Kamień znaleziony w rzece
znajduje się we wnętrzu twej duszy
Arystoteles
Pojawił się tu kiedyś temat zwany „efektem akwarium”. Zainteresował mnie ten efekt mocno, bo jest z pozoru prosty, a dotyczy spraw o niezwykłej wadze w życiu codziennym, i „rzeczy”, która ma przeróżne konotacje filozoficzne. Ogólnie, chyba coś tu jest namieszane, bo ten efekt akwarium jest kojarzony z pojęciem synchroniczności, które opisywał Carl Gustav Jung. Wydaje mi się, że to nie tak. Jung o wozie, my o kozie, ale może się mylę, i dlatego ten tekst. (a o synchroniczności Jungowskiej może innym razem).
Mam poczucie, że dotykamy ważnych zagadnień relacji między ludźmi, poznania, języka, rzeczywistości. Podejdźmy do problemu empirycznie, ba, eksperymentalnie. W braku akwarium posłużę się innym narzędziem, chyba prostszym. Poza tym, po co eksperymentować na rybkach? Na ludziach można owszem, bo ludzie nie zasługują na litość, ale rybki i inne zwierzęta? A cóż one są winne? Tak czy owak proponuję przykład.
Czterech ludzi (mogą to być nawet rybki) siedzi na krzesłach wokół kwadratowego stołu. Na środku stołu leży kamień. Każdy z tych ludzi widzi ten kamień, ale widzi go po swojemu, z określonego punktu widzenia. Z punktu widzenia praw fizyki tak musi być. Cztery ujęcia. Trochę podobne, coś mają wspólnego, ale dokładnie mówiąc, różne.
Kamień jest „w oku patrzącego”, jest wynikiem określonej perspektywy, sposobu widzenia. Naprawdę na stole są cztery kamienie, każdy inny, każdy należący do swojego obserwatora, widza. Idea jednego kamienia jest właśnie … ideą, wytworem umysłów konkretnych widzów. Ja – albo ty, jesteśmy jednym z widzów. Widzimy nasz kamień. Myślimy, że inni, każdy z nich, też widzi kamień. Każdy patrzy na swój kamień, a potem w wyniku jakichś procesów (aaa, jakichś procesów?!) wszyscy dochodzą do wniosku, że kamień jest jeden: wspólny. Jak się to dzieje? Na czym polega przemiana czterech kamieni w jeden?
W ten wspólny kamień, być może ten, który jest sławetnym lapis philosophorum? Jak dokonuje się ta przemiana? Alchemia? Jak? Jak to robią? Jak udaje się stopić cztery kamienie w jeden? To jakby cztery umysły w jeden?
*
Każdy z nas ma swoje,
konkretne doświadczenie, „treść świadomości”. Być może jest ono jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, nasze. (nie, nie nasze, MOJE i tylko moje, co to znaczy „nasze”? To słowo bez
sensu).
Czyli, powtórzę, istnieje tylko jeden kamień, mój kamień, który widzę ja. Czy ci inni też go widzą, ci tam, tak zwani oni? Mówią, że tak. Mówią: o, kamień. Czy mam im wierzyć? Gdybym ich – dla sprawdzenia - wypytał, jak wyglądają ich kamienie, to by się okazało, że to kamienie inne, nie moje: dokładniej, częściowo podobne, są jakieś wspólne cechy, mówią o tym samym kolorze, jakieś zaokrąglenia, paski, prążki, wypukłości, podłużność: ale wszystko niedokładnie, jeden tak, drugi tak, jak pytam, to każdy mówi coś innego….nie wiadomo, nie możemy być do końca pewni, o czym mówimy.
Czy jest pomiędzy nami coś wspólnego? Owszem, jest. Tylko jedno, ale jest. Używamy tego samego słowa: kamień. Mamy język, słownik. Słowa nas łączą. Znaczenia dzielą.
Duszą współczesnego człowiek jest język; to coś wspólnego dla ludzi, coś, co tworzy ich istnienie: mówię że jestem, więc jestem. To język tworzy „nasz świat”. Język, to walka pomiędzy wspólnotą jednakowo brzmiących słów i ciemnością znaczeń, jakie mają te słowa.
W ten sposób działa wspólne, społeczne tworzenie rzeczywistości, coś, co nazywa się konstruktywizmem społecznym. Razem tworzymy rzeczywistość, nie tylko kamienia, ale mnóstwa innych obiektów. Jedne są symboliczne, pojęciowe, inne konkretne, fizyczne. To konstruowanie jest łatwe, bo wdrażamy się do niego od dziecka, jest to rodzaj nawyku.
Zaczynamy od słów. Grupa ludzi widzi jakiś nieznany przedmiot i nagle ktoś mówi: o, to jest X! i wszyscy potwierdzają, tak, to jest X, jasne. Być może każdy z nich widzi inny x albo całkiem nie x tylko c lub g, ale społeczny konformizm jest nieubłagany. To jest X: wszyscy to potwierdzamy. Więc mamy X. Niezwykle łatwe jest oszukiwanie naszych zmysłów i umysłu przy pomocy słów. Nazwy kształtują to, co widzimy: widzimy cztery kamienie. Każdy jest czyimś kamieniem. Nazwanie ich kamieniem, powoduje, że stają się jednym, tym kamieniem.
Świat jest nieokreślony,
niedookreślony, niekompletny, rozmyty,
fuzzy. Język jest bardziej twardy, słowa brzmią dość podobnie, choć są wymawiane przez różnych ludzi. A znaczenia są w słownikach, czarno na białym, trwałe, spolegliwe.
Mój eksperyment można utrwalić na zdjęciu. Oto ono:
Oglądamy je i możemy teraz myślowo eksperymentować: ile jest na zdjęciu kamieni? Które są „rzeczywiste”? Czy to jeden kamień odbity w lustrach? A skąd ta pewność? Czy jest to oryginał czy kopie? Czy same oryginały, same kopie? Ale kopie czego? Kopie samych kopii? Może świat jest tylko złożoną kopią idei świata, cieniami na ścianie jaskini i Platon miał całkowitą rację? A dzisiaj - Jean Baudrillard: kopie kopii, cienie cieni? Czy to montaż, czy zdjęcie czterech różnych, niepowtarzalnych i oryginalnych kamieni? Który z nich jest „prawdziwy”, a który, lub które „nieprawdziwe”? Czy kamienie na zdjęciu są na pewno „te same”? Ale widać, że każdy jest inny, więc jak? Czy to w ogóle kamienie? Może to istoty z kosmosu, które mają taką akurat formę zewnętrzną?
Nazwijmy to zdjęcie: czterech zielonych kosmitów z
Alfa Centauri, unosi się nad Ziemią i dyskutują od czego zacząć badanie tej planety? Zgoda? Umawiamy się? Ok. Wobec tego mamy fakt: kosmici odwiedzają Ziemię. Widać to na zdjęciu. Język
stwarza świat. Język, plus proste stwierdzenie: przyjmijmy, że
X to
Y. I mamy gotowy jakiś nowy kawałek świata. Sami go stwarzamy.
*
Zejdźmy na ziemię. Na glebę. Idziemy razem polną ścieżką. Idę pierwszy. Mówię: uważaj, kamień. Rozumiesz, omijasz kamień.
W praktyce to działa. Wszystko jasne.
Jasne?!
***