Świat
zaczął się od stworzenia granic. Bóg oddzielił światło od ciemności. Jednak
zrobił to niedokładnie (nie dziwmy się - miał na wszystko tylko sześć dni).
Stąd między światłem a ciemnością jest ogromna przestrzeń szarości, półmroku, o
różnych odcieniach. My poruszamy się w tym półmroku. Jeśli chcemy pokazać
dokładnie, w którym miejscu światło
zmienia się w ciemność, jesteśmy skazani tylko na własną decyzję. I tego nic
już nie zmieni. Zostaliśmy wygnani z raju, miejsca bez granic...
*
Nasz świat
jest zbiorem przedmiotów i zdarzeń, procesów i właściwości, pomiędzy którymi
granice i przedziały są szare, niejasne. Jest to świat zbiorów rozmytych. A
przecież działając, musimy mieć granice, umożliwiające decyzje, musimy
wiedzieć, gdzie jest to a gdzie nie-to, bo tylko wtedy wiemy kiedy robić tak a
kiedy nie-tak. Brak granic paraliżuje, rozmycie między dobrym i złym prowadzi
do rozmycia między działaniem a niedziałaniem. Brak granic to problem, to dla
niektórych horror. Boją się panicznie pustej przestrzeni, nie pokreślonej
liniami i podziałami. Wszyscy cierpimy na agorafobię, tylko jedni z nas boją
się przestrzeni materialnej, inni - niematerialnej. Być może ta „zwykła
agorafobia” jest symptomem tej drugiej, symptomem lęku przed światem bez
granic. Jesteśmy w sytuacji eksperymentalnego psa, który nauczył się reagować
inaczej na koło a inaczej na elipsę, a później eksperymentator zaczął stopniowo
zmniejszać różnicę między kołem a elipsą. Wielu z nas już dziś nie wie, czy cały
świat to już koło, czy jeszcze elipsa? Lub odwrotnie. Tak jak różne psy w
laboratorium, różnie radzimy sobie z tym problemem braku granic. Niektórzy nie
radzą sobie w ogóle - są ofiarami granic, ich braku, nieumiejętności ich
wyznaczenia lub przekonania, że tylko oni są powołani do wyznaczania granic.
*
Według
stosunku do granic moglibyśmy zdefiniować inaczej tradycyjną psychopatologię. W
tym nowym ujęciu głównym kryterium zaburzenia lub choroby byłaby rola granic.
Powstałyby takie oto opisy:
Neurotyk -
paraliżowany strachem przed przekroczeniem granic, przepełniony winą i wstydem,
że je gdzieś, kiedyś, przekroczył, naruszył. Jego granice są dotkliwe, sztywne,
ich dotknięcie sprawia ból, neurotyk wciąż myśli o tym aby się do nich nie
zbliżyć za bardzo lub by zbudować je dokładnie tam, gdzie trzeba, należy,
powinien.
Paranoik - budujący granice, uszczelniający je, ciągle
baczny na to, kto i gdzie je przekracza. Bezustannie widzi tych, którzy chcą
przeniknąć w jego kierunku, podejmują wyrafinowane i zawiłe starania aby
granice złamać, przeniknąć, rozmyć. One tymczasem muszą być mocne i wyraźne,
dlatego jest podejrzane, jeśli zaniedbuje się je. Świat to różne światy:
wewnątrz i zewnątrz, poza granicami, ja - oni,
my - wrogowie, my - obcy.
Schizofrenik - nie mający granic i cierpiący z tego powodu,
nieistniejący, rozproszony, niespójny, nieoddzielony od nie-siebie. Byt przepływający chaotycznie z
jednego obszaru w drugi, mieszający różne światy, języki...
Chory na depresję - ten, w którym smutek wyszedł z właściwych
mu granic, stał się „nie na miejscu” i zajął miejsce innych uczuć, wdarł się w
ich obszary, granice okazały się za słabe dla niego. To człowiek nie
dysponujący granicami odpornymi na smutek lub lęk, jego granice wewnętrzne
wykonane są z materiału, który rozpada się przy zetknięciu z tymi uczuciami.
Psychopata - nic nie wiedzący o granicach. Nie ma ich
poczucia. Jest jak ślepy nietoperz pozbawiony swojego radaru. Słyszy, że inny
mówią o granicach, jest tym zainteresowany, chciałby wiedzieć, czym one są,
jednak nie czuje tego. Zadzwoni do ciebie w środku nocy, kiedy śpisz, żeby
zapytać co słychać - czy rzeczywiście istnieje jakaś granica między dniem a
nocą? Wypchnie cię z jadącego pociągu, bo właściwie „zewnątrz” i „wewnątrz” nie
różnią się tak bardzo, nie widać granicy pomiędzy nimi. Tak jak pomiędzy życiem
i śmiercią.
*
Nie umiemy
istnieć bez granic. Zawsze przecież one nas otaczają. Co to znaczy „bez
granic”? Żeby być sobą, takimi jakimi chcemy być, potrzebujemy granic, są one
konieczne do naszego istnienia. Bez nich rozpadamy się, znikamy, nie mamy
naszego drogocennego „ja”: przecież ja to głównie granica: po jednej stronie
„ja”, po drugiej - „nie ja”. Nawet jeśli
to wiemy, pojawia się cięższy problem: jeśli granic nie ma, nie widzimy ich, to
kto ma je ustanowić, w których miejscach je wytyczyć? Kto je konstruuje,
określa ich elastyczność, przenikliwość, twardość?
Granice są
naszym problemem. Problemem egzystencji, praktyki, życia codziennego, terapii.
Są wszędzie. Musimy je, chcąc nie chcąc, tworzyć, przekraczać, omijać. Dzięki
granicom dokonujemy transgresji, przypisanej niemal do naszej istoty. Problem
granic jest jednym z podstawowych problemów egzystencjalnych, choć, ciekawe,
jakby go nie zauważamy. Jest problemem zbyt dużym, abyśmy go mogli zobaczyć w
całości.
*
Niektóre
granice są wbudowane w świat fizyki i przyrody: znamy je jako ograniczenia,
granice naszych pragnień sił, możliwości. Poza granicami naturalnymi otaczają
nas granice dodane przez innych ludzi lub przez nas samych. Wiadomo: ludzie
dzielą się na tych, którzy wszystko dzielą na dwie kategorie, i na tych, którzy
tego nie robią.
Oprócz
natury i nas samych nikt nam już granic nie stawia. Bóg - pierwszy twórca
granic - podobno umarł. Jeśli tak, to jednocześnie z Bogiem - konstruktorem i
strażnikiem granic, upadł zewnętrzny czynnik dyktujący nam granice; niektórzy z
nas jeszcze o tym nie wiedzą, nie wiedzą, że teraz nam przypada obowiązek
mówienia sobie: stąd - dotąd, tyle - dość, itp. A więc znów jesteśmy w roli
Boga, który oddzielał: światło od ciemności, ziemię od wody, rajski ogród od
reszty stworzenia... Wielu nie zdaje
sobie jeszcze sprawy, jak ciężki to obowiązek i jak trudno będzie nam się go
nauczyć. Jak trudno żyć, kiedy odpowiedzialności nie można już przesunąć na
kogoś.... Nie tylko neurotyk i człowiek chory nie może unieść brzemienia, jakim
jest zadanie wytyczania granic. Praktycznie każdy z nas tego nie umie - dlatego
szukamy kogoś, kto nam da granice, kto nas ograniczy. Samoograniczanie jest
równie charakterystycznym rysem człowieka, jak przekraczanie granic.
*
Codziennie
spotykamy specjalistów od granic, którzy chcą nam pomóc: stawiają granice.
Burzą je i usuwają. Tłumaczą, że granice są fikcyjne lub wymyślone, mocniejsze
niż myślimy lub nie ma ich wcale. Dla egzystencjalnego pomocnika i terapeuty
ważne jest pytanie: którym ludziom należy granice stawiać, wytyczać, a którym -
burzyć? Komu wytłumaczyć, że granica to twardy kamienny mur, a komu - że
granica to tylko życzliwy napis: w tym miejscu bądź ostrożny? Kogo z nas
niszczą granice lub ich nadmiar, a kogo niszczy ich brak? Pomylenie tych pytań
lub błędna odpowiedź to błąd w sztuce. A więc pytajmy przy każdym przypadku:
czy psychoterapia to uczenie granic? Czy braku granic?
*
Z
przypowieści Zen: mnich mówi: patrz, flaga się porusza. Na to drugi: nie, to
wiatr się porusza. Przechodzący patriarcha: Ani wiatr, ani flaga. To umysł się
porusza.
Wobec tego, co jest wewnątrz, a co zewnątrz? Umysł na
wietrze? Wiatr w umyśle? Na czym polega różnica?
Widzimy i
odczuwamy mocno granice na zewnątrz nas. A jednak są one mniej wyraźne niż
sądzimy: świat zewnętrzny przenika w nas - tak jak powietrze, którym oddychamy:
czy jest ono czymś zewnętrznym, czy wewnętrznym? Czy nasze zmysły są „sondą”
sięgającą w świat zewnętrzny, czy też ten świat wnika do wnętrza naszych
umysłów? Czy świadomość jest „wewnątrz” czy „zewnątrz”? Czy świadomość można
pogodzić z granicami? Pokusiłem się kiedyś o swoją definicję świadomości:
określiłem ją jako „bycie jednym z....”,
jako nieobecność granic. Im mniej granic, tym więcej świadomości? Wciąż nie
jestem tego pewny, jednak wiem, że możemy uzyskiwać świadomość większą,
silniejszą, a jest to jednoznaczne z tym, że doświadczamy „bycia jednym z”
coraz większą liczbą rzeczy, obszarów, ludzi... doświadczamy ich jako jedno. Jeśli jesteś jednym z..., łatwiej
ci postawić sobie inne granice: granice własnej złości, nienawiści, strachu.
Czy będziesz agresywny wobec tego, czego jesteś częścią, co jest tobą? Taki
paradoks - lub może rzecz oczywista: usuwanie jednych granic ułatwia stawianie
innych.
*
„Wszystko
jest dla mnie obce, włączając w to większość mnie samego” (John Fowles). Być
może ostrzejsze są granice nie zewnątrz nas, lecz wewnątrz, tylko że tych ostatnich
nie odczuwamy tak mocno, nie wiemy gdzie są, i co jest poza nimi. I to jest
ważne: najsilniejsze są granice, których nie odczuwamy. Najpierw trzeba je
odczuć, doświadczyć, żeby je przekroczyć lub pokonać. Dlatego tak ważne są
doświadczenia bezsilności, bezradności w życiu: po tych doświadczeniach wiemy,
gdzie są granice - i możemy je obalać lub przekraczać - jeśli mamy odwagę. Lub
pozostać wewnątrz naszych granic.
*
Zdolność
samoograniczania jest obosieczna: hamuje to, co mogłoby nas zniszczyć. Hamuje
też nasz rozwój, nasze możliwości. Niedobre jest budowanie granic od góry, nad
naszą głową. Chodzimy wtedy całe życie zgarbieni: boimy się uderzyć głową w
twardy sufit tuż ponad nami. Może rzeczywiście ciało niektórych ludzi wyraża
fakt, że żyją oni w piwnicach? Przekonano ich kiedyś: wyżej siebie nie podskoczysz.
*
Granice są
źródłami wojen, wewnątrz i zewnątrz nas, dosłownie i w przenośni. Trzeba je
ustawiać ostrożnie. Nie możemy tego robić sami - ale do jakiego rozjemcy się
odwołać? Świat dzisiaj jest światem ludzi inaczej definiujących swoje granice.
Właśnie to, że każdy z nas ma swoje, staje się problemem: kiedyś, dawno,
granice były niemal w całości wspólne, dziś istnieją indywidua i małe grupki
żyjące w innych granicach: moralności, tego, co można i nie można, co dobre i
złe, co wartościowe i nie. Każdy z nas ma swoje granice, wewnątrz siebie i na
zewnątrz, przez całe życie przesuwa je, dopasowuje, i nie wiadomo kiedy wkraczamy
w granice cudze, a to już rodzi problemy...
Jeśli nie
ma w sprawach granic najwyższych autorytetów, musimy robić to, co robią państwa
i narody: jeśli wejdą w spór graniczny, mają do wyboru wojnę albo negocjacje.
To samo mamy do wyboru wszyscy: granice ustalają ci, którzy są po obu stronach;
nigdy ten z jednej strony. Granice nie tylko dzielą, ale łączą.
Jeśli ktoś zmienia granicę dookoła siebie, zmienia też granicę dookoła swojego
sąsiada. Praktycznie wszystkie granice mają charakter społeczny. Rodzimy się w
świecie skonstruowanym przez kogoś. Jakkolwiek mgliście, doświadczamy
natychmiast granic: przyjemne - przykre, jasne - ciemne, złe - dobre. Osoby znaczące
to te, które pokazują nam, gdzie przebiegają granice. My tych granic nie
widzimy, ale wierzymy, że granice są i potem zaczynamy je widzieć. Niektórzy z
nas dorastają do samodzielności i widzą, że granice są złudą i że oni mogą je
przeprowadzić inaczej - nawet jeśli tym z drugiej strony granic się to nie
podoba. W tym ostatnim przypadku wracamy do punktu wyjścia: wojna - albo
rozmowy.
*
Wyobrażam
sobie psychologię i psychoterapię jako
praktyczną sztukę ustanawiania i zmiany granic w życiu ludzkim. Jesteśmy
(lub niektórzy z nas są) nomadami, pionierami z Dzikiego Zachodu (lub z
jakiejkolwiek innej dzikiej okolicy, czyli takiej, gdzie nie ma granic -
podobnie jak w raju), z pustyni. Działamy zgodnie z zasadą: gdzie my - tam nasze
granice. Niektórzy wędrują tak całe życie, nie przejmując się granicami.
Czasami brak granic męczy ich lub niszczy, gubią kierunek, wołają o pomoc, giną
na pustyni. Większość z nas staje się z biegiem czasu spokojnymi osadnikami i
widzi granice wokół siebie jako istniejący „od zawsze” - twór natury. Dla
jednego człowieka pustynia jest barierą. Dla innego - drogą.
***