czwartek, 31 marca 2011

Ptaki stare, ptaki młode

        
            "Ludzie w dzieciństwie to orły, wylatujące z gniazda i ćwiczące skrzydła do dalekich lotów. Trochę później ludzie to orły, które brodzą w błocie, podpierając się podciętymi skrzydłami."
            Takie mniej więcej są smętne, sentymentalne życiowe refleksje tych starszych orłów, którym nie udało się odlecieć zbyt daleko. Młode, silne orły słuchają tych wynurzeń wyleniałych orłów-seniorów i myślą: co ten stary indyk pieprzy?  On nie wie kim ja jestem i na co mnie stać!  Ja osiągnę trochę więcej niż on. Ja to gdzieś dolecę!
            No i co... chyba mają rację? Po co komu skrzydła, jak nie wierzy, że można na nich latać?
No to fruwajcie ptaszki, fruwajcie. Miejsca w powietrzu dosyć. Chociaż, ciepłych gniazdek jakby trochę za mało... Ale, podobno jak się daleko leci, to się gniazdo znajdzie?
            Z drugiej strony, jak mówią stare chińskie orły: im dalej lecisz, tym mniej wiesz.

           ***

wtorek, 29 marca 2011

@MYŚL DNIA. Problemem nas, ludzi nie jest stwarzanie tego, czego pragniemy. Stwarzanie to nasza specjalność, radzimy sobie z tym świetnie. Jesteśmy przecież małpami o rozwiniętym mózgu i ciekawie rozwiązanej ręce, dzięki czemu sporo umiemy zrobić. W końcu, to my stworzyliśmy świat, wiadomo jaki, ale jednak.
Prawdziwym problemem jest usuwanie tego, czego nie chcemy. To nam źle wychodzi. Czyżbyśmy byli gatunkiem twórców, a nie niszczycieli?

piątek, 25 marca 2011

Hybrydy


 Najciekawsze zjawiska powstają na styku, na granicach. W materialnym lub mentalnym miejscu, w którym stykają się ze sobą lub częściej - zderzają rzeczy różne. Najlepiej jeśli są całkowicie różne. Sprzeczne. Większa jest wtedy dramaturgia ich spotkania, ale możliwe efekty – lepsze, ciekawsze. Czasem to drogo kosztuje, ale mimo to wyniki mogą prowadzić do syntezy, która w przyszłości zmniejszy koszty i cierpienia wpisane w takie zderzenie, przede wszystkim ludzkie cierpienia. Tak jest jeśli spotykają się dwie idee filozoficzne. Dwie koncepcje polityczne. Dwie religie, dwie kultury. Dwóch lub dwoje ludzi, najlepiej z antypodów świata. Zderzenie, walka, harmonia. Albo zniszczenie.
Pascal napisał coś takiego, że nie jest sztuką być na krańcu. Sztuką jest być w środku i dotykać rękami obu krańców. Zawsze mi się to podobało: będąc w środku, czerpiemy z obu biegunów i mamy szansę stworzenia czegoś nowego, niezwykłego. Jest w tym wyraźna sugestia: możemy z niej zrobić metodę. Znajdź dwa bieguny. Połącz je w jedno. Przeżyj to jedno. Proste? 
Czekaj cierpliwie. Następne przeciwieństwa pojawią się wkrótce. Będziesz miał co łączyć w jedno.
Łączenie tego, co przeciwne jest istotą życia. Życie to hybryda, pomieszanie sprzeczności. Każdy z nas jest hybrydą, a najwięcej sprzeczności mamy w nas samych. Znajdź w słowniku znaczenie słowa „hybryda”. Jedno z nich to bastard, mieszaniec albo podrzutek. Na tym świecie jesteśmy pomieszaniem sprzeczności, bastardem i podrzutkiem. Słowo podrzutek też mi się podoba. Jak podrzutki, nie wiemy kim jesteśmy, skąd się wzięliśmy i gdzie jesteśmy. Ktoś nas tu podrzucił i postawił wobec fundamentalnej niewiedzy, sprzeczności, które musimy bezustannie łączyć i godzić. Kim był? I po co nas tu podrzucił? Czego chciał?
Hej ty! Słyszysz mnie?
Po co mnie tu wrzuciłeś?
Czego chcesz ode mnie?
Po co tu jestem?!

Ha ha. Jak zwykle nic. Cisza. Cwaniak milczy. Udaje, że nie słyszy. Spieprzył robotę i udaje, że go nie ma.
*
Jedno przyznam. Jeśli chciał stworzyć hybrydę, to odniósł pełny sukces. Nie musi się wstydzić. Każdy z nas jest najdoskonalszą hybrydą, jaką mogę sobie wyobrazić.

***      

wtorek, 22 marca 2011

ë PORADA DNIA.  Dla żartu chciałem tu umieszczać te „porady dnia”. Teraz czytam różne komentarze i zdaje mi się że niektórzy chcą to brać poważnie. Dlaczego ludzie tak potrzebują porad?! Dlaczego  miałbym komuś coś radzić? Jestem tak samo bezradny jak wszyscy. Wszyscy jesteśmy bezradni. 
No taak, i w dodatku widzę, że ten blog nie jest dla optymistów... Ale miała być porada - niech będzie optymistycznie. 
Chcesz porady? oto ona:
Stań przed lustrem. Popatrz sobie w oczy i ze 30 razy powtarzaj:  "jestem zupełnie bezradny. Jestem zupełnie bezradny. Jestem zupełnie bezradny...." . 
To naprawdę działa. Jest to, co jest.
Nic tak nie podnosi na duchu, jak pogodzenie się z faktami.

sobota, 19 marca 2011

Mam problem. Cudzy


Mamy w życiu mnóstwo problemów, oczywiście, my, wszyscy inni, a zwłaszcza ja, ja, ja. Może życie w ogóle to problem. Jednym z problemów jest to, że lubimy przejmować cudze problemy jako własne. Robimy to indywidualnie i zbiorowo.
Jako naród mamy kompleks Mesjasza: wiecznie musimy komuś pomagać, poświęcać się, brać czyjeś problemy na siebie, cierpieć za miliony. „Za waszą i naszą wolność”, itp. albo może „wasze problemy są naszymi problemami” lub podobnie. Gdzieś jest wojna? W porządku, my poślemy tam naszą dzielną armię, niech broni – oczywiście tych pokrzywdzonych. Trzęsienie ziemi na końcu świata? Zbiórka we wszystkich kościołach. Nikt nie jest tak hojny jak my, Polacy. MY. Trzeba umrzeć za sprawę? Nie ma sprawy, my Polacy już biegniemy. Kochamy się „pochylać” nad cudzymi problemami. Od tego pochylania mamy już trwałe skrzywienie kręgosłupa. Nie chcesz? A ja i tak zajmę się twoim problemem, taki już jestem, anioł nie człowiek. I nie próbuj się sprzeciwiać, bo i tak ci pomogę a jak nie to w mordę!
 Własnych problemów nie potrafimy rozwiązać, albo ich nie widzimy. W ten sposób nieźle sobie z nimi radzimy. Może to i dobra metoda?   
Zostawmy problemy tym, którzy je mają. To nie obojętność ani brak wrażliwości, to elementarny rozsądek, kontakt z rzeczywistością  a nie naszymi urojeniami.
Postawa pewnych ludzi wobec problemów przypomina człowieka, który płynie dziurawą łodzią. Zamiast zatkać dziury (czytaj usunąć źródła swoich problemów) i wylewać z łodzi wodę (naprawiać te problemy) on wychyla się z łodzi żeby zaczerpnąć wody zza burty (cudze problemy) i wlać ją do środka. Chcesz utonąć z powodu nie twoich problemów?
Ktoś ma problemy? Jego problem. To nie twoje dziury. Ja mam swoje. Ty masz swoje. To jest życie, nie myśmy je takie wymyślili czy też stworzyli. Zatkajmy te dziury w naszych łodziach, ale każdy swoje.
Kto stworzył cudzy problem, problem tego tu, konkretnego człowieka? Ty? Nie? To po co się nim zajmujesz? Idiotyczny altruizm. Tak, solidarność, współczucie, bliźni…  jak to pięknie brzmi. A naprawdę głupota, sentymenty zamiast konkretnych, skutecznych działań. Nie potrafimy zarządzać, więc wolimy się wzruszać. Zamiast jednego człowieka, który ma problem, jest dwóch ludzi którzy mają problem, z tym że jeden z nich ma cudzy. Taki wieczny „Piotruś Pan”, empatyczny harcerzyk, czujnie się rozglądający dookoła, kto ma gdzieś problem, bo go tak nauczono, że własny problem jest gorszy od cudzych. Moim obowiązkiem  jest się utopić, byle w cudzej łodzi dno było suche. Może bojąc się oskarżenia o egoizm, wpadamy w idiotyzm? Tak na marginesie: wolałbyś żeby cię nazywano egoistą, czy idiotą?
Bardzo popularne jest narzekanie na „znieczulicę”. Być może jest taka. Jest też „przeczulica”  i to też niedobrze. Wyręczanie innych w radzeniu sobie z problemami, z własną egzystencją to tragedia: produkuje bezradnych nieszczęśników, którzy mają kolejne i kolejne problemy, a przy każdym krzyczą i jęczą: mam problem, pomóżcie. Skoro ktoś zawsze pomaga, to po co się wysilać? I tak się to kręci. Historia tak zwanych państw opiekuńczych  dobrze to pokazała. Już wiemy, że trzeba dawać głodnemu wędkę, nie rybę. Populiści wiedzą, że rybę: ale nie dawać, tylko obiecywać.
Czym jest taka postawa, co to jest, fałszywa świętość, masochizm? Proponuję takich ludzi zbyt przejmujących się cudzymi problemami nazwać  cudzocięrpiętnikami  (tak jak cudzołożnicy – chociaż to drugie chyba lepsze). Przyjemniej cudzołożyć  niż cudzocierpieć, choć dla masochisty może właśnie na odwrót?
Może od czasu do czasu ktoś odpowie takiemu troskliwemu: wiesz co? zajmij się lepiej swoimi problemami. I to będzie dobra rada. Nie wiem skąd pochodzi westchnienie: Boże obroń mnie od przyjaciół, bo z wrogami sam sobie poradzę. Ale to też dobra modlitwa. Wobec cudzocierpiętników szczególnie.

***      

czwartek, 17 marca 2011

@ MYŚL DNIA. Są książki z których nauczysz się czytać i takie z których nauczysz się myśleć. Często, żeby odróżnić jedne od drugich trzeba już wcześniej umieć myśleć.

niedziela, 13 marca 2011

Instrukcje


Żyjemy w świecie potrzebującym instrukcji. Instrukcji użytkowania. Użytkowania czego? Prawie wszystkiego: od kropli na katar do świata jako całości. Popularne tytuły dziś to na przykład: „mężczyzna – instrukcja użytkowania”. Albo, jak tytuł książki Pereca „Życie. Instrukcja obsługi”. Przykładów mamy dostatek na każdym kroku. Każdy gadżet i najbardziej poważne urządzenie jest opakowane toną instrukcji. Brak instrukcji powoduje szok i traumę emocjonalną.
Teza: nie ma życia bez dobrej instrukcji. A więc: instrukcje to problem, to wyzwanie. Napisać dobrą instrukcję? Tu trzeba Szekspira. Szekspira naszych czasów. Dziś nikogo nie interesują dramaty, Hamlety, Otella i Leary. Instrukcje! To czyta każdy. Nie dlatego że lubi, dlatego że musi. Instrukcja jest  obecnie najpopularniejszym gatunkiem literackim, o czym jakby nie są przekonani teoretycy literatury.
Już dawno chciałem się jakoś werbalnie tu wyładować na temat instrukcji, jak widać problemu o wadze życiowej.  Kropla, która przepełniła dzban to właściwie była kropla…  żelu do muszli ustępowej. Tak, poważnie. Przykład szczytowo banalny: żel do muszli ustępowej. Myślałem, że najbardziej niezrozumiałe teksty jakie w życiu czytałem to chyba Lacan i Derrida, Derrida to dla mnie jednostka niezrozumiałości tekstu. Jeden Derrida (w skrócie 1 drr) to tekst absolutnie niezrozumiały (zaznaczam: dla mnie oczywiście – głęboko podziwiam tych, którzy rozumieją), ale instrukcja do stosowania żelu do muszli ustępowej osiągnęła mniej więcej 1,3 derrów. Były tam właściwie trzy  instrukcje, każda trochę inna, coś jak wariacje na temat. Taka zabawa: zrób sobie sam instrukcję. Wybierz to co lubisz. Bricolage w instrukcjach! Dżizas, toć to postmodernizm w instrukcjach!! To już tam dotarło to diabelstwo?
No tak, naturalny cykl życia idei czyli produktu: zaczynają na szczytach filozofii a kończą w instrukcji. Tj. w klozecie. Powstają zaraz nowe.
Przewiduję, że powstanie wkrótce (a może już jest?) silna dyscyplina zajmująca się instrukcjami. Instrukcjologia, na pograniczu teorii literatury, komunikacji społecznej, dziennikarstwa, nauk kognitywnych, logiki i informatyki. Ta dyscyplina będzie tworzyć właśnie samoinstruujące maszyny, programy, narzędzia. Przyszłość to świat urządzeń samoinstruujących.  Ludzie nie będą kupować urządzeń do których dołączono grube książki pod tytułem instrukcja… w tym sensie jest to koniec tradycyjnych instrukcji i początek całkiem innych. Instrukcja musi być wbudowana w dany przedmiot, musi być jego integralną częścią. Instrukcje będą miały formę dziś niewyobrażalną.
*
Jest możliwe, że cała wiedza będzie kiedyś miała postać instrukcji. Mamy dawne odróżnienie wiedzy „że” i wiedzy „jak”. Ale wiedza „że” traci na wartości, jest cenna tylko wtedy, kiedy możemy ją przekształcić w wiedzę „jak”. Jak coś zrobić, osiągnąć, być skutecznym? To są ludzkie pytania i problemy. Nie interesuje nas (z nielicznymi wyjątkami – tych którzy wiedzę tworzą) – „że”. Że w komputerze, silniku, programie jest to i to, takie lub owakie. Chcemy wiedzieć jak użyć komputera, silnika, narzędzia. Wiedza zmierza więc w stronę instrukcji. I nie dziwiłbym się gdyby ta wiedza miała w przyszłości zasadniczą strukturę typu instrukcji. Każdy rodzaj wiedzy byłby tylko odmianą instrukcji. Na szczycie nauk byłaby Wielka Instrukcja, matka wszystkich instrukcji. Czyli – instrukcjologia byłaby królową nauk.
*
A, wracając do życia. Życie jest być może jakąś megamaszyną. (superkomputerem, o którym tu dyskutujemy?). Wykonuje własne funkcje, o których mamy słabe pojęcie. Czy życie jest samoinstruujące? Czy mamy, albo choć możemy mieć, jakąś instrukcję jak żyć?
Cóż. Ktoś podarował nam życie i zniknął. Był chyba roztargniony, bo zapomniał dołączyć instrukcję. Chcemy żyć, tylko nie wiemy jak. Istotą życia stało się więc poszukiwanie instrukcji do niego. Tylko – podejrzewam - tej instrukcji jeszcze nikt nie napisał.
Ps. Z żelem dałem sobie radę. Metodą prób i błędów opracowałem własną instrukcję. Działa.
            ***

poniedziałek, 7 marca 2011

@ MYŚL DNIA. W informatyce  istnieje teoria, że wszechświat to ogromny komputer, którego ktoś albo coś używa do rozwiązania jakiegoś problemu. Cały świat i my wszyscy jesteśmy tylko narzędziami, służącymi poszukiwaniu rozwiązania.
Ja też mam problem: jaki mógłby być problem, uzasadniający użycie takiego komputera?  Na jakie pytanie chce odpowiedzieć ten ktoś lub coś?

środa, 2 marca 2011

Szybciej!


(tego tekstu nie czytaj, szkoda czasu)
         Co nagle to po diable. Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Śpiesz się powoli. Eee tam, ludowe głupoty, ciemnota, zabobon.
Szybka praca, szybkie jedzenie, szybka jazda, szybki seks, szybkie czytanie…  szybkie życie. Living fast, dying young. Takie czasy. Taka jest idea życia. Ponowoczesność. Płynne czasy: a płyną szybko. W „Biesach” Dostojewskiego bodajże jakiś facet mówił: chcę się zabić. Dlaczego? Bo taka jest moja idea. (albo jakoś podobnie, nie mam pod ręką). Dziś mówimy: musimy się śpieszyć. Dlaczego? Bo taka jest nasza idea.
Ci, którzy się na to łapią są idealnymi ofiarami współczesnych megamanipulacji. Kupuj szybko, nie zastanawiaj się, okazja może się nie powtórzyć! Śpiesz się, to końcówka serii! Śpiesz się, mamy jeszcze trzy ostatnie egzemplarze…Koniec promocji za tydzień, śpiesz się!  Znasz to? To się pośpiesz frajerze. Nie dla idiotów.
Pośpiech to pułapka. Zaczynasz się śpieszyć i nie masz czasu na myślenie, więc jeśli ktoś ci mówi śpiesz się bardziej, to się śpieszysz. W końcu prawie wszyscy się śpieszą. Nie myśl, szkoda czasu. Życie to fast food. Jedz i spadaj, zrób miejsce następnym, użyźnij glebę. Kupowanie i konsumpcja kompulsywna i impulsywna. Pośpiech to zbiorowa nerwica natręctw i zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, jak wiele innych, sankcjonowane i akceptowane, bo mamy je prawie wszyscy. Jeśli jeden człowiek ma natrętne myśli, na przykład żeby zabić siebie (albo kogoś), leczą go psychiatrzy. Jeśli miliony ludzi – nic nie myśląc - zabijają siebie, (innych tak samo, na przykład na drogach), poprzez morderczy i obłąkany pośpiech, mówimy: takie czasy, żyją aktywnie, ludzie nowocześni.
Nie śpieszyć się to dziś obciach. Nie śpieszy się? To jakiś nieudacznik? Co, on ma dużo wolnego czasu? Chyba bezrobotny, jakiś margines, aha, dziś mówi się „wykluczony”.
Pośpiech jest dlatego ciekawy i niebezpieczny, że nie mamy miary pośpiechu, poczucia że się śpieszymy za bardzo. Szybko? Tak. Za szybko? Ale co to znaczy, kiedy jest za szybko?  Nigdy nie jest tak szybko, żeby nie mogło być bardziej. Pośpiech w zasadzie nie boli, przy pewnym treningu. Staje się normą. I to nas gubi. Pośpiech to sprzymierzeniec tego, co najgorsze w naszej cywilizacji: odmóżdżenie, gorsza jakość pracy, zamiana życia w mechaniczny behawior, nieumiejętność bycia, życie jako członek stada, wół w kieracie. (ha, wół, woły podobno były powolne i nigdy się nie śpieszyły. Dziś powiedzenie komuś: ty wole, to komplement, albo zazdrość). Żyjąc szybko, żyjemy mniej.
Bez pośpiechu jest nudno. Proste zjawisko: habituacja. Bez trudu przyzwyczajamy się do wszystkiego, pośpiechu też. Kiedyś wierzono, że jazda parowym pociągiem jest niebezpieczna dla życia: zbyt szybka. A co, nieprawda? Wszyscy, którzy jeździli parowymi pociągami albo już nie żyją, albo niedługo umrą. Dziś pociąg zwany życiem jest trochę szybszy. A jeśli tempo spada, zaczyna się nuda. Nuuuda, proszę państwa, nuuda! Jakby tu spędzić czas?
To nie ja zauważyłem, że słowo „spędzić” oznacza też „przepędzić”, czyli przegonić, wygonić, pozbyć się. Czy my wiemy co mówimy?! Czy faktycznie spędzić czas to go przegonić, czyli usunąć, zlikwidować? To czego my chcemy? Nie lubimy czasu, życia, nie umiemy być, to nas nudzi? O co nam chodzi? Czyżbyśmy naprawdę nie chcieli żyć? Pośpiech jako wstręt do życia? Wyparty popęd śmierci, thanatos, znowu Freud?
Nie dajemy sobie rady z życiem, które trwa marne …dziesiąt lat. Zbyt nudne. Chcielibyśmy je „przepędzić”, jak najszybciej, do diabła z tą nudą. A za to, chcielibyśmy „żyć wiecznie”. To byłoby dopiero życie, nie to co tu… Ktoś powiedział, że o życiu wiecznym najczęściej mówią ludzie, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić w niedzielne popołudnie…  Pokażcie mi kogoś, kto potrafi siedzieć spokojnie w fotelu, przez pół godziny i nic nie robić. To jakiś człowiek nie z tego świata. Może psychiczny. Siedzi i nic nie robi. Normalny nie wytrzymuje dziesięciu minut, nawet jak mu płacą. Ale żyć chciałby wiecznie, oczywiście. Nuda trwająca nieskończoność to nuda znacznie lepsza niż ta nasza, popołudniowa. Siedzieć w fotelu i nic nie robić: zawsze, nieskończenie długo, bez końca. Co za życie. Wieczne.
Gdybym był wyjątkowym wredniakiem i chciał dostarczyć mojemu wrogowi najgorszego losu, jaki mogę sobie wyobrazić, to bym mu życzył: żyj wiecznie. Na szczęście, póki co, nikomu tego nie życzę. Bądźcie spokojni. Moje dobre życzenie: żyjcie wolniej.
A teraz pośpiesz się, zmarnowałeś parę cennych minut na czytanie tych bzdur. Ja ostrzegałem! Trzeba być wołem, żeby szperać po jakichś blogach i czytać je, zamiast robić coś ważnego.

            ***