Zawsze (no, od chwili kiedy
nauczyłem się czytać) byłem książkowym molem, czytelnikiem i kolekcjonerem
książek. Pół życia łaziłem po księgarniach nie przepuszczając żadnej nowości, a
jak nie było nic nowego, to i starociom. Z tych księgarnianych wędrówek
pamiętam kogoś w rodzaju znajomego z widzenia, nazwę go po prostu Czytelnikiem.
Włóczył się po księgarniach co najmniej tak intensywnie jak ja, stąd wynikały
nasze spotkania. Był to młody chłopak, wyraźnie „normalny inaczej”. Niechlujny,
zaniedbany, z rozczochranym włosem, dziwacznie ubrany w jakąś groteskową
kompozycję różnych strojów. Zapewne wzbudziłby podziw dzisiejszych hipsterów. Miał taki rytuał, który dobrze pamiętam.
Wchodził do księgarni szybko, zawsze
wyprężony, poruszając mechanicznie nogami i rękami jak robot, z niewidzącym
wzrokiem skierowanym przed siebie. Podchodził do stołu, brał jakąś książkę,
otwierał. Trzymał ją nabożnie w obu dłoniach. Stał w kompletnym bezruchu,
wpatrzony w książkę. Czytał? Tego nie wiem. Trwało to parę minut. W pewnym
momencie wydawał z siebie głośny, szyderczy, upiorny śmiech: Uuuahhahahahrggrhhh! Ludzie w księgarni obracali się ze strachem.
W tym momencie Czytelnik zamykał i odkładał książkę, odwracał się na pięcie i
swoim mechanicznym krokiem wychodził.
*
Czytelnictwo jest strasznym
nałogiem, nie do pokonania. Wciąż czytam książki, najczęściej już cyfrowe
e-booki. Niezależnie od formy jednak, nośnika, widzę ile w tych książkach
płycizny, powierzchowności. To najczęściej wtórny, umysłowy chłam, po prostu
towar, produkowany dla kasy. Dziś liczba książek drastycznie przekracza liczbę
oryginalnych myśli, co więc możemy znaleźć w książkach? Na co można liczyć?
Czytamy, bo się przyzwyczailiśmy,
„wynieśliśmy kulturalne nawyki z domu”. Szkoła zrobiła swoje. Dodatkowo szantażują
nas szlachetni intelektualiści-moraliści, którzy wmawiają nam, że nieczytanie
książek to zgroza, umysłowe dno, wręcz niemoralność. Nikt nie przyznaje się –
ze strachu – że nie czyta książek. (choć wiemy, że nikt nie czyta). Terror
bycia „kulturalnym”. Więcej, kulturalni intelektualiści przekonali nas, że nie
musimy książek czytać, ale musimy je mieć. Jest dziś dogmatem, że dom w którym
nie ma książek to patologia, a dzieci wychowane w takim domu to przygłupy,
psychopaci, potwory które z pewnością skończą w więzieniu. Więc ludzie kupują
książki, żeby pokazać, że je mają. Trzeba mieć tych parę przynajmniej metrów bieżących
na ścianie. Najwięksi durnie jakich znam mają całe ściany wyłożone rzędami
zadrukowanego papieru (mniej pretensjonalni kupują tapety z nadrukowanymi
grzbietami książek, genialny wynalazek). Cóż, łatwiej kupić książkę niż ją
przeczytać. Łatwiej czytać książki, niż myśleć.
Książki, mimo starań moralistów,
przestają być dziś przedmiotem czci. Papierowe znikają, cyfrowe mają inną rolę.
Książki nie są już źródłem informacji. Nie dorastają już do naszych oczekiwań. Mija
powoli epoka druku, zastępowana przez epokę cyfrową. Papier zanika, wypierany
przez ekrany, internet, sieć. Mam nadzieję, że wkrótce edukacja będzie polegała
na czymś innym niż czytanie szkolnych lektur. I myślę, że nie będzie to
edukacja gorsza niż dzisiejsza.
Może niedługo ci, którzy nie czytają
książek odważą się na rodzaj coming out,
tak jak geje i lesbijki. Może będą nosić t-shirty z napisem „nie czytam książek”? To będzie wymagało nadludzkiej odwagi. Nie
czytać książek? To coś tak jak
powiedzieć: „jestem pedofilem”. Zgroza.
Zdarza mi się – coraz rzadziej - wejść
do księgarni, otworzyć jakąś książkę, poczytać parę fragmentów. Medytuję nad
tekstem przez parę minut. Zamykam książkę, odkładam.
Uuuahhahahahrggrhhh!
***