio i może coś głupiego zrobić. Itd. Trochę jest takich problemów.
o   Skłania do uczenia się odpowiedzialności i ponoszenia konsekwencji tego, co piszemy i publikujemy, na przykład konfrontowania się z treścią komentarzy, być może skrajnie nieprzychylnych, obniżających naszą samoocenę, itp. Każdy może nas opluć w dowolny sposób, każdym jadem… wytrzymamy?
          
           Najciekawsze rzeczy dotyczą jednak treści tego, co piszemy. Blog jest jak ekran, na którym pokazują się treści naszego umysłu, często takie, które nas samych zaskakują, których byśmy bez tego ekranu nie widzieli. Oglądając te treści, widzimy, co nas naprawdę interesuje, pojawiają się tematy, wokół których krążymy, czasem dziwiąc się, że są właśnie takie? Przecież wcale nie chciałem o tym pisać? A może: naprawdę chciałem, tylko nie miałem świadomego zamiaru?
           Z drugiej strony, blog zaczyna mieć swoją własną logikę, zaczyna się usamodzielniać, jakby sam pokazuje, co teraz mamy napisać, staje się współautorem, może nawet autorem samego siebie?! A ja obsługuję tylko klawiaturę?
           Wobec tego, blog staje się też czymś nieprzewidywalnym, prawie autonomicznym, z dwóch przyczyn: pierwsza to ta, że nigdy z góry nie wiemy co kiedyś napiszemy, jest to nieprzewidywalne, wypływa gdzieś z nas spontanicznie, albo kierowane własną logiką.
Autorefleksja, o której kiedyś pisałem, naprawdę nic nam tu nie daje, po prostu nie wiemy „co z nas wylezie”. Druga przyczyna to ta, że teksty w blogu zaczynają jakby wchodzić w różne związki między sobą (ten powyższy hipertekstualizm), tekst X  niespodziewanie kojarzy się z tekstem Y i inspiruje powstanie tekstu Z, itd. Teksty łączą się, krzyżują, rodzą jedne drugie i jeśli jest ich już dostatecznie dużo, całość zaczynać funkcjonować jak jakiś organizm, ameba albo roślina… A do tego przecież dochodzą cudze komentarze: tu dopiero jest nieprzewidywalność, często zaskoczenie, konieczność zakwestionowania własnych poglądów… Pojawiają się inni, którzy coś komentują, do czegoś mnie skłaniają, więc, co powinno być jasne, blog to nie ja. To My.
            Atrakcyjność bloga: połączenie wszelkich możliwości pisania praktycznie czegokolwiek, w jakiejkolwiek formie z potęgą wirtualnych narzędzi (hiperlinki, wyszukiwanie, kojarzenie a przede wszystkim niezwykła łatwość komunikacji z ludźmi, tworzenie sieci społecznych….), efekt: coś, czego naprawdę nigdy jeszcze nie było. I każdy z nas może to coś tworzyć…
            Powtarzam: mnie się to podoba. Przeczytałem mojego pierwszego posta sprzed roku. Był krótki i pełen strachu. Potem był drugi. Kończył się zdaniem, które dziś znowu powtórzę. Jakim zdaniem? Kliknij tu i przeczytaj. To właśnie możliwości bloga.
      
           ***