środa, 31 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIACzłowiek, wstawiony w kontekst, działa zgodnie z regułami i logiką tego kontekstu.
*

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Maciejstwo


            Są ludzie o szczególnej postawie wobec życia i innych ludzi. Jest ich sporo, a ich zachowania są na tyle charakterystyczne, że zasługują na specjalny termin. Nazywam ich maciejcami, a ich poglądy – maciejstwem. Akurat to słowo dobrze tu pasuje, w specyficznym sensie, który objaśnię.
            Maciejstwo to sposób bycia, wcale nie związany z Maciejami. Przepraszam wszystkich noszących to piękne imię, lub nazwisko od niego pochodne. Żaden Maciej którego znam nie jest wcale maciejcem, to dwie różne rzeczy. Macieje  to nie to samo co maciejcy. Jednak maciejcy  istnieją i dają się nam we znaki.
            Maciejcy oceniają ludzi z jednego punktu widzenia: czy mają, co mają i jakie mają. Ich podstawowy słownik to: mam, masz, macie, mają. Prosta gramatyka, jak ze starej anegdoty: ja mam  kalosze, ty masz kalosisz  my mamy kalosimy. Główne pytanie: macie albo mają to lub tamto?  System wartości maciejców jest dość żałosny, a ich główną cechą jest, mówiąc bardziej uczonym językiem, posesywność, pragnienie posiadania.
            Żyjemy w cywilizacji, w której nawet dość ubodzy ludzie (o bardzo ubogich, umierających z głodu tu nie myślę) mogą zdobyć wszystkie podstawowe rzeczy, potrzebne do wygodnego życia a samo życie poświęcić ciekawszym zajęciom niż gromadzenie rzeczy. Maciejcy są więc trochę nie z dzisiejszego świata, ich posesywność i koncentracja na posiadaniu  pochodzi sprzed paru wieków, kiedy to rzadkie i drogie przedmioty były miarą  życiowego sukcesu i pozycji, były, znów sięgając do słownika socjologii, symbolami statusu. Dziś obnoszenie się z tym co posiadamy, to obciach jakiego wstydzą się nawet bardzo bezkrytyczni nowobogaccy – z wyjątkiem aktorów z telewizyjnych seriali, tańców z gwiazdami, itp. – dla nich blichtr jest sposobem życia, może być nawet udawany – to maciejstwo aktorskie, profesjonalne.
            Maciejstwo jest często umysłowym spadkiem po przodkach, którzy byli na przykład wiejską biedotą i rzeczy, których nigdy nie mieli były dla nich obiektem marzeń i pragnień. Te marzenia przekazali dzieciom i wnukom, którzy wreszcie mogą je zrealizować: maciejstwo jest dziedziczone społecznie.
            Maciejcy nie są lubiani i trudno się temu dziwić. Ocenianie ludzi z punktu widzenia tego co mają – albo czego nie mają - jest w istocie pogardą dla samych ludzi. Jesteś co prawda moralnym i umysłowym zerem, no ale ten twój dżip z napędem na cztery koła to jest coś… i w jakimś sensie ta pogarda  dla „posiadaczy” jest uzasadniona, bo ludzie kupujący niepotrzebne rzeczy na pokaz, uprawiający tak zwaną ostentacyjną konsumpcję godni pogardy. Tacy ludzie z reguły są też maciejcami, bo posiadanie to jedyne kryterium oceny ludzi, jakie rozumieją i koło się zamyka.
            Maciejec podjeżdża pod dom swoim nowo zakupionym SUVem. Kilkakrotnie, niby przypadkiem zamyka i otwiera pilotem drzwi, żeby wszyscy usłyszeli sygnał. I nie może się powstrzymać od zerkania dookoła czy sąsiedzi stoją przy oknach i zieleni z zazdrości oglądają człowieka sukcesu. Biedak (tak, to naprawdę biedak, mimo że może mieć na koncie sumy sześcio- siedmiocyfrowe). Nie może pojąć, że ktoś może czegoś nie mieć nie dlatego, że go na to nie stać, ale dlatego, że nie chce. Taki system wartości jest dla maciejca nie do pojęcia. Ci rzekomo zazdrośni sąsiedzi coraz częściej śmieją się z „bogacza” i gardzą nim tak samo jak on gardzi „niemaciejcami”.  To, co ma być dla niego źródłem własnej wartości, paradoksalnie budzi brak tej wartości. Szukając zadowolenia z siebie, wzbudza śmiech i litość. Przekazuje komunikat: to właściwie wszystko, czym mogę się pochwalić.
            Maciejec czuje niejasno, że jednak nie ma czegoś, jakiejś trudnej do uchwycenia rzeczy, której jeszcze nie zdobył, nie kupił i brnie w to błędne koło „mienia”, posiadania, posesywności. Mógłby to koło przerwać,  używając nieco refleksji i wyobrażając sobie inne wartości, którym można się w życiu poświęcić. Ale refleksja to właśnie to, czego maciejcy raczej nie mają w nadmiarze. Biedacy.
           
            ***

piątek, 26 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIA.   (Podobno) nie wolno robić nawet małego zła, które jest pewne, w imię największego dobra, które jest niepewne. A my właśnie ciągle to robimy. Gra w ryzykowanie cierpieniem. Prawie zawsze cudzym. Czy to jest dobra gra?
Jest takie określenie człowieka przedsiębiorczego: to ten, który ryzykuje własną stratę, kiedy to może przynieść mu zysk. A jak nazwać człowieka, który ryzykuje cudze cierpienie bo może na tym zyskać?
*

wtorek, 23 sierpnia 2011

Technika życia



            Jesteśmy źródłem energii, umiejscowionym GDZIEŚ w przestrzeni, pośród różnych form. Istotą energii jest działanie, wytwarzanie czegoś, więc bezustannie robimy COŚ, często myśląc przy tym JAK to robić. Poza tym mamy jeszcze świadomość, która wytwarza pytania DLACZEGO?
            Pytamy dlaczego to coś, i dlaczego tak? Jeśli robiąc coś potrafimy odpowiedzieć na pytanie "dlaczego to", a potem na pytanie "dlaczego tak", jesteśmy ludźmi. Jesteśmy świadomi. Jeśli na te pytania nie umiemy odpowiedzieć, lepiej nie róbmy nic. Pytajmy dalej: dlaczego? Wtedy będziemy ludźmi. Człowiek: istota pytająca dlaczego? Szukająca uzasadnień. Racji.
            Kiedy już odpowiemy na pytania dlaczego?, kiedy znajdziemy racje i uzasadnienia, zdarza się rzecz dziwna. Te nasze racje zmieniają świat w którym jesteśmy, przekształcają nasze GDZIE. Jesteśmy już gdzie indziej, pośród innych form. Świat mógł się zmienić jak w kalejdoskopie. Zmieniają go nasze wyjaśnienia. A w tym innym, zmienionym świecie znów pojawiają się pytania co i jak? Znów pytamy dlaczego? I tak się to dzieje.
           Co?
 Jak?
 Dlaczego to?
 Dlaczego tak?
Powtarzać według uznania.
            Oto najkrócej technika życia ludzkiego.

            ***

sobota, 20 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIA.  Najtrudniej jest realizować rzeczy proste. Co, tylko tyle? Takie proste? 
Więc komplikujemy swoje projekty tak bardzo, że już nie nadają się do realizacji. "Tego się nie da zrobić." No i mamy spokój.
A przecież „tysiącmilowa podróż zaczyna się od jednego kroku.” Jakoś w to nie wierzymy. Chcemy być od razu tysiąc mil stąd. 
Więc stoimy w miejscu.
*

czwartek, 18 sierpnia 2011

Autokorekta


            Ludzie mają pewną zdolność ważniejszą od inteligencji i innych kompetencji. To zdolność do poprawiania własnych błędów. Uczenie się na błędach. Autokorekta. Komputery byłyby inteligentne, gdyby poprawiały siebie – błędy w swoich programach, tymczasem poprawiają tylko ortografię. To za mało. Ludzie mogą stosować autokorektę poważniejszych, życiowych błędów, zmieniać poglądy, poprawiać swoje zachowanie. Możemy to zrobić. To ta wyjątkowa, ludzka zdolność. Wyłączmy człowiekowi autokorektę a zniszczy go pierwszy błąd jaki popełni.
            Jeśli tak, to powinnością moralną nie jest wytykanie komuś błędów, ale wyposażanie go w narzędzia poprawiania tych błędów. Istnieje ortografia: sztuka poprawnego pisania. Może istnieje też ortobiografia, czyli sztuka poprawnego życia, bez błędów?
            Nie potępiajmy ludzi, którym nikt nie dał narzędzi autokorekty. Na tych narzędziach można oprzeć pojęcie moralności. Chcemy, żeby ludzie byli lepsi?  Pokażmy im, jak mogą korygować siebie. To jest etyczne, a nie obwinianie za błędy.
            Moralne potępienia są uzasadnione tylko wtedy, kiedy ktoś zna takie narzędzia, ale nie chce z nich korzystać. To już inna sprawa. To jest świadomy wybór błędu. Chociaż, czy ktokolwiek mówi: błądzę, bo tak chcę? Chyba bzdura. To, co właśnie robimy jest zawsze słuszne. Dopiero później widzimy, że to błąd. Błędy popełnia się zawsze w „dobrej wierze”. Błędy widać zawsze we wstecznym lusterku. A ludzka autokorekta działa powoli, czasem wcale. To wspaniała zdolność, ale jeszcze we wstępnej fazie ewolucji, słabo zaawansowana. Dopiero w erze neoludzi będzie może silniejsza.
            Ktoś chyba powiedział, że druga połowa życia, to poprawianie błędów, popełnionych w pierwszej. Wydaje mi się, że druga połowa życia jest jakoś krótsza niż pierwsza.
            *
            Korygowanie błędów to funkcja nie tylko indywidualna. Również społeczna i organizacyjna. Mówimy o organizacjach uczących się (rozumie się to: na własnych błędach).  Organizacja, społeczeństwo, cywilizacja, niezdolne do poprawy błędów są jak staw bez dopływu świeżej wody. Zarastają zielskiem, śmierdzą, zamieniają się w bagno, giną.
            Nie bójmy się błądzić. Bójmy się  braku umiejętności naprawy naszych błędów.
            *
            Zaryzykuję przepowiednię.  Ustrój przyszłości to nie żaden kapitalizm, socjalizm ani podobne. Ten przyszły ustrój to ”autokorekcjonizm” (na dobrą nazwę na pewno zostanie ogłoszony konkurs).  Po prostu: w świecie przetrwają tylko społeczeństwa, które będą skutecznie naprawiać własne błędy, będą mieć dobre narzędzia do tego.  Ustroje bez takich narzędzi zazwyczaj opisywane są w podręcznikach typu „upadłe cywilizacje”. Zresztą, czy to przepowiednia?
To zdroworozsądkowe przewidywanie. Niebawem się przekonamy.

            ***

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIA.  Małe, działając długo, powoduje wielkie.

piątek, 12 sierpnia 2011

Myśl o pustelniku






Pustelnik, jak sama nazwa wskazuje, to człowiek chodzący boso.
Głupie? Może tak, może nie. Ale jak mi taka myśl przyszła do głowy, to co? Czy ja odpowiadam za każdą swoją myśl?! Mam te myśli cenzurować, oceniać, hamować, tłumić? Mówić sobie: nie, myślę głupio, bez sensu, przepraszam, już przestaję tak myśleć, przykro mi. Ktoś, kto próbuje kontrolować swoje myśli, to obłąkany, nieszczęśliwy neurotyk, jeśli nie gorzej.
To nie my kontrolujemy własne myśli. One kontrolują nas. Kontrolują? Nie, po prostu nas tworzą. „Mózg wytwarza myśli tak, jak wątroba wytwarza żółć”. Myśl stara, choć – w świetle nowoczesnej wiedzy – jara. A „my”? Nie myśli wypływają z „nas” (co to jest „nas”?). Mózg (cholera wie, co to jest?) – myśli – my. To my wypływamy z naszych myśli.
Jeśli tłumimy myśli, tłumimy siebie. Niszczymy i ogłupiamy siebie. Idiotyczna idea kontrolowania siebie: swoich myśli. Jeśli my chcemy być wolni - myśli powinny być wolne.
Absolutnie wolne. Wtedy i my jesteśmy wolni. Nie odpowiadamy za nasze myśli – i nie ma żadnego powodu, żebyśmy za nie odpowiadali. Myśli tworzą nas. Tworzą nasze działania. Odpowiadamy za działania.
Moralność? Piękna idea. A gdzie jest „punkt przyłożenia” moralności? Moralność zaczyna się tam, gdzie myśli przechodzą w działania. Niemoralne myśli? – to jedna z większych bzdur, jakie próbują nam wcisnąć „moraliści”. To zresztą esencja judeo-chrześcijańskich religii: zabranianie myślenia – bo może być „niemoralne”. Lepszej metody na umysłowe samobójstwo jeszcze nie wymyślono. Moralność została przeniesiona „do wewnątrz”. Sam kontroluj siebie: bądź własnym strażnikiem. Zamiast kontroli – samokontrola. Tanio, wygodnie, skutecznie. Sprytny pomysł, za który drogo płacimy. Każdy z nas jest potencjalnym przestępcą. Musimy się czujnie, bezustannie obserwować. Nasze myśli stały się podejrzane. Wywołują lęk, poczucie winy, wstyd. Chcemy je stłumić, wyłączyć. Jesteśmy tresowani tak, aby być wrogami i nadzorcami samych siebie.  Bijemy się z myślami – całkiem dosłownie, zamiast naszą energię wykorzystać na twórcze działanie. Emocjonalne kalectwo, dewastacja.
Freudyzm i jego pochodne to próby znalezienia lekarstwa na chorobę, która nie jest jednak tylko chorobą poszczególnych ludzi, ale chorobą kultury. Leczyć trzeba kulturę, produkującą uczuciowo okaleczonych, rozdwojonych ludzi. Tu Freud miał rację: kultura to (choć trzeba sprawiedliwie dodać: między innymi) źródło cierpień.
Nie ma "moralnych" albo "niemoralnych myśli”. Wolność myślenia, odpowiedzialność działań – tyle wystarczy. Człowiek moralny odpowiada za swoje działania – nie za myśli.
Na świecie istnieją przeróżne ruchy „wyzwoleńcze” – ruch wyzwolenia narodów uciskanych, mniejszości, czarnych, kolorowych, kobiet, zwierząt, gejów, filatelistów…  kto by to wszystko zliczył.
*
Ludzie! Na świecie potrzebny jest tylko jeden „ruch”: ruch wyzwolenia myślenia. Wyzwólmy własne myślenie. Reszta sama się wyzwoli.
Gdyby pustelnik włożył buty, nie mógłby chodzić boso. Wtedy nie byłby pustelnikiem. Może tak, może nie. Nie jest łatwo być pustelnikiem. Pomyśl czasem o tym. Myśleć wolno.

***

wtorek, 9 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIA.    Patrzę na to, co dziś dzieje się w Europie. Pojawia się pytanie: czy rację ma bardziej marksizm, czy rasizm? A może jakieś połączenie tych dwóch idei? Jest to coś, czego jeszcze nie było... Ale co?
*

sobota, 6 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIA.   Świat jest jak zbiór monet. Każda rzecz w nim ma zawsze dwie strony. Szukamy dobrej, a znajdujemy dobrą i złą. Chyba że rezygnujemy z dobrej, żeby nie znaleźć tej złej. To też możliwa strategia w życiu: szczyt asekuracji. 
*

czwartek, 4 sierpnia 2011

Myślą i mieczem


     Myślenie jest formą walki. To agresja przeniesiona na poziom intelektu, informacji, abstrakcji.
           Myśli, wyobrażenia świata itp. to formy porządku, jaki nadajemy światu. Taki porządek to nie głupstwo: dla większości ludzi ma taką samą wartość jak porządek materialny, jak spory o miedzę. Tu jest moje pole, tu twoje. Jak zaorasz moje, to naruszysz granicę, zniszczysz porządek. Wtedy ja będę mojego porządku (ziemi) bronił: cepem, widłami, wszystkim co pod ręką. Czy porządki, nazwijmy je „intelektualne”, są odmienne? Ja mam mój pogląd. On jest po prostu mój, przy pomocy tego poglądu organizuję sobie świat, układam go, więcej, ja go po prostu tworzę, tak: stwarzam mój świat, jestem w nim bogiem, stwórcą, demiurgiem, który myślami buduje porządek z chaosu! Jeśli przychodzisz i przedstawiasz mi swój porządek, swój obraz, nawet w najbardziej życzliwy i przyjazny sposób, to burzysz mój porządek, ingerujesz w mój świat. Od czasów kamienia łupanego mamy zasadę: rozłupać łeb temu, kto próbuje nas wyrzucić z naszej jaskini. Nawet jeśli jest to jaskinia platońska. Moje złudzenia są moje i nic ci do nich.
Myślenie o świecie, budowanie jego modeli, to właśnie tworzenie tego świata. Jest to taka sama czynność jak oranie pola, budowanie muru albo koszenie trawnika. Konsekwencje praktyczne są też identyczne, dosłownie.
Tak jak w życiu praktycznym walczymy o coś fizycznie, tak walczymy myślami - językiem, argumentami, itp. kiedy ktoś nas zaatakuje. I tu jest w pewnym sensie tragedia ludzi myślących, a może co najmniej wstęp do tragedii. Jeśli myślą w sposób autentyczny, niezależny i twórczy, to chcąc nie chcąc wymyślają coś nowego, a więc niezgodnego z myślowymi światami innych.  Nie mając żadnych złych intencji atakują tych innych, naruszając ich świat, wchodząc na ich mentalną miedzę, jakoś im „brużdżą”.  Albo myślisz tak jak wszyscy – czyli nie myślisz w ogóle. Zdaje ci się, że myślisz. Wszystko jest wiadome, oczywiste, jasne. Jesteś konformistą nawet nie zastanawiając się nad tym. Albo, zaczynasz myśleć. Wtedy ten przytulny, oczywisty światek nagle się trzęsie, pęka i wali. Umysłowe tsunami.
Porządek to źródło władzy, wpływu. To niezwykłe, jak coś, co jest wyłącznie mniemaniem, zbiorem myśli i często niechlujnie wyrażonych i chaotycznych poglądów może zaczarować ludzi. Co mają wspólnego z „rzeczywistością” religie, filozofie, psychologie, polityczne teorie, i wszystkie inne „prawdy” itp.? Powiedzmy ostrożnie: niewiele, albo: tak dokładnie to nie wiemy, więc wychodzi na jedno. A jaki mają wpływ na ludzi? Ogromny. Ludzie zabijają dla tych „prawd”. A może nie dla prawd, tylko dla porządku, który te prawdy im tworzą, dla własnego domu, terytorium, na którym mieszkamy. Bronią własnego świata. Nawet jeśli to świat zbudowany z myśli.
Jakie są bezpośrednie przyczyny walk na myśli, tych myślobojów?  Czym jest atak na poziomie myślenia? Można go wywołać całkiem łatwo, używając jakichś wypowiedzi takich jak wymienione, jednej lub ich kombinacji:
         wypowiedzi, które są niezgodne z czyimiś przekonaniami
         wypowiedzi, które są niezrozumiałe, niejasne, nielogiczne lub sprzeczne
         wypowiedzi pełne emocji i zaangażowania
         wypowiedzi, które są po prostu nowe
Jeśli mamy choćby jeden z tych warunków, nie mówiąc o czterech jednocześnie, atak myślowy jest gotowy i wywołuje kontratak. I wtedy rzucamy się w wir walki, umysłowej, (do pewnego momentu) ale zaciekłej jak każda walka. Kto widział dyskusje dwóch inteligentnych i wykształconych ludzi o jedynie słusznych poglądach, wie, o czym mówię… Walka kłonicami na wiejskim weselu jest bardziej kulturalna i humanitarna, niż myślowe potyczki subtelnych intelektualistów. Każdy walczy jak może. Jeden myślą, drugi nożem.
Nieszczęście polega na tym, że dość szybko odkładamy myśli, a chwytamy za noże. Miecze, karabiny, bomby…  (dodać wszystko, co się nadaje). Jeśli od myślenia płynnie przechodzimy do zabijania, jego sposób jest w zasadzie drugorzędny.
Czasami bezmyślność wydaje się dobrodziejstwem. Zadowoleni debile powodują mniej nieszczęść niż nieszczęśliwi intelektualiści. Historia zna przykłady.

          ***
            

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

@ MYŚL DNIA.    Prawo kultury: 
w umysłowej próżni obłoki abstrakcji zamieniają się w opary absurdu.
*