środa, 3 lutego 2010

Autorefleksja, czyli dłubanie w duszy

            Mam znajomego, który kupił kiedyś piękny, potężny samochód z pokładowym komputerem. Był tym komputerem zafascynowany. No jasne, taki komputer to „dusza samochodu”. Kiedyś jechaliśmy razem dość wąską, krętą, dwukierunkową drogą. Kierowca zaczął mi pokazywać działanie komputera. Pochylił się nad nim i zaczął coś tam ustawiać, pokazywać. Mnie coś tknęło i spojrzałem przez przednią szybę. Zjechaliśmy na lewy, przeciwległy pas i sekundy dzieliły nas od walnięcia w drzewo. Krzyknąłem: stary, uważaj!! Podniósł głowę i na szczęście szybko skręcił kierownicę w prawo. Poczułem pot na twarzy. Do końca drogi już nie spojrzałem na komputer, duszę samochodu. Do diabła z taką refleksją nad samochodem, czyli: autorefleksją.
            Są ludzie dla których autorefleksja to nie zaglądanie do samochodu, ale zaglądanie w siebie. Tak, tak, zdarzają się tacy. Autorefleksja uchodzi za czynność bardzo wyszukaną, wręcz szlachetną, zarezerwowaną dla wybranych, szczególnie wrażliwych. Ale tak jak z samochodem, to zaglądanie w siebie też należy stosować ostrożnie. Jesteśmy stworzeni do patrzenia na świat a nie w duszę i tego nie zmienimy: oczy mamy skierowane na zewnątrz, a nie w duszę i zaglądanie w nią po prostu słabo nam idzie. W samochodzie i w życiu patrzmy na drogę a nie pod deskę rozdzielczą samochodu albo w „duszę”.
            Nigdy nie wiemy, czy to dusza czy jakieś urojenia, w co właściwie zaglądamy? Bo w zasadzie nie bardzo wiemy w czym dłubiemy i co z tego wyniknie, więc może lepiej nie przesadzać. Lepiej wiemy czym jest komputer, niż czym jest dusza (takie czasy), ale wiemy że w komputerze lepiej nie grzebać, jeśli działa. Tym bardziej w duszy.  Patrzenie w duszę też może się skończyć jakąś katastrofą, przykłady bywają…  Wobec tego patrzmy raczej na świat, na zewnątrz, a dusza niech sobie tam funkcjonuje jak pokładowy komputer, nic nam do niej, byle się nie zawieszała. Jeśli już musisz w czymś dłubać, nie dłub w duszy, raczej w nosie, to  przyjemniejsze i lepiej wiesz w czym dłubiesz. W efekcie, nosologia jest dziedziną bardziej naukową i bardziej przydatną niż psychologia. I chyba – bardziej bezpieczną.
            Ludzie, którzy żyją naprawdę, nie potrzebują duszy. Oni podróżują, jadą, zdobywają, myślą. Patrzą w przód. Dusza pojawia się jak znany „niebieski ekran” w komputerze: znak, że coś jest nie w porządku. Dusza pojawia się, kiedy życie staje się katastrofą. Może być też zwiastunem tej katastrofy. Strzeż się duszy.
           
            ***

6 komentarzy:

  1. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się Pana wpis, jest refleksyjny :P, i w związku z tym piszę. Mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam o co Panu chodzi, a nawet jeśli nie, to o ile moje rozumowanie działa poprawnie, choć subiektywnie, też myślę, że mogę z tego coś wyciągnąć... W każdym razie przechodząc do sedna... Napisał Pan, że 'ludzie, którzy żyją naprawdę, nie potrzebują duszy', rozumiem, że to 'naprawdę' jest pseudo-naprawdę. Ale - z drugiej strony spójrzmy na ludzi, którzy bardzo zaglądają w swoją duszę, którzy mają dość sporo samoświadomości, umieją spojrzeć z boku na siebie i relacje z innymi, swoją aktywność, czasem bywa tak, że żyją bardziej w swoich głowach, aniżeli w tym realnym, materialnym świecie. I czy tacy ludzie stanowią opozycję do tych wspomnianych z ostatniego akapitu? Czy też oni również nie żyją naprawdę? Bo jeśli ktoś jest introwertykiem w tym sensie bodajże Eysencka, że ma pobudzeniowy styl przetwarzania informacji, to zaczyna bardziej żyć tym co jest wewnątrz niego, a nie tym co na zewnątrz, ogranicza swoje bycie w świecie. Mimo, że ma sporą autorefleksję, to czy można powiedzieć o nim, że żyje naprawdę? Bo przecież życie polega chyba na wymianie ze światem zewnętrznym? Natomiast ci co pędzą, są bardzo aktywni, znowuż zatracają niejako siebie, przestają myśleć nad sobą, bo po prostu nie mają na to czasu, a też i nie chcą.
    Natomiast druga rzecz, o której chciałam napomknąć, to fakt tego, o czym pisze Pan, że zaglądanie w dusze może być zgubne (jeśli dobrze to rozumiem). Ja twierdzę, że może być i zastanawia mnie gdzie w takim razie leży granica tego czy to jest nadal zdrowa autorefleksja czy już bujanie w obłokach i dopatrywanie się czegoś czego nie ma? To dość problematyczna kwestia. Pana wywód jest dla mnie dość nieskończony i czuję się niejako niezaspokojona po przeczytaniu go ;-). Będzie mi miło, jeśli wyrazi Pan swoje myśli w ramach tego o czym piszę. Pozdrawiam. Ismena

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za mądry i inspirujący komentarz. Myślę, że rozmawiamy tu o odwiecznym problemie, czy człowiek może poznać sam siebie? Co to znaczy? Na czym to poznanie polega? W różnych kulturach mówi się ludziom "poznaj sam siebie", "wejdź w siebie a poznasz prawdę", "prawda mieszka we wnętrzu człowieka", itp. Ale co możemy odnaleźć we swoim "wnętrzu"? Czy możemy odkryć funkcjonowanie naszego mózgu, doświadczyć najgłębszych przyczyn dlaczego coś przeżywamy tak lub tak? Jestem pewny, że tego nie możemy. Biologiczne nie posiadamy takich możliwości, tak jak nie możemy bezpośrednio poznać jak funkcjonują nasze nerki lub inne narządy. One działają, a my doświadczamy tylko rezultatów tego działania. Mózg pracuje a my doznajemy efektów jego pracy. Dlaczego one są właśnie takie, tego żadne wgłębianie się w siebie nam nie powie. Tu jestem sceptykiem. Krańcowy introwertyk ciągle tkwiący wewnątrz siebie przypomina człowieka przed którym postawiono wspaniałe jedzenie, a on zamiast jeść zaczyna rozmyślać, co teraz dzieje się w jego żołądku, jelitach, itp. Traci zdolność bezpośredniego doświadczania życia, traci kontakt ze światem, a zyskuje tylko różne hipotezy, koncepcje, żeby nie powiedzieć urojenia na własny temat.W tym sensie to "psychologizowanie" siebie jest absurdalne. Więcej na nim tracimy, niż zyskujemy. A jaka jest alternatywa? Dla mnie prosta: umieć być tu i teraz, żyć w sposób skoncentrowany, skupiony, uważny. To też przecież odwieczna nauka, np. buddyjska. Być przytomnym. Najlepszym słowem jakie określa ten stan, jest dla mnie "obecność". Być obecnym, to być wszystkim. Obecność jest wszystkim. Jeśli jesteśmy obecni, nic nie tracimy. Mamy wszystko, co jest. Ale jeśli ktoś chce być obecny raczej wewnątrz siebie niż w świecie, to jego wybór. Niebezpieczeństwo polega na tym, że nie możemy być jednocześnie wewnątrz siebie i na zewnątrz, w świecie. Tym bardziej odpowiedzialny jest taki wybór sposobu życia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za miłe słowa i za odpowiedź :).
    Podoba mi się to słowo 'obecność', faktycznie dobrze ukazuje to co jednak nie zawsze łatwo jest wprowadzić w życie :]...
    Mi teraz przyszedł do głowy Hellinger, on lubi takie rzeczy - proste prawdy, zdania, prosto sformułowane, a wyrażające znacznie więcej... "optimum to trochę mniej"...
    Pozdrawiam serdecznie. Ismena

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, mam 22 lata. W życiu interesowałem się podobnymi tematami, filozofiami do czasu gdy znalazł mnie Jezus... Po co naukowo do tego wszystkiego podchodzić...? Za tym stoi ten zły zajmując łepetynę i ukrywa prawdę. Trzeba zaglądać w dusze i to na bieżąco! Moje życie to nieustanna walka, zaglądam w głąb siebie w poszukiwaniu grzechu. Na początku mojego nawrócenia te brudy były jasne, aż wstyd co robią łapska i język ludzi i nie wywołując u nich żalu czy skruchy. Po roku oczyściłem się ze złych czynów i teraz zaglądam w głąb siebie poszukując niedoskonałości a tu już trzeba je wygrzebać jak np. pycha, zazdrość (kupując markowy ciuch kupujemy go by lepiej się poczuć); czyli takie rzeczy które dla człowieka tego świata są śmieszne. Trzeba zaakceptować swój wstyd i z pokorą prosić Boga o wybaczenie, bo widząc krew Jezusa Chrystusa (poprzez naszą wiarę w niego) Ojciec nam odpuszcza grzechy. Żadne filozofie tego świata nie mają sensu, nic nie ma sensu bez życia z Bogiem. Nie wierzysz? Spróbuj! Otwórz Pismo i czytaj, nie zrażajmy się tym co świat czyni i jak Boga wykorzystuje. Czystym źródłem wairy jest przecież Biblia i w niej szukajmy Jezusa, on nas nauczy i przekona. Nie gdybajcie rozumem tylko poczujcie świat sercem bo każdy kto pójdzie za Panem zostanie zbawiony! Dlatego zachęcam Cię Bracie, Siostro przyjmij Jezusa do serca i żyj - wiecznie.

    "Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie"

    I to ma sens :) Pozdroski, Wojtek wojciech.kaluza@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Z doswiadczen wlasnych. Proby laczenia obecnosci wewnetrznej (autorefleksji) z zewnetrzna (aktywnoscia zyciowa) koncza sie najczesciej na kancie stolu lub zderzeniem ze znakiem drogowym, ktory nagle wyrosl na chodniku, czego skutkiem jest siniak - zewnetrzna oznaka umyslowych wojazy. Oswiecona nieudolnosc czlowiecza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Co prawda trochę "spóźniony" komentarz, ale mnie też zaintrygował Pana sposób myślenia. Nawiązując do tego, co Pan napisał w komentarzu odpowiem, że ta obecność w świecie przecież nie musi być nierozłączna z samoświadomością. Myślę, że każdy potrzebuje pewnego rodzaju introspekcji ale każdy w różnym stopniu. Zależy to od temperamentu i innych skłonności. Dlatego myślę, że sztuką jest połączenie rozwoju samoświadomości i rozumu. Każda skrajność prowadzi do zaburzeń równowagi psychicznej, w tym przypadku może być to życie "na zewnątrz" i nie patrzenie na to, co jest w środku. Moje doświadczenia własne wskazują na to, że nic człowiekowi nie szkodzi, jeśli jest w odpowiednich ilościach. Staram się poświęcać czas zarówno na rozwój wewnętrzny (psychika, emocje) ale także zewnętrzny (fizyczny, społeczny). Nie wiem, gdzie zaliczyć naukę, ale myślę że łączy ona te dwie sfery. To jest mój przypadek, nie twierdzę, że u wszystkich musi to tak funkcjonować. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.