To, co chcę tu
napisać, wynika z pewnej koincydencji tego, co pisze się na tym blogu i co
dzieje się w życiu – moim – choć raczej unikam mieszania tych dwóch obszarów.
Otóż, w komentarzu poniżej J., jak zwykle rozeźlony moimi głupimi poglądami,
napisał – cytuję:
„Tobie trzeba przypierdolić
pałką (stara zasada zenu)” . Bardzo mnie to wzruszyło, bo to wyraz troski o
moje oświecenie i J. zadziałał tu jako prawdziwy Mistrz . Zresztą byłby naprawdę świetny
w tej roli. Czasem go sobie wyobrażam w jakimś klasztorze, jak sztorcuje młodych,
naiwnych mniszków. To jest człowiek o gołębim sercu i o cholernie niewyparzonym języku, co bardzo łatwo tu sprawdzić. J. próbuje tym językiem zamaskować swoją wrażliwość,
emocjonalność. Ale do rzeczy. Idzie o to, hmm, walnięcie pałką. W zenie, jak mi
się wydaje, przywiązuje się do tej praktyki dużą wagę. Jeśli jakiś mnich lub
medytujący przysypia lub wydaje się mało skoncentrowany, to starszy mnich właśnie
p……dala mu w plecy specjalnym kijem (bodajże kyosaku, czy jakoś tak?). Ma to
podziałać tak, że przywraca walniętemu kontakt z rzeczywistością. Czyli, silny
bodziec fizyczny ma prowadzić do nagłego rozbłysku świadomości, nawet satori… To
taka klasyka w buddyzmie zen.
Tu wracam do koincydencji
z moim życiem codziennym, takiej otóż, która zasiała we mnie podejrzenia co do
skuteczności powyższego walnięcia
fizycznego w naszą świadomość.
Zdarzyło się, że parę dni temu,
kiedy mróz był dość mocny, wracałem wieczorem do domu. Wszedłem na jezdnię,
pokrytą lodem śliskim jak masło. Byłem nieco zdekoncentrowany i nie myślałem o
tym, co mam pod nogami. W pewnej chwili ziemia (cholerne bydlę) wykonała
gwałtowny i kompletnie zaskakujący skręt o 90 stopni, waląc mnie w prawą część
ciała. Leżąc przez kilka sekund przytulony do zimnej gleby byłem w
odmiennym stanie świadomości. I co mi przyszło do głowy? Doznałem mianowicie absolutnej
NIERZECZYWISTOŚCI tej sytuacji. Żadne tam oświecenie, którego mógłbym się spodziewać.
Gówno, a nie satori. Gdzieś niedaleko
przechodzili jacyś ludzie, więc szybko się zerwałem na nogi. Nie chciałem usłyszeć
charakterystycznego „Uaaaahaha” jakie wydają nasi bliźni widząc takie sytuacje.
Ale nic, cisza. I najgorsze, powtarzam: żadnego oświecenia. Poczucie, że jestem
idiotą. Spieprzałem do domu jak zając. Biodro i kolano bolą mnie jak diabli do
dziś (gleba była twarda), ale nic się
nie złamało, w porządku, do wesela się zagoi, chłopaki nie płaczą.
Implikacje tego
zdarzenia są bardziej metafizyczne i to mnie najbardziej dotknęło. Podejrzewam, że silne doznania fizyczne wcale
nie otwierają nas na rzeczywistość. Są czymś zaskakującym i dziwnym.
Rzeczywistość to coś zwykłego, normalnego, to nawyk, bezmyślność, habituacja,
nuda, oczywistość i co tam chcecie. Rzeczywistość, która wali nas w łeb, albo
robi coś dziwnego, to wcale nie rzeczywistość. To jakiś wybryk, bzdura.
Kompromitacja. To nierzeczywistość.
Dlatego Jurek, odłóż
tę pałę i stosuj wobec mnie inne metody. Na mnie bodźce fizyczne chyba nie
działają. Intelektualne też już rzadko. Ale próbować można. A nuż nas coś
oświeci?
Fakt, że tu
rozmawiamy, świadczy o tym, że jakiegoś oświecenia się spodziewamy.
***