Pink Floyd
Podobno jest wiele problemów z oświatą (osobiście, na szczęście, mam je za sobą, mimo że nie zdołano mnie oświecić). Problemów związanych z oświatą nie należy rozwiązywać. Należy je przekroczyć. Jestem optymistą. Tak zwana oświata dojrzała do likwidacji i zacznie powoli znikać. Zostanie zastąpiona zupełnie inną ideą kształcenia i kompletnie innymi jego środkami.
*
Spójrzmy na kształcenie od końca, od końcowego efektu i potem na zasadzie „inżynierii wstecznej” zastanówmy się, jak to osiągnąć.
Co jest potrzebne dzieciom we współczesnym świecie? Nie chodzi o żadną precyzyjną listę, o jakiś, a tfu, program nauczania, ale o podstawowe, bardzo szerokie umiejętności, kompetencje jak dziś wypada mówić. Mogą być na przykład takie:
- Umiejętność mówienia, czytania, pisania
- Rozumienie (!) podstaw matematyki
- Kontakt z literaturą, sztuką, muzyką
- Obsługa komputera i Internetu
- Kontakt z ludźmi, podstawowe umiejętności społeczne
*
Oświata, to tylko jeden przykład pewnej charakterystycznej instytucji. Przykład dobry, bo jak na modelu pokazuje wszystko to, co nadal trwa w życiu publicznym, mimo że nie ma już racji bytu, jest skończone. Jednak, powiedzieć dziś: zlikwidujmy oświatę to jeden z największych horrorów. Natychmiast otrzymuje się etykietkę „normalnego inaczej”. Bądźmy szczerzy: to jest rzecz absolutnie nie do wyobrażenia dzisiaj. Ale tylko dzisiaj. Oświata jako instytucja nie zniknie z dnia na dzień. Ale zniknie, choć w tej chwili to utopia. Nie takie rzeczy znikały. Od dinozaurów i neandertalczyków zaczynając, poprzez cesarstwo rzymskie, imperium brytyjskie i Związek Radziecki. Słońce nam kiedyś zgaśnie, a niedługo potem – kaganek oświaty.
Nasza niezdolność do akceptowania faktu zmiany i przemijania wszystkiego to kalectwo umysłowe. To ułomność naszej wyobraźni, która nam szkodzi.
Państwo dzisiaj, zwłaszcza tak zwane państwo narodowe, jest przeżytkiem. Ginie powoli w bólach, ale wkrótce zniknie ku rozpaczy nacjonalistów, patriotów, prawdziwych (tu wstaw jakiś naród…), itp. Państwo ginie dlatego, że jest bezradne wobec większości problemów swoich obywateli, nie może im pomóc. Po kiego licha nam takie państwo? Znikną też wszelkie klasyczne instytucje tego państwa, rządy, ministerstwa, tak, również ministerstwa oświaty.
Raczej nie doczekam tego, ale chciałbym żyć w świecie, w którym nie będzie ministerstwa zdrowia, ale będzie zdrowie. W którym nie będzie ministerstwa sprawiedliwości, ale będzie sprawiedliwość. W którym nie będzie ministerstwa nauki, ale będzie nauka. W którym nie będzie ministerstwa kultury, a będzie kultura. W którym nie będzie ministerstwa oświaty, a będzie oświata. W którym nie będzie ministerstwa prawdy, a będzie prawda. Co?! nie, nie, stop, oczywiście pomyłka, ministerstwa prawdy nie ma, to z Orwella. Ale jednak, jak łatwo się pomylić, prawda? (prawda - ta z ministerstwa, tak?). Zapytajmy ludzi na ulicy, na przykład w Warszawie, gdzie mieści się ministerstwo prawdy. Przypuszczam, że co trzeci poda nam jakiś przybliżony adres. Orwell to okrutna utopia. Nie zauważamy, że żyjemy w takiej utopii tylko trochę – na szczęście - niższego szczebla, gdzie całe nasze życie jest reglamentowane przez jakąś Władzę.
*
Wróćmy do naszej szkoły, bo to jest kopalnia wspaniałych przykładów tego, czego dziś być nie powinno, co się już skończyło. Dlaczego szkoła tak obsesyjnie kontroluje nie tylko treści których uczy, ale, przede wszystkim, proces uczenia?
Dlaczego dzieci muszą się godzinami gromadzić w jednym, szpetnym zazwyczaj i nieprzyjaznym miejscu w którym, jak większość z nich twierdzi, jest źle i nudno? Dlaczego muszą wkuwać jakieś bezsensowne informacje, zbędną wiedzę w sposób ujednolicony, niezgodny z ich potrzebami, preferencjami, absurdalny? To proste: muszą się nauczyć posłuszeństwa. Posłuszeństwa, konformizmu i właściwego miejsca w hierarchii, w szeregu. Tego uczy szkoła. Do tego jest powołana, tak jak armia, policja, kościół, sądy i szpitale psychiatryczne. Niejaki Michel Foucault opisał to dawno i dobrze, paru innych, na przykład Ivan Illich (zwłaszcza), Pierre Bourdieu też. Reszta: kazania o wiedzy, wyrównywaniu szans, rozwoju, społecznym awansie, to patetyczne sranie w banie.
Od zerówki do uniwersytetu, szkoła jest poligonem, na którym dzieci ćwiczą podporządkowywanie się władzy.
Szkoła, ta cała „oświata” (zmiłujcie się, bogowie ciemności!), trzyma się mocno. Każde społeczeństwo opiera się na trzech filarach: religia i kościół, wojsko i policja, oświata i szkoła.(Dziś jeszcze media, ale przy szkole one są małym Pikusiem). To trzy podstawowe narzędzia społeczne, dzięki którym trzyma się za mordę ciemny lud, plebs, plankton społeczny. Dwa pierwsze przeżywają dziś trochę ciężkie czasy, ale szkoła daje sobie radę. Jest nie do ruszenia. Do czasu.
Do czasu, kiedy zadamy sobie poważnie pytanie: czy nie możemy nabywać jakiejś wiedzy, umiejętności, itp., w dowolny, niekontrolowany sposób? Samodzielnie, na przykład w rodzinie, w gronie przyjaciół, w świecie wirtualnym, itd.?
Dlaczego nie przyjąć zupełnie innego modelu „oświaty”: ludzie uczą się sami, w dowolnie wybrany sposób: środki do tego uczenia się już są, aż nadto. Są znacznie lepsze niż typowa szkoła. A rola, pożal się boże, jakiegoś ministerstwa? Podstawowa: sprawdzanie ludzkiej wiedzy i umiejętności. Nic nam do tego skąd wziąłeś widzę i umiejętność, pokaż je nam i udowodnij – przy pomocy sprawdzonych procedur, a my potwierdzimy że jesteś kompetentny…i to prawdopodobnie obróci się na twoją korzyść...To wystarczy. Może zamiast jakiegoś ministerstwa oświaty – ministerstwo sprawdzania kompetencji? Masz umiejętności medyczne, które nabyłeś sam? Dobrze, sprawdzimy to dokładnie i bardzo praktycznie. Wykręcimy cię jak mokry ręcznik i jeśli stwierdzimy, że naprawdę możesz leczyć ludzi, damy ci to na piśmie.
Będziesz lekarzem bez akademii medycznej. Aha, ludzie bali by się takich lekarzy? Taa, lepiej bójmy się niektórych po akademii medycznej.(sorry, uniwersytecie; dziś wszędzie mamy uniwersytety: dziś nawet z koła gospodyń wiejskich łatwo zrobić uniwersytet, trzeba tylko zmienić szyld).
A samo „uczenie się” może polegać na czymś zupełnie innym. Grupy pomocy, samopomocy, spontaniczne wspólnoty, wirtualne sieci, pierwotne wspólnoty wirtualne, e-plemiona, e-coaching, e-mentoring, epoka neokamienna, neojaskiniowcy wyposażeni w Internet 20 generacji, Web 20.0, może jakieś superblogi, na których będziemy się wymieniać poglądami i wiedzą? Co to będzie? Szkoła, jaka szkoła?
A właśnie, jaskiniowcy. Jak oni mogli się zmieniać, dokonać postępu, wyjść z tych jaskiń? Stworzyć cywilizację? Oni nie mieli szkół! Uniwersytetów. Oświaty. Nie mieli nawet, o zgrozo, ministerstwa oświaty! I stworzyli cywilizację? To niepojęte.
Cóż, taka jest nasza logika myślenia. Bez edukacji, wykształcenia, bez szkół, nie ma postępu. To tak jak z religią: wczesna, głęboka indoktrynacja dziecięcych umysłów – i nie potrafimy myśleć inaczej. Implanty psychiczne. Gotowe. Pewnych rzeczy nie możemy sobie już wyobrazić. Tak: nie możemy sobie wyobrazić. Nie możemy sobie wyobrazić nowoczesnego, przyszłego świata – bez szkół. Rozumiem to. Kilkanaście lat spędziliśmy w szkołach gdzie uczono nas przeróżnych rzeczy. Ale był jeden podstawowy imps, „podprogowy” przekaz: szkoła jest ważna. Jest niezbędna. No i wierzymy w to. Możemy dziś publicznie wybrzydzać na policje i wojska, być ateistami i antyklerykałami, ha: nawet islam można krytykować (no, no, ostrożnie): ale podnieść rękę na szkołę?! Szczyt zgrozy. Zresztą, minister oświaty i tak tę rękę odrąbie.
Ale spokojnie. Świat idzie do przodu w dobrym tempie, przynajmniej technicznie. Dziś uczeń wyposażony w mały smartfon może błyskawicznie sprawdzić, czy to co mówi belfer to prawda i ewentualnie wskazać mu (he, he, na własne ryzyko) że jego informacje są przestarzałe. Świat wirtualny wypiera szkołę. Nie trzeba z nią walczyć, zginie sama, to nieubłagany proces ewolucji. Nikt kiedyś nie walczył z żaglowcami, bo dlaczego? Były piękne, całkiem sprawne, funkcjonalne, tanie, ha - ekologiczne!. Dziś żaglowców nie ma, chyba że to statki szkolne, turystyczne albo muzea. Ze szkołą będzie tak samo…A neojaskiniowcy w wolny niedzielny ranek będą czasami odwiedzać Muzeum Oświaty. Wirtualne zapewne.
***
hmmm przypomina mi się oburzenie i niesmak opiekunki z praktyk pedagogicznych w szkole średniej - 'pani nie potrafi interpretować wierszy! interpretację rozpoczynamy od sylwetki autora, tytułu utworu, następnie przechodzimy do określenia typu liryki, podmiotu lirycznego, adresata, sytuacji lirycznej, środków wyrazu, itd. a nie od pytania o wrażenie po lekturze, czy rozpoczynania od jednego wersu!' i zgodne potakiwania studentek, które mówiły iż to fakt, że to strukturalizm, ale to uczniom się przyda na maturze.
OdpowiedzUsuńi tak jako kompletna ignorantka ukończyłam praktyki zastanawiając się po co mi ta cała filologia polska...
To, o czym piszesz powoli staje się rzeczywistością.
OdpowiedzUsuńOstatnio odkryłem Uniwersytet którego misja nie polega na "nauczaniu", ale na tworzeniu środowiska przyjaznego do studiowania. Nie ma tu tradycyjnych wykładów i przedmiotów - są zagadnienia. Nie ma list obecności. Sale ćwiczeniowe (z całym wyposażeniem) są otwarte codziennie (w końcu w dobie elektroniki łatwo zabezpieczyć sprzęt i kontrolować przepływ ludzi). Jako student masz wspaniałe zaplecze e-learningowe. Wykładowca jest przewodnikiem, a nie wszechwiedzącym bogiem. Uczysz się praktyki, aby po skończeniu kursu być profesjonalistą. Ostatecznie, w całym systemie "przerabiasz" cały "klasyczny program nauczania". Tyle, że we własnym tempie. Wydajniej.
http://anatomiczny.blogspot.com/2011/01/studenci-przyszosci.html#more