piątek, 30 kwietnia 2010

Błona świadomości

            Nasza zachodnia cywilizacja od prawie trzech tysięcy lat jest we władaniu „mitu psychologicznego”. Co to jest mit psychologiczny? To, w wielkim uproszczeniu, przekonanie, że umysł ludzki jest „wewnętrznym światem”. Umysł ma warstwy i jest rodzajem przestrzeni. Na powierzchni jest to, co w danej chwili czujemy lub myślimy. W głębi ukryte są przeróżne obrazy, siły, zdarzenia, postacie, bohaterowie i historie.  Jest to wyobrażanie sobie, wizualizacja analogii z czymś „podziemnym”: naziemny – podziemny; świadomy – podświadomy. Czasem „nadświadomy”. W takich kategoriach uczy nas myśleć mit psychologiczny. Platon, Descartes, Freud, Jung to wybitni twórcy i kontynuatorzy tego mitu.
            Mit psychologiczny mówi nam, że nasz umysł, „dusza”, to solidny budynek, zapuszczony głęboko w ziemię, przepastny loch, w którym na kolejnych piętrach w dół, dzieją się rzeczy niezwykłe, znacznie ważniejsze niż nasza codzienna świadomość i decydujące o naszym życiu.  Tymczasem mit psychologiczny jest tylko jedną z figur, które pojawiają się na filmie tej świadomości. Jest to opowiadanie, tekst, bajka o umyśle ukrytym „w głębi”. Mówi o głębi wewnątrz nas, ale sam jest płaski, nieskończenie cienki, jak wszystkie treści umysłu. Umysłu, który nie ma głębi, nie ma „trzeciego wymiaru”. Bajki są treścią umysłu, nie jego źródłem. Psyche to bajka o Czerwonym Kapturku.
            Umysł, czy to co nim nazywamy – to, czego doznajemy w naszym odczuciu „wewnątrz naszej głowy” – jest rodzajem cienkiej błony, po której przesuwają się nasze „psychiczne” doznania. Jest rodzajem membrany, nieskończenie cienkiej, filmu, na którym zapisane są obrazy umysłowe. Przypomina to jarzyny w sklepie, owinięte cienką, przezroczystą folią. Jakiś mózg-kalafior w folii świadomości. Jakaś brukselka, kapusta, brokuły. To nie brzmi dobrze. Mity o psyche są lepsze, prawda? Lepiej być duszą nieśmiertelną niż kalafiorem, zgoda. Mit zawsze dodaje nam wartości, uświęca nas, oszukując.
            Może lepszą metaforą byłaby metafora ekranu, na którym film się wyświetla. Tak jak film w kinie nie ma grubości, również nasza świadomość nie ma „grubości”: jest płaska. „Pod nią” nie ma nic. Nasze poszukiwania „duszy” przypominają film, którego bohaterowie dochodzą do wniosku, że pod ekranem, na którym są wyświetlani, coś jest, że jest tam jakaś przestrzeń, do której można wejść. Bohaterowie filmu zaczynają więc drapać ekran, próbują wywiercić w nim dziurę lub wybić ją pięścią… Film staje się groteską. Ale my też tak robimy. Też jesteśmy, pod wpływem mitu psychologicznego, groteskowi. Zdaje nam się, że zagłębiamy się w nasz umysł, dokopujemy się mechanizmów, które ten umysł wytwarzają.  Myśl wytwarzana przez mózg myśli o mózgu i myśli, że wgłębia się w jego istotę, widzi proces jego funkcjonowania. To nie tak. Nawet filmy w 3D są złudzeniem. One też są płaskie. Widzimy je jako mające głębię. Źródłem głębi nie jest ekran. Jest nim projektor. I – zazwyczaj - okulary (czytaj: mit) nakładane na oczy.
            Nie mamy wglądu w procesy naszego myślenia, podejmowania decyzji, emocji, interpretowania informacji. Nie umiemy zobaczyć, jak one powstają. Nasz umysł może badać nasz mózg w równym stopniu jak zupa może badać garnek w którym się gotuje.
            Na micie psychologicznym oparte są takie paranaukowe dyscypliny jak psychologia, psychoterapia, psychoanaliza –  i wszelkie inne „psycho”. Ach, to cudowne słowo „psycho”! To magia! Działa jak różdżka Harry’ego Pottera. Nikt się mu nie oprze. Kompletnie odbiera rozum. Mit psychologiczny jest żywy, niezwykle żywy i silny.
            Mit psychologiczny fałszuje nasze życie, jak wszystkie mity. Żeby wyzwolić się z mitów o świecie zewnętrznym, musimy najpierw wyzwolić się z mitu psychologicznego. Prościej: musimy przestać  myśleć, że istnieje świat zewnętrzny i wewnętrzny. Nie ma innej drogi. To zadanie dla ludzi dorosłych, dojrzałych. Wypróbowanie sposobu życia, w którym nie musimy sobie – żeby żyć – opowiadać bajek o sobie. Bajek o duszy.
            Słowo „psycho”, we wszystkich jego wariantach to słowo tajemnicze, fascynujące, mityczne. Ale to słowo chore. Wyrzućmy to słowo na cmentarz idei. Wyrzucić naszą duszę na śmietnik? Tak. Spróbuj. I co? Teraz nie masz już duszy. To straszne, potworne: nie mieć duszy. Jak teraz żyć? Ale nadal jesteś. Istnieć. Czy to mało? A czego więcej możesz oczekiwać?
            Być? Czy mieć duszę? Wybierz.

            ***

środa, 28 kwietnia 2010

@ MYŚL DNIA. Metodą na życie jest życie, a więc nie ma metody na życie.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Proponowanie

            Są ludzie, którzy nie zrobią niczego, jeśli ktoś im tego nie „zaproponuje”. Jest ich niewielu, na szczęście, bo to nieszczęście dla nich, że w ogóle są. Chyba ktoś im kiedyś zaproponował bycie, a tacy ludzie z reguły nie odmawiają. Więc są. Pożytku z nich nie ma żadnego, bo nawet gdyby mieli mnóstwo talentów i kompetencji, nie zrobią nic. Ani dla siebie, ani dla innych. Chyba, że ktoś im coś zaproponuje. Ja proponuję dla takich ludzi nagrobek. »Tu leżę ja, J.A. Byłem głodny. Nikt mi nie zaproponował, żebym coś zjadł. Umarłem z głodu. Wspomnij mnie i zaproponuj coś«.
            Ciekawe, że słowo „propozycja” jest podobne (z przedrostka) do słowa „proaktywność”, czyli skłonność do inicjatywy, bycia spontanicznie aktywnym, samodzielnym w działaniu. Proaktywni na szczęście nie czekają na propozycje, robią coś nieproszeni. Czasem skutki są dobre, czasem gorsze. Ale nie robienie nic, czekanie na propozycje to coś jak żebranina uprawiana przez młodego, zdrowego, silnego i zdolnego człowieka. Albo i gorzej. Jeśli ktoś mnie prosi o parę złotych, mogę to znieść, i zazwyczaj daję. Ten żebrak jest aktywny. Jeśli ktoś mówi, że czegoś nie zrobił, bo nikt  mu nie proponował, robi mi się niedobrze.
            Wybieram żebraków. Są proaktywni i nie czekają na propozycje. Sami proponują. Lepszy zaradny żebrak, niż gamoń, żyjący wygodnie dlatego, że miał w życiu szczęście. I pieniądze. Najczęściej cudze.

            ***

czwartek, 22 kwietnia 2010

@ MYŚL DNIA. Są idee które łączą i idee które dzielą. Trzeba łączyć te, które łączą a dzielić te, które dzielą. Wzmacniać pierwsze, niszczyć drugie. Tylko… czy idea wyrażona w tej myśli łączy, czy dzieli?

wtorek, 20 kwietnia 2010

Dookreślanie

            Rzeczy o których myślimy i słowa jakich używamy są niejasne, rozmyte, niedookreślone. Zaczynając jakieś działanie, jakiś projekt, używamy prymitywnych gryzmołów, zarysów. Działamy tak, jak projektant albo architekt, który zaczyna pracę: od luźnych kresek, szkiców.   
            Nasze myślenie to bazgroły. Dopiero potem, w zależności od tego co chcemy osiągnąć, precyzujemy te bazgroły, dodajemy szczegóły i parametry, dookreślamy. Dookreślanie to jeden z najważniejszych procesów w naszym umyśle. Zależy od kontekstu – drugiego ważnego składnika. To kontekst, „ramka” w której się coś dzieje, określa czym stają się nasze bazgroły. Dlatego kontekst jest ważny, decydujący. Chcemy kupić spodnie? A co to są spodnie  „w ogóle”? W spodniach „ogólnych”  to chodził może Platon (raczej w „ogólnej tunice” czy co on tam nosił – a na marginesie: chciałbym zobaczyć Platona noszącego ideę spodni). Jeśli chcemy spodni, pytamy: na jaką porę roku? Jak się lubimy ubierać? Gdzie będziemy chodzić w tych spodniach? Co będziemy w nich robić? W jakim wieku jesteśmy? Itp. Co pytanie, to większe dookreślenie. Na końcu mamy: ciemnogranatowe Levis’y rozmiar 34/32 będą w sam raz. I tak ze wszystkim. W porządku. Określone. Można realizować. Jest konkretny plan.
            Myślenie przy pomocy bazgrołów jest wygodne i kreatywne, ustalamy rzeczy najważniejsze, potem dorabiamy szczegóły. Czasem  szczegóły wskazują, że to co najważniejsze musi być inne, więc zmieniamy bazgroły i tak dalej, przeskakujemy z poziomu bazgroły na poziom szczegóły, aż powiemy w porządku, tak może być. Umiejętność posługiwania się bazgrołami jest cenna: daje nam swobodę, elastyczność, prędkość w tworzeniu i przekształcaniu wizji. Nie obciążają nas szczegóły.
            Są też przecież nieszczęśni pedanci, którzy od początku muszą wszystko robić dokładnie, szczegółowo. A kiedy muszą zmienić „zasadniczą koncepcję”, to mają problem: co, zaczynać od początku? Wszystkie te drobiazgi, cała robota, od nowa? Nie, zostawiam to tak jak jest. I tak pedanteria zamienia się w sztywność. Bądźmy jak dzieci które uczą się pisać: najpierw trzeba bazgrać. Kaligrafia zabija styl i swobodę. A dookreślone  są podobno tylko rzeczy martwe. Ludzie też. Nie przesadzajmy z dookreślaniem. Może ono znaczyć „zakończenie”. Czyli koniec. Bez dalszego ciągu. Lepiej  być bazgrołą, niż skończonym.

            ***

środa, 14 kwietnia 2010

@ MYŚL DNIA. Przeszłość chce być martwa. Jeśli próbujemy ją ożywiać, wraca jako zombie i mści się.

Mrówki

            Nasza świadomość doznaje (”jest świadoma”?), a może po prostu: „składa się” tylko z małych, wyraźnych rzeczy, najlepiej poruszających się, zmieniających w stosunku do innych rzeczy. „Rzeczy” duże i stałe, wszędzie obecne, są jak pisał G. K. Chesterton, „zbyt duże aby je zobaczyć”. Zbyt bliskie są samej świadomości, jej istocie. W „Roku 1984” Orwell umieszcza gdzieś motto: byli jak mrówki, które dostrzegają rzeczy małe, ale nie są zdolne dostrzec rzeczy wielkich.
            Uświadamiamy sobie tylko to, co zmniejszone, niestałe, urzeczowione. Jak żaby, dostrzegające tylko to, co się porusza. Taka już nasza biologia. Czy możemy więc doznawać istnienia, bycia albo samej świadomości – tego co wielkie, wszechobecne, stałe? Może nasz umysł nie ma takiej zdolności? Wobec tego to, co najważniejsze, leży poza naszymi możliwościami doświadczania, w ciemnej strefie świata? To, co jest istotą, zawsze będzie w ciemności? Widzimy wyraźny, jasny świat w świetle słońca. Czujemy dotyki, zapachy, smaki. Wszystko. Ale czujemy też, że wszystko to nie wszystko.
            To, co wielkie, wszechobecne, niezmienne - dla nas nie istnieje. Jesteśmy jak ślepcy. Domyślamy się, że jest coś jeszcze, ale nie umiemy pogodzić się z tym, że nigdy tego nie zobaczymy.

            ***

środa, 7 kwietnia 2010

@ MYŚL DNIA. Niedaleko pada bomba od bombowca. Gdybyś był/a bombowcem, co byś na świecie zbombardował/a? No co,  ale konkretnie?

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Głuchy telefon historyczny

            „Kluski są wrzucone” – rzekł Juliusz Cezar, gotując sobie obiad w obozie rzymskich legionów nad rzeką Rubikon. Jakiś ciura obozowy to podsłuchał  i chciał się pochwalić że wie, co władca ważnego powiedział ale, dureń, przekręcił i dziś mówimy, zupełnie bez sensu, „kości zostały rzucone”, rzekomo cytując Cezara. I tak to tworzy się historię… Podobno dwa tysiące lat (około) później niejaki Henry Ford usłyszał o tym i powiedział, udzielając wywiadu: „historia to bzdury” (history is bunk). Ale znamy to jak zwykle z drugiej ręki - więc kto naprawdę wie, co powiedział Henry Ford? Myślę, że naprawdę powiedział: nasze gadanie to śmieci (our talking is junk)…. Albo coś podobnego. Chyba dziennikarz robiący z Fordem wywiad coś zmyślił, przekręcił i mówimy że historia to bzdury. Rzekomo cytując Henry Forda. I tak się to toczy. E, tam. Historia to bzdury.
           
           ***

piątek, 2 kwietnia 2010

@ MYŚL DNIA. Mówi się: wyciągnij wnioski, póki nie jest za późno. Tylko że… jest wiele takich wniosków, na które zawsze jest za późno. Są też takie wnioski, które możemy wyciągnąć tylko wtedy, kiedy jest za późno.