Najczęściej piszę tu coś, co przychodzi mi do głowy pod wpływem różnych zdarzeń i problemów w świecie, skojarzeń, różnych idei nowych lub gdzieś tam dojrzewających. Jednak ten blog to głównie jakiś dialog, rozmowa pomiędzy różnymi ludźmi, czasem nawet wieloma jednocześnie, ha, prawie seminarium!
Ostatnie komentarze mnie mocno nakręciły, więc coś w rodzaju refleksji nad nimi, odpowiedzi. Nie, odpowiedź to nie to, po prostu ciąg dalszy. Niby dlaczego mam odpowiadać – mam do tego jakieś kompetencje? Ja sobie te komentarze rozwijam, komentuję komentarze. Więc, ciąg dalszy. Idzie mi o te komentarze wcześniej o przepływaniu rzeki i użyciu wiosła, te wodne tematy. Coś tam jest chyba wspólnego, jakaś idea, ale co?
1.
Rzeka to niewyczerpywalna metafora (dosłownie i w przenośni), może być przykładem lub modelem wszystkiego. W tym przypadku pokazuje zawsze różne punkty widzenia, różne postawy wobec rzekomo „tego samego”. Jeden człowiek chce się dostać na drugi brzeg, inny popłynąć - w górę lub w dół, dlatego jest dla niego ważne, gdzie konkretnie: z prądem, czy pod prąd. Dla kogoś rzeka jest przeszkodą, dla innego – drogą. Czy to nie różne funkcje, w istocie przeciwne. A rzeka ta sama. Jak to ta sama? Nie, inna dla każdego. I tak ze wszystkim, nie tylko z rzekami.
Kiedyś odwiedziłem pewnego człowieka, który zapytał, czy napiję się herbaty. Chętnie się zgodziłem. A jakiej - zapytał. Myślałem że chodzi mu o gatunek, rodzaj: zielona, czarna, itp. Powiedziałem: no, zwykłej, czarnej. Gospodarz zdziwił się wyraźnie i zapytał, jakby trochę zażenowany moim brakiem obycia albo czymś innym: no tak, ale czy w kubku, czy w filiżance? Ja zdziwiłem się dwa razy bardziej niż on i po chwili niepewności powiedziałem: poproszę w filiżance. (ja pijam herbatę w miseczce w japońskim stylu, co mogłoby z kolei zdziwić mojego gospodarza…). Herbatę wypiliśmy, jaka była nie pamiętam, ale całą sytuację zapamiętałem, bo to prawdziwie filozoficzna anegdotka i pokazuje ważny aspekt życia. Herbata – filiżanka, forma - treść, ważne – nieważne?
Nie chodzi o to, że na swoją sytuację patrzymy z różnych punktów widzenia. Ważne, że te punkty widzenia mogą być takie, że inny człowiek nawet ich sobie nie wyobraża, nie myśli, że właśnie takie mogą być. I z tym może być problem. Jak już nieraz pisałem, żyjemy w różnych światach, tworzonych poprzez założenia: nie ważna szerokość rzeki, ważne czy chcemy płynąć w górę lub w dół. Chcemy zbudować most – może taki, który płynie? A może jeszcze inne kryteria? Może wędrujemy przez pustynię i umieramy z pragnienia. Napotykamy rzekę i pytamy czy woda nadaje się do picia, czy to trucizna? A może fatamorgana? I czy wypić ją w kubku, czy w filiżance? Jak fatamorgana, to chyba wszystko jedno. Jak trucizna – też. W ogóle – wszystko jedno.
2.
Drugi wątek. Nie używać tylko „myśli”, użyć (też przenośnego) „wiosła”. ‘Zdania-stany rzeczy’ zastąpić jednym symbolem’. Superciekawy pomysł. To jak rozumiem idea, że życie jest jakąś całością, nie składa się z myślenia, uczuć, motywów, itd. oddzielonych od siebie. Trudno mi bardziej się zgodzić z tą ideą. Właściwie to często o tym piszę, bo jest to sposób widzenia świata znacznie bliższy praktyki niż nasze analityczno-mechaniczne dzielenie świata na czworo. To ostatnie to chorobliwa przypadłość naszej kultury.
Symbolem zachodniego myślenia może być układ współrzędnych, który służy do dzielenia wszystkiego: x, y, xx, yy, xy, itd. Dziel i rządź. Symbolem myślenia wschodniego może być okrąg, wyobrażający przepływ i przekształcanie się rzeczywistości w różne formy, które mimo zmian pozostają jednym, całością.
Widzę coraz wyraźniej, dosłownie, tragizm takiej klasycznej psychologii europejskiej, kartezjańskiej, analitycznej, która do dziś robi z nas schizofreników. Dzielimy świat na kawałki i szufladki, czyli jak się od Arystotelesa mówi, „kategorie”, a potem męczymy się, jak to złożyć w całość. Tu myślenie, tu działanie. Idee, emocje. Jak je skleić? Ale nie musimy się męczyć, bo życie to tak czy owak zmienna, poruszająca się całość, przepływ. Życie samo się klei w całość, inaczej by go nie było. Zegarek albo działa jako całość, albo wcale.
Nie myślimy mózgiem, myślimy całym sobą, myślenie-decyzja-działanie to jedno. Tylko postacie się różnią. To cykl który wygląda tak: formy („świat”) - myślenie (idee, wyobrażenia) - energia - działanie - formy - itd. W praktyce to na przykład tak: widzę rzekę i drugi brzeg (forma). Myślę: przepłynę (idea, wyobrażenie) – idea pobudza mnie do działania (energia) – wchodzę do rzeki i płynę (działanie). Na drugi brzeg? Z prądem? Pod prąd? To już zależy od idei, którą wymyśliłem.
To, o czym mówi drugi komentarz, to wobec tego nie postulat, to fakt: tak właśnie działamy. Życie to nie szufladki, jedna obok drugiej, nie logiczny system, życie to przepływ, powtarzam do znudzenia. Życie jest jak lejek: wchodzi do niego mnóstwo informacji, danych, myśli, idei, a potem, na końcu lejka, pojawia się działanie, czynność, pojedynczy konkret. Najczęściej nie jest to „jeden symbol” ale czynność, „działanie całym ciałem” właśnie. Jest dla mnie oczywiste, że w jakimś momencie „myślimy całym sobą”, fizycznie, dłonią, „wiosłem”, czymkolwiek konkretnym. To ciąg dalszy naszego myślenia, jego rozwinięcie i dopełnienie.
Człowiek, który planuje coś, wsiada do samochodu lub pociągu, jedzie gdzieś, i nagle wysiada na jakieś zapadłej stacji i jego życie jest zupełnie inne. To co zrobił, to konkret: wysiadł, skręcił w boczną drogę, coś w nim gdzieś nabrzmiewało, wreszcie pękło i wyraziło się w jednym uderzeniu – decyzji - działaniu. Jego zachowanie to „wiosło”. Jeśli znajdzie się w wodzie, to odpycha się od niej. Dłoń, zdolna do tysięcy różnych czynności może być i wiosłem – jeśli jest w wodzie.
Myślenie jest katalizatorem naszego konkretnego działania, zapalnikiem. Każdy z nas ma w sobie energię, która mogłaby zdmuchnąć świat jak bańkę mydlaną, gdybyśmy wiedzieli, jak tę energię uruchomić. O czym myśleć? Jak myśleć, żeby się „zapalić”, wybuchnąć? A może lepiej nie. (nie, odradzam, nie próbujcie).
Świat jest totalnie relacyjny. Żeby coś było czymś, musi być w relacji do czegoś. Inaczej nie istnieje. Najwyżej jako abstrakcyjna idea. Czym jest wiosło bez wody? Bezsensownym kawałkiem drewna. Jest wiosłem, kiedy działa jak wiosło. Marek Grechuta śpiewał o czymś takim:
Gdy wchodzisz w las stajesz się drzewem,
co w twojej ciszy się rozrosło
A kiedy nurt przemierzasz łódką,
wtedy udziela ci się wiosło.
3.
Myślę teraz, czy te dwa wątki powyżej mają coś wspólnego. Skoro wszystko przepływa w coś innego, a jednocześnie jest tym samym, to powinny mieć. Chyba zrobiłem coś, co krytykuję, zaprzeczyłem sam sobie. Rozdzielam życie na kawałki, niepotrzebnie. Nie powinno być fragmentu 1 i fragmentu 2. W ogóle nie powinno być fragmentów, w życiu ich nie ma. Są relacje i związki wewnątrz całości. Tym co lubię, nie są analizy, bardziej syntezy. Synteza, to pozwalanie światu, żeby był całością, a nie kupą kawałków.
Często stajemy nad jakąś rzeką, właściwie wciąż płyniemy nią. Mamy jakieś myśli i idee związane z tą rzeką, przeróżne. Jakie by nie były, zazwyczaj kończą się pewną decyzją, projektem, tym dziwnym jednym symbolem, który nie jest symbolem, lecz konkretnym działaniem, symbolem w działaniu. I od tego symbolu nie ma ucieczki. Rzeki nie można zatrzymać.
Może najlepiej, gdyby było można, jak dawni chińscy poeci, siedzieć nad nią, pić wino i gapić się w wodę.
***