sobota, 30 października 2010

Psyche, czyli goła baba


Czytam i słyszę gdzieś prawie bez przerwy: psychologia społeczna, psycholog społeczny, wybitny psycholog społeczny…  Cóż to za dziwaczny oksymoron? „Psyche”: to coś w środku nas, co istnieje (naprawdę istnieje?!) w zupełnie inny sposób niż ludzie, ci tam, oni, na zewnątrz mnie. Czy coś może „istnieć” w jeden sposób a coś innego „istnieć” w inny sposób? Jak to pogodzić? Czy psychologia społeczna to „wewnętrzna zewnętrzność”? „Subiektywna obiektywność”? „Urojony fakt”? Jak i po co łączyć nasze kontakty z żywymi, konkretnymi i „namacalnymi” ludźmi z tajemniczą i nieuchwytną „duszą”? Po co?
Może to kolejne chore, już nie słowa, ale chore nazwy? Czy psycholog społeczny (po polsku: duszoznawca społeczny) nie mógłby mówić po prostu, że bada zachowanie człowieka wśród innych ludzi i dać spokój tej urojonej „duszy”? Zachowania społeczne? Badanie zachowań społecznych? – nie, to nieciekawe. Psychologia społeczna?  Wow, to tak! No tak, czyli – tu mam swoją hipotezę - dusza jest chodliwa, dusza się dobrze sprzedaje. To magiczne słowo, fetysz. Duszy bez walki nie oddamy. Nawet Coca-Cola przegrywa z duszą.* Dusza to prawdopodobnie najlepsza marka na świecie.
Umieśćmy w internecie hasło „moja teściowa to jędza”. Eee tam, nikt nawet nie zajrzy. Ale umieśćmy tytuł ”Psychologia relacji między pokoleniowych w małżeństwie” - ludzie czytają jeden przez drugiego.
Są dziś dwa słowa, które nikogo nie pozostawią obojętnym: to seks i psychologia. Dodać do czegoś słowo „psyche”, „psycho” to tak jakby koło nowego modelu samochodu ustawić zgrabną, nagą dziewczynę: sukces murowany. Marketing działa. Psyche ma się do naszych kontaktów społecznych tak, jak uroda wspomnianej dziewczyny do zalet i osiągów zachwalanego samochodu.
Mnożenie bytów ponad konieczność trwa w najlepsze. „Brzytwa Ockhama” jest dzisiaj dość tępa. Zresztą, kto dziś goli się brzytwą. Wittgenstein mówił, że jesteśmy zaczarowani językiem, czy jakoś tak. No, mówił. I co? Nic. Dalej jesteśmy. Kogo tam obchodzi jakiś Wittgenstein. Ładne ciało + seks + dusza. Lepszej kombinacji nie może być. Dusza przyciąga jak goła d… - o, przepraszam, jak magnes. Dusza w postaci gołej baby: to jest to.
------
*) sam myślałem, że to żart, ale: wstawiłem w Google „coca-cola”: 52 700 000 wyników.
Wstawiłem „psycho”: 28 700 000 wyników. Wstawiłem „psyche” : 36 400 000 wyników. Psyche plus psycho razem: 65 100 000 wyników. Miałem rację: dusza wygrywa z coca-colą. Naprawdę, dusza to potęga! Właściwie to pozytywne, wspaniałe! Bo cóż nam po coca-coli, skoro stracimy duszę?
           
***      

środa, 27 października 2010

@ MYŚL DNIA. Żyjemy w świecie innym niż świat naszych rodziców, dziadków, itd. Zgoda? Zgoda. Banał? Banał.
No to mamy definicję banału: coś, z czym wszyscy się zgadzają, ale nikt nie wyciąga z tego żadnych wniosków.

niedziela, 24 października 2010

Topienie korka, inaczej Weltschmerz

            Moja myśl jest głęboko odkrywcza: czasem bywamy w życiu niezadowoleni. Podobno nawet uczeni amerykańscy to potwierdzają. (Nie wszyscy, są tak zwani psycholodzy pozytywni, którzy mówią że jak nam jest źle, to tylko złudzenie, to przejdzie). Ja pójdę dalej. Powiem więcej: chcemy tego niezadowolenia w życiu uniknąć, skasować je, delete. Unikanie niezadowolenia w życiu przypomina próbę utopienia korka w wodzie. Ten korek to jakieś niezadowolenie, problem, obojętnie jaki: zawsze jakiś jest. Robak, który nas gryzie. Podobno każdy go ma, każdy swojego. A może naprawdę to jeden robak u wszystkich? Albo jest tylko kilka jakichś typowych robaków, które nas gryzą na spółkę? Jakie by to były, jak myślicie? Nie znam się na robakach, ale są, są na pewno.
            Woda to coś – cokolwiek – co ma nam przynieść zadowolenie. Woda to jest obietnica: jeśli będę miał „to” – będzie lepiej. Utopię korek (robaka). Mam samochód taki sobie, przeciętny, o którym nic nie ma w rankingach naprawdę dobrych samochodów? Straszny obciach. Kupię lepszy. Korek nie ma szans. Może, strach pomyśleć, mieszkam w bloku? Przecież w najlepszych pismach dla ludzi sukcesu felietoniści piszą co tydzień, jak to mieszkanie w bloku jest oznaką absolutnego braku sukcesu w życiu. Kupię dom. Przepiękną willę. Wezmę kredyt. Tak robią ludzie sukcesu. Tu wkracza psychoanaliza. Freud, Freud! Jak będę miał tę willę, mój penis automatycznie urośnie o trzy centymetry. Może nawet cztery. Bez przedłużania. (w wyobraźni, ale to też coś!) Tak to działa. Korek idzie w dół. To prawo natury: penis dłużej, korek niżej. Dalej! Dłużej! To fizyka! Patafizyka! (u kobiet to na pewno działa inaczej, coś jest odpowiednikiem penisa, ale co?! Pytanie niby proste, ale czy ja wiem? Muszę znów zajrzeć do Freuda, on jest nieoceniony w tych sprawach).
            Woda, więcej wody. Często ta woda jest cholernie droga, zdobywana ciężkim wysiłkiem. Ale tak trzeba, innej drogi nie ma. Tą wodą zalewamy korek, myśląc, że za chwilę utonie. Utopimy go. Ile byśmy nie nalali wody, korek jednak wypływa. Zawsze na wierzchu. A my, zdobywając nową wodę (bo przecież wiemy, że jeszcze trochę i utopimy drania), często sami się topimy. Korek dalej na wierzchu. Gdyby korki mogły się śmiać, słyszelibyśmy chichot. Nad wodą. A my, pod wodą: bul bul. Bul bul.
            A ci Niemcy mówią na to Weltschmerz: bul istnienia.
           
            ***

czwartek, 21 października 2010

@ MYŚL DNIA. Pytanie do filozofów: jak wygląda część, która pasuje do każdej całości?  I pytanie do inżynierów: jak zbudować taką część?

poniedziałek, 18 października 2010

Biegacz

          Znałem kiedyś człowieka, który namiętnie uprawiał biegi: ucieczkę od rzeczywistości. Trenował ciężko, poświęcając wszystko dla swojej pasji. Po paru latach treningu osiągał takie tempo, że rzeczywistość nie mogła go już dogonić.
          Nie słyszałem o nim od lat, ale wcale mnie to nie dziwi. Pewno jest już daleko przed nami.

          ***

sobota, 16 października 2010

ë PORADA DNIA. Nie pytaj: co powinienem wiedzieć? (i tak się nie dowiesz). Pytaj: kim chcę się stać? (tu są pewne szanse powodzenia – jeśli naprawdę chcesz). Pragnienia są silniejsze niż wiedza. I bardziej skuteczne.

wtorek, 12 października 2010

Jazda urojona: konie skończone

            To wcale nie o jeździe konnej, ale o powiedzeniu: jedzie, jedzie, a nie widzi że koń mu się skończył. Myślę o (wielu) pewnych ideach, które już nie pasują do rzeczywistości, a jednak funkcjonują. Mieszkają w naszych umysłach i dobrze się mają. Są to idee, nad którymi się po prostu nie zastanawiamy, dlatego nie widzimy, że mają się już nijak do rzeczywistości.  Gdybyśmy nad nimi pomyśleli, zauważymy to: ich nieodpowiedniość, przestarzałość, brak odniesienia do życia. Zauważymy, że to idee  lub słowa chore, pomysły i wyobrażenia martwe, które trzeba zamienić na inne lub po prostu porzucić, wyrosnąć z nich. Ale nie zauważamy bo nam się nie chce o tym myśleć, albo myślimy że to wszystko jest jasne, oczywiste. A kto chciałby podważać fakty oczywiste?
            Zjawisko jest bardzo ludzkie i częste, co nie znaczy że jest widoczne i uświadamiane. Rzeczywistość się zmienia, to fakt. A my mamy ciągle te same umysłowe narzędzia, te same pojęcia, modele i reguły stosowane do rzeczywistości. Gdyby one służyły tylko opisowi „świata”, to pół biedy, nieodpowiedni opis sam w sobie może nie stwarza problemów. Problemy pojawiają się, kiedy chcemy działać, coś konkretnego osiągnąć a nasz opis jest już błędny, przestarzały, świat się zmienił… Mamy słowa, opisy, terminy. Tylko nie ma już tego, co one opisują. Chcemy dojść pod jakiś adres. Ale mamy plan miasta sprzed pięćdziesięciu lat. Często tego nie zauważamy. Dawne przysłowie mówiło: „słowa ulatują, pisma zostają”. Proponuję nową wersję: ”rzeczy znikają, słowa zostają.”
            Kojarzy mi się to z trzema światami, które kiedyś opisałem. Świat wewnętrzny i zewnętrzny są ze sobą powiązane chyba dość luźno, często są one rozbieżne, i to co jest wewnątrz nas, może biec swoją drogą, bez względu na to, co dzieje się na zewnątrz (taka łagodna schizofrenia, na którą cierpimy wszyscy). Ale w jakimś momencie naprawdę zauważamy, że jesteśmy w dwu różnych światach i to, co jest w jednym, na przykład w świecie naszego umysłu, może nam nieźle zaszkodzić w drugim, „zewnętrznym”.
            Świetnym przykładem jest etyka, różne zasady i kodeksy etyczne. My, ludzie Zachodu, liberalni, wyzwoleni, autonomiczni, wciąż uważamy na przykład biblijny dekalog za podstawę moralności. Kompletny ateista chętnie, w chwili bezrefleksyjnej deklaracji mówi, że owszem dekalog, tak, nie zabijaj, nie kradnij, tak, to podstawowe zasady moralności. Ale ten dekalog to system absurdalnych zasad stworzonych przez dzikich pasterzy jakieś trzy tysiące lat temu. To zasady typu nie pożądaj wołu albo osła bliźniego, żony jego, tworzenia wizerunków boga, przestrzegania dnia świętego, itd. Ten słynny dekalog to koń (może wół lub osioł) skończony. Brak w nim przykazań nie wyrządzania bliźniemu cierpienia, nie znęcania się nad dziećmi, traktowania kobiet jak ludzi, troski o środowisko, nienaruszania praw ludzkich i paru innych drobiazgów, dzięki którym nasza cywilizacja podniosła się odrobinę ponad poziom dzikich semickich pasterzy sprzed paru tysięcy lat.
            Gdyby tak zamiast zabraniania boskich wizerunków, święcenia dni świętych, zwierząt  kopytnych, całopalnych ofiar, itd., dodać na przykład nakaz: nie będziesz jeździł swoim Kawasaki po osiedlu niszcząc spokój, życie i zdrowie tysięcy ludzi? Czy naprawdę tak trudno dostrzec, że świat się zmienia? I że ten świat wymaga nowych zasad? Ale któżby podważał dekalog? Chyba jakiś przebrzydły ateista. Ale wiadomo, ateiści są niemoralni i bezustannie pożądają cudzych wołów i osłów.
            Ten koń się skończył. Nikt moralny dzisiaj już nie dosiada konia zwanego Dekalogiem. (to, że jest tam: nie zabijaj, nie kradnij, to coś więcej niż dekalog. To oczywistości znane ludziom tysiące lat przed dekalogiem, to imperatywy biologicznie w nas ufundowane i nikt ich kwestionować nie będzie, nie martwmy się). Przestrzeganie zasad moralnych sprzed paru tysięcy lat jest – po prostu, niemoralne. Trzeba sobie to tylko wyraźnie uświadomić. I przenieść zasadę skończonego konia na wszelkie inne przypadki.
            Przypadków konia, który się skończył są tysiące. Po świecie galopują tysiące skończonych koni, których często dosiadamy i próbujemy gdzieś na nich dojechać. Prawo skończonego konia mówi:
            "Nasz obraz rzeczywistości jest zawsze o długość końskiego ogona do tyłu w stosunku do samej rzeczywistości." Ze dwie trzecie naszych poglądów, wiedzy, opinii, powinno nosić napis: „Nieaktualne.Termin ważności minął”.
            Patrzmy, czy nasz koń jeszcze dotyka kopytami ziemi. Jeśli nie, to może się od niej trochę oddalić. A potem możemy nagle zauważyć, że tego konia już nie ma i – spadamy. Można się co najmniej potłuc, albo gorzej.
            W epoce dyliżansów te piękne pojazdy zatrzymywały się na postojach, gdzie zmieniano konie na nowe, wypoczęte, silne. Po to, żeby jechać szybciej i dalej. Może by sobie przypomnieć tę zasadę? Zmieniać konie?
            Przydałoby się nam stado młodych, silnych źrebaków, na których moglibyśmy jednak gdzieś dojechać.
           
            ***      

piątek, 8 października 2010

@ MYŚL DNIA. Wymyśliłem dydaktyczny wierszyk dla przedszkolaków:
„Piekarz chleby nam piecze.
Murarz domy buduje.
A co robi psycholog*?
Psychologizuje”.
Mam nadzieję, że przedszkolaki zrozumieją. Bo dorośli raczej nie.

*Tu można wstawić dowolny zawód, byle się rymowało. Dla przedszkolaków to bardzo ważne!

wtorek, 5 października 2010

Implanty inaczej, czyli protetyka psychiczna

            Nie, nie, to nie tekst o stomatologii. Ale o pewnej analogii z nią – już tak. Czyli: implanty mamy nie tylko w gębie. Mamy je też w umyśle. Tylko to nie dentysta nam je tam wstawił.
            Nasz umysł nie jest biologicznie zaprojektowany jako gotowy mechanizm wykonujący pewne sztywne funkcje. Jesteśmy otwarci i elastyczni, bardziej niż myślimy. Istnieje tradycyjny, mechanistyczny obraz umysłu, wywodzący się gdzieś od Kartezjusza i do dziś obecny w potocznym myśleniu: mamy mózg, mózg zawiera różne „mechanizmy”, które wykonują określone, konkretne funkcje. Tych funkcji jest tyle i tyle, są w zasadzie te same, powtarzają się. Można je przewidzieć, wobec tego i nasze zachowania można przewidzieć. Takie są potoczne wyobrażenia. Człowiek-maszyna trzyma się mocno. Są to wyobrażenia, nieważne że nieprawdziwe, one są groźne. Fałszują sposób naszego istnienia.
            Jaki jest nasz umysł? Otwarty na zewnątrz. To nie szklana bańka, odizolowana od otoczenia, to raczej przewód, kanał do którego wszystko może wpłynąć i wypłynąć. Jeśli tego nie chcemy, musimy pilnować, co wpuszczamy i co wypuszczamy z tego kanału… Zwłaszcza co ktoś nam wpuszcza. A ludzie wpuszczają nam… na przykład impsy. Co?
            Impsy to  skrót od „implanty psychiczne”. Małe, niewidzialne programiki, wgrywane do naszego umysłu. Coś tak jak widgety, popularne  w telefonach komórkowych. Ktoś nam „wkleja” takiego impsa i on wykonuje sprawnie funkcję do której jest zaprojektowany, na przykład kłaniasz się z fałszywym uśmiechem facetowi, którego nie cierpisz… .
            Impsy bardzo trudno wykryć, są jak wirusy komputerowe, jakieś dobrze ukryte trojany.  Są groźne, bo często nie wiemy, że są. Programują nasze działania.  Są ludzie, którzy tworzą impsy tak jak inni tworzą wirusy komputerowe. Impsy to podstawa reklamy, perswazji, manipulacji.
            Ogólnie, imps to coś takiego jak mem, opisywany przez Richarda Dawkinsa albo „wirus umysłu” z pracy  Richarda Brodie’go pod takim samym  tytułem. Idee znane od lat. Używając pojęcia ”implant psychiczny” chcę podkreślić element nie zawsze w tych koncepcjach zauważany, mianowicie to, że te implanty i inne wirusy mają trzy cechy: są nam wszczepiane często niezależnie od naszej woli, nawet świadomości, działają tak, że nie mamy nad nimi wpływu, kontroli, oraz, może najgorsze z tego, skłaniają nas do działań niezgodnych z naszym interesem lub dobrem.
            Nasze umysły są przepełnione impsami, są z nich wręcz zbudowane. Impsy są kulturą, nie ma od nich ucieczki, one preparują nasze umysły od dziecka i zapewniają elementarny poziom adaptacji do innych ludzi. Edukacja, socjalizacja, religijna i polityczna indoktrynacja, ideologia: wszystkie zbudowane są z impsów. Taka indoktrynacja to jak stosowanie szamponu „dwa w jednym”: najpierw myje się nasz mózg do czysta, pozbawiając go zdolności myślenia i krytycyzmu. Tak wypłukany mózg nasącza się roztworem określonych impsów, które wykonują swoje funkcje. I tak mamy dobrze wychowane dziecko, posłusznego pracownika, porządnego obywatela, pobożnego  wyznawcę, dobrego terrorystę i oddanego członka partii. Kusząca jest hipoteza, że impsy to rodzaj fraktali umysłowych, że nasze przeżycia to w istocie tylko kombinacje i wariacje na temat kilku podstawowych wzorów, które komplikując się i powielając, dają w efekcie wszystkie treści naszej świadomości.
            Czy z impsami można walczyć? Walczyć? A co jeśli wszyscy składamy się tylko z impsów? Czy w naszych umysłach istnieje coś poza nimi – pytanie co? Bo jeśli nic, wtedy impsy – to my. A walka z nimi jest walka z samym sobą. Czy to nie paranoja? Nie, tylko to bardzo trudne.
            *
            Pomyślmy o ludziach, których umysły wypełnione są wyłączenie implantami. To umysły mechaniczne: jeden  implant wywołuje drugi. Życie to sekwencja bodziec-reakcja-bodziec, jak u starych dobrych behawiorystów: S-R-S-R-S …. – do końca (tj. do śmierci). Prawdopodobnie minimum świadomości, pełne zaprogramowanie. Czym byliby tacy ludzie? Automatami, mechanizmami? Chcielibyśmy tak żyć? Ja – nie chcę.
            Wobec tego, jak wyjść z tej sekwencji? Czy istnieje życie poza impsami? Jak zakłócić ten mechaniczny łańcuch  bodźców i reakcji? Włożyć jakiś kij w szprychy tego koła, tej  mechanicznej, wszczepionej nam  „samsary”? Spróbować powiedzieć stop. Co ja robię? Dlaczego? Czyli, znowu pytania? Jako narzędzie do wyłączania impsów? Samoprowokowanie?
Wielu z nas przydałby się dobry program antywirusowy – antyimpsowy. A może sformatowanie twardego dysku? Ale po co? Żeby zrobić miejsce dla nowych impsów?

            ***

sobota, 2 października 2010

@ MYŚL DNIA. Świat daje nam nieskończoną ilość okazji. Być może jeden człowiek na milion potrafi wykorzystać choć jedną z nich. Ale miliony ludzi narzekają na brak szczęścia i możliwości w życiu. Może dlatego, że powszechnym ludzkim przekonaniem jest to, że coś nam się w życiu należy? Ale co to znaczy, że nam się coś „należy”?