niedziela, 29 maja 2011

@ MYŚL DNIAPewne błędy najlepiej rozumiemy wtedy, kiedy jest za późno, żeby je naprawić.
*

sobota, 28 maja 2011

Bez granic

Wielkość oznacza przemijanie.
Przemijanie oznacza odchodzenie daleko.
Odchodzenie daleko to powracanie.

Tao Te Ching


       W życiu idziemy czasem tak daleko, że wracamy do miejsca z którego wyszliśmy. Istnieje przedmiot, który może być mapą naszego życia, mapą bardzo nowoczesną, trójwymiarową, pełne 3D. Od nazwiska tego, który ją wymyślił, nazywa się taśma Möbiusa. Może służyć jako model rzeczywistości, bo pokazuje ciekawe jej aspekty: przedmiot dla mnie filozoficzny, prawie magiczny.
W taśmie Möbiusa są dwie strony. To widać wyraźnie, bez dwóch zdań. Wyobraźmy sobie, że taśma jest tak duża, że stojąc na jednej (jednej?) stronie możemy włożyć głowę w dziurę w taśmie (widzicie ją, tam u góry) i obejrzeć drugą stronę. Jednocześnie jest to jedna strona, łatwo sprawdzić. To ta sama strona, na której stoimy. Przejdźmy się kawałek, a zobaczymy. Wyjrzymy przez dziurę z drugiej strony. W którym miejscu znajdujemy się: już po drugiej stronie tej jednej strony? No bo jak o to zapytać? Powiedz, w którym miejscu strona A przechodzi w stronę B, jeśli to jest ta sama strona?
Czysty paradoks. Rozumiem, że mogą istnieć zdania lub teksty wewnętrznie sprzeczne, niespójne, ba, to prawie norma. Ale materialny przedmiot wewnętrznie sprzeczny? Tak że jest jednocześnie dwustronny i jednostronny? Czyli jest jednocześnie A i nie-A? Co na to Arystoteles ? Gdzie on jest ze swoją logiką? Diabelska sprawa. Chciałoby się powiedzieć: jeśli taśma Möbiusa istnieje, to wszystko jest możliwe.
*
Świat to może też taka taśma. Składa się z różnych rzeczy. Może lepiej, ze stanów, zjawisk. Jak odróżnić jedną rzecz lub „stan” od drugiego? Na przykład młodość od wieku średniego? Wiek średni od starości? Kiedy ktoś staje się łysy? Gdzie jest granica między dobrym a bardzo dobrym?  Różnica między byciem smutnym a depresją? Między zdrowiem a chorobą? Inaczej, gdzie kończy się jedna strona, a zaczyna druga?
Logicy, w odpowiedzi na takie problemy wymyślili zbiory rozmyte, fuzzy logic, i podobne, ale to właściwie nic nie daje. Jest to ponowne stwierdzenie, że nie wiemy kiedy jakieś X przechodzi w jakieś Y. A z tym mamy problemy, często poważne. Lubimy świat jasny, uporządkowany, podzielony na wyraźne, dobrze oddzielone kawałki. Taki świat jest nam potrzebny. A tu – nic z tego, zamęt, wszystko niejasne, fuzzy
Czy w świecie istnieją granice, na przykład w przyrodzie? Są czy ich nie ma? Może być tak, że granice w przyrodzie są wyraźne, w ogóle są, a w ludzkim zachowaniu lub kulturze – nie ma ich. Ale z przyrodą też nie jest łatwo. Gdzie jest granica między atmosferą a stratosferą?  Między strefą umiarkowaną a podbiegunową? Między latem a jesienią? Granice są umowne, wymyślone. Świat jest płynny, „bezszwowy”. Sami wymyślamy go jako odrębne rzeczy, dzielimy ten świat a potem szukamy granic pomiędzy fikcjami, które stworzyliśmy.
Prawdziwe schody z granicami zaczynają się w ocenach etycznych, w moralności. Chcielibyśmy mieć wyraźne linie, jak granice na mapie, oddzielające złe od dobrego, słuszne i niesłuszne, etyczne i nieetyczne. Szukamy tych linii, próbujemy zdrapać powierzchnię świata w którym żyjemy, one na pewno są, tylko ukryte, gdzieś pod spodem, pokryte warstwą ziemi, kurzu, niewiedzy. Idziemy po tej taśmie zwanej życiem i patrzymy pod nogi: na pewno za chwilę zobaczymy wyraźną, czerwoną linię, za którą zaczyna się coś innego: dobro, zło, cokolwiek, byle byłoby odgraniczone, inne, różne, wtedy mamy jakąś orientację gdzie jesteśmy. Nic, żadnych linii, żadnych granic. Nie ma. Więc trwają nieskończone dyskusje: w którym miejscu zaczyna się człowiek, jaka jest granica między życiem a śmiercią, co jest naturalne a co jest zboczeniem, co jest przymusem a co wolną wolą, itd.
Trudno nam zrozumieć, że takich granic nie ma. Po prostu nie ma. Jeśli chcemy je mieć, sami musimy je wyznaczyć. Ale jakoś chętnych  jest niewielu. Trzeba by na naszej taśmie narysować w dowolnym miejscu linię i powiedzieć: granica jest tu. Umówmy się, że tak jest. Ale tego ludzie się boją, woleliby, żeby te granice tam same były, lepiej nie brać odpowiedzialności za taką kartografię.
*
Świat? Ma tylko jedną stronę. Tę, po której wędrujemy. Idźmy dostatecznie daleko, a wrócimy tam, skąd wyszliśmy. A granice? Może zawsze są w tym miejscu, gdzie właśnie jesteśmy? Może to my jesteśmy granicą? Żyjemy zawsze tu i teraz. Zawsze na ostrej granicy między przyszłością a przeszłością. Może to jedyna granica?

            ***

wtorek, 24 maja 2011

@ MYŚL DNIA.   Niegdyś biblijny Eklezjasta biadolił: Marność. Marność. Marność nad marnościami i wszystko marność.
Gdyby dziś rozejrzał się po świecie i kulturze, powiedziałby: Wtórność. Wtórność. Wtórność nad wtórnościami i wszystko wtórność.
Miałby rację.Ta myśl też jest wtórna.
*

sobota, 21 maja 2011

Biurokracja. Zwłaszcza kracja.


            Wielu z nas boi się krańcowych ruchów politycznych, fanatyzmów, oszołomów i fundamentalizmów, patologicznych ustrojów społecznych, na przykład totalitaryzmów, dyktatur. W tych obawach nie zauważamy, jaki jest najgorszy totalitaryzm współczesności, wciąż obecny, rozwijający się, triumfujący. To nie faszyzmy, nie komunizm, nie fundamentalizm  religijny…. Biurokracja. Właśnie biurokracja jest najgorszą chorobą na którą cierpi  dzisiaj świat… Biurokracja zabija. Nie, nie w przenośni. Całkiem dosłowne zabija, a liczba ofiar jest już znaczna. To ulubiony temat gazet i innych mediów. Przykłady ze służby zdrowia. Człowiek któremu coś się nagle stało, z trudem wchodzi do najbliższego szpitala i prosi o pomoc. W porządku, od tego są szpitale i lekarze, prawda? Przysięga Hipokratesa, etyka, pomagać, ratować, ble ble ble. Ale chory postępuje niezgodnie z procedurą. Łamie zasady. Powinien najpierw udać się do lekarza ogólnego. Ten być może skieruje do specjalisty. Specjalista zleci badania, które można wykonać na przykład po paru miesiącach. Jeśli wyniki badań będą złe, specjalista skieruje chorego do szpitala. Być może  tego samego szpitala, w którym chory szukał pomocy. Ale szukał jej niezgodnie z procedurą. Z zasadami. Więc – po drodze zmarł. Zdarza się. Miał pecha.
            Pech nie wchodzi w zakres reguł i procedur. One nie dotyczą pechowców. Pechowiec to ktoś kto łamie reguły i ponosi tego konsekwencje. To wyjątek. Ale nie ginie na marne: wyjątek potwierdza regułę. Pechowiec potwierdza potrzebę porządku i zasad. Chwała mu za to, mimo że zachował się wrednie, nie do przyjęcia.
            Biurokraci nie są złymi ludźmi. Wbrew złym stereotypom, na ogół są kulturalni i uprzejmi, często mają nienaganne maniery, są kulturalni dlatego że są biurokratami: starannie przestrzegają pewnych reguł. Urzędnik w ważnym urzędzie nie pluje na podłogę, nie mówi kurwa mać (przy petencie), itp. Jest na ogół grzeczny, opanowany, kulturalny, wręcz słodki.
            Określenie „biurokracja” nie jest dokładne, jest to złośliwy epitet, który dosłownie oznaczałby „władzę biur” lub „władzę urzędników”. Nie chodzi o to. Dokładnie, biurokracja oznacza władzę reguł, zasad, procedur. To nie tak, że biurokrata rządzi innymi. On sam jest rządzony,  jest we władzy Zasad. Te zasady są dla niego święte, nienaruszalne, po prostu mają najwyższą rangę w hierarchii wartości. Największym koszmarem biurokraty jest perspektywa złamania reguł, które, zgodnie z własną misją, narzuca innym. Wobec zasad wszystko musi ustąpić. Zwłaszcza wszystko co przypadkowe, nieporządne, nieprzewidywalne, twórcze. Zwłaszcza – ludzie. Ci nieprzewidywalni, chaotyczni, przypadkowi i niechlujni, niezgodni z procedurami. Biurokraci nie lubią przypadkowego społeczeństwa i dają mu odpór. Nie lubią też, przy całej swojej fasadowej uprzejmości, konkretnych ludzi. Nas. My – czyli, konkretnie, ja i ty – jesteśmy konkretni, jedyni, niepowtarzalni. A przecież ważne są ogólne zasady i reguły. My te reguły naszą konkretnością łamiemy. Dlatego u biurokratów nie mamy szans. Dla  biurokratów konkretny człowiek jest dziwakiem, odmieńcem. Oni chcą zastąpić konkretność, niepowtarzalność, nieregularność – czymś całkiem odwrotnym.
            Biurokracja jest nie do usunięcia, bo jest jedną z dwóch stron rzeczywistości, które są nieodłączne jak dwie strony monety. Rzeczywistość zmierza do chaosu. Wiemy to z termodynamiki, druga zasada: bez dopływu energii entropia rośnie, porządek się rozsypuje, zamiera, ginie. A więc potrzebujemy porządku jeśli chcemy żyć. Wizja chaosu i śmierci – cieplnej – i każdej innej, jest straszna. Biurokraci mają ratunek: zasady, porządek, reguły i procedury. Jeśli przestrzegasz reguł, żyć będziesz na wieki. Poznasz przepis i przepis cię wyzwoli. Termodynamikę  przezwyciężymy przepisem i procedurą. Chaos nie istnieje, nie ma go, są tylko niedoskonałe porządki, za słabe przepisy, niedoskonałe reguły, które jednak wciąż poprawiamy. Poprawiamy je, dodajemy więcej zasad, reguł, przepisów, odpieramy chaos, mówimy mu: nie, nie ma cię, nie istniejesz. A jak ktoś tego nie przetrwa? Trudno, miał pecha.
            Biurokraci, powtarzam, to nie są ludzie źli ani ludzie o złych intencjach. Oni się boją chaosu, nienawidzą go i wyznają swoje credo: porządek musi być. Porządek albo śmierć. Budują wysepki porządku, ładu na oceanie chaosu. Czasem mam wrażenie, że te wysepki to już nie wyspy, ale kontynenty, no ale – chaos otacza je, atakuje bez przerwy. Więc wybieramy – porządek oczywiście. Strach biurokraty przed chaosem – a w efekcie zmianą, postępem, ryzykiem - jest jak strach przed śmiercią. Jest instynktowny, paniczny, nieopanowany i – zrozumiały. Wszyscy jesteśmy biurokratami, bo wszyscy się boimy bezładu i anarchii, niewiadomego. Biurokrata jest bohaterem naszych czasów. Kiedy mamy wybierać, wybór jest jasny: biurokraty możemy nienawidzić, ale naprawdę popieramy go. Jest jednym z nas. Nie możemy naprawdę być jego wrogiem. Biurokraci to my.

            ***      

wtorek, 17 maja 2011

ë PORADA DNIA. Nigdy nie pozwalaj nikomu, aby zastępował cię w byciu sobą.

poniedziałek, 16 maja 2011

Brie, Cambozola, Camembert: idee dojrzewające


Lubicie sery pleśniowe? Ja tak. Oczywiście, im bardziej spleśniałe, tym lepsze. Niektórzy się nimi serdecznie brzydzą. Jedzą tylko świeże. Ale ja o czymś innym. Nasze różne pomysły, koncepcje, idee też dojrzewają - jak sery. Często wpadamy na jakiś pomysł, tak, na pewno genialny. Warto go jednak odłożyć, niech leży i dojrzewa. Dawniej się mówiło: w szufladzie, dziś na twardym dysku. Po jakimś czasie wracamy do tych idei. Często okazują się bardziej dojrzałe, lepsze – tak jak sery. A może to my jesteśmy bardziej dojrzali, już inni i potrafimy coś nowego zobaczyć w tych starych ideach?  W każdym razie, nie śpieszmy się z wykorzystaniem lub zastosowaniem idei, które nam nagle przychodzą do głowy. Powoli. Poleżą, będą lepsze. Nie wiem jak to się dzieje, ale tak jest.
Nasz umysł jest jak rzeka, która niesie jakieś przedmioty. Czasami, kiedy woda wzbiera, wyrzuca je na brzeg  i tam zostawia. Kiedy woda znowu się podnosi (czyli mamy jakiś wzlot natchnienia lub napad myślenia – tak jak napad padaczki u niektórych pechowców), porywa je znowu i włącza do swojego nurtu. Gdzieś tam pływają i mieszają się z innymi ideami, tworząc mniej czy bardziej płynne wytwory, przedziwne kombinacje, które niczym tratwy zrodzone z przypadku, płyną w dół. Czyli gdzie? Do morza? Czyli gdzie?...  Tak, naprawdę idee lekko spleśniałe są najlepsze. 
Zaraz zaraz, o czym ja tu… co jest? Rzeka, woda, sery, pomieszane, spleśniałe? Ale chrzanię bez sensu, no. Kompletne głupoty, może w tym jest jakaś idea, ale lepiej ją zostawię, niech sobie jeszcze spleśnie… tfu, dojrzeje i potem ją znowu wrzucę do tej rzeki. Niech płynie. A jak nie to wyciągnę z lodówki i co nieco uszczknę. Najlepiej z czerwonym winem, oczywiście (jakiś lekki Merlot albo Pinot Noir). Nie, no co ja gadam, koniec z tymi serami, to nie jest blog o przepisach kulinarnych, więcej serów tu już nie będzie, obiecuję, nigdy więcej. Chyba że dojrzeją. Wtedy znów do nich wrócę.
*
Żarty żartami, ale odkładanie idei i pomysłów to jedna z najprostszych technik twórczego myślenia. Mało wysiłku, możliwe skutki – być może wartościowe. Odkładamy zalążek jakiejś ciekawej myśli, a nasz mózg pracuje nad nią, bez naszej świadomości, jakoś peryferyjnie, w rozproszony, niejawny sposób. A w pewnej chwili pomysł wraca jako gotowy, dający poczucie wglądu, rozumienia. Dlatego też ważne jest czytanie dobrych książek. Dyskusje z ludźmi, których poglądy coś nam wywracają w głowie, podważają oczywistości. To nasiona, które dojrzeją i wydadzą kiedyś owoc.
Ważne, żeby się nie śpieszyć. Ale cóż, brak pośpiechu to dzisiaj luksus dla wybranych.
Myślę, że jakość życia zależy od tego, czy nasze idee mogą w nas dojrzewać powoli, bez przymusu, bez pośpiechu. W pośpiechu nie zrobimy dobrego sera. Ani wina. Ani myśli. Ani życia. To wszystko musi dojrzewać. No i druga rzecz: jeśli coś odkładamy aby dojrzało, to musi to być „coś”, jakiś zalążek, ziarno. Jeśli odłożymy nic, to poleży, dojrzeje i dalej będzie to nic. Może bardziej dojrzałe.
Chociaż, czy to źle? Czy to, że jakaś idea dojrzeje i okaże się nic nie warta, to źle? To też rodzaj wiedzy. Wiedzy w naszej kulturze nie docenianej, bo my chcemy wiedzieć, że… tak, lubimy wiedzę „pozytywną”.  A jak się dowiadujemy, że NIE? Nie - to taka sama wiedza jak tak. Minus ma tę samą wartość, co plus. Zero – tę samą wartość co jeden. Orzeł i reszka. Wartość istnieje tylko tam, gdzie istnieją przeciwieństwa. Szczęście jest możliwe tylko wtedy, kiedy istnieje obok nieszczęścia. Nie lekceważmy wiedzy negatywnej.
Pozwólmy wszystkiemu dojrzewać. Może kiedyś dowiemy się wszystkiego, co tak. I wszystkiego, co nie. Jak już do tego dojrzejemy…

***

sobota, 14 maja 2011

@ MYŚL DNIA.   Cały świat, w którym żyjemy to ferma zwierzęca. Ktoś nas tu hoduje. Ciekawe po co?
*
I nie jest to wcale tylko aluzja do powieści Orwella.

piątek, 13 maja 2011

Uwaga: chyba w tym Bloggerze nastąpiła wczoraj jakaś kompletna katastrofa, brak dostępu przez prawie dobę, potem usunięto komentarze i był komunikat że je przywrócą, ale nie mogę się doliczyć tych nowszych. Mam nadzieję że się pojawią, bo byłoby szkoda... piątek, trzynastego, i co?

środa, 11 maja 2011

99-99


Obserwuję świat. Myślę, że 99 procent spraw które się w nim dzieją, jest zupełnie obojętne dla 99 procent ludzi, którzy w nim żyją.
Nie umiem tylko odpowiedzieć na pytanie: jakie sprawy są tym jednym, nieobojętnym procentem? Oraz: kim jest ten jeden procent ludzi, dla których te sprawy nie są obojętne? Może gdybyśmy na to odpowiedzieli, udałoby się jakoś pokierować tym światem we właściwą stronę? Dwudziesty pierwszy wiek, nowoczesna cywilizacja. I nie umiemy odpowiedzieć na pytanie: co jest naprawdę ważne, nieobojętne – dla ludzi? Może ci ludzie też tego nie wiedzą?
Dawna parabola mówi, że jesteśmy jak kapitan statku, który wypływa z portu, ale nie wie dokąd. Dopiero z daleka od brzegów, na środku oceanu, może otworzyć zaklejoną kopertę, w której jest opis kierunku i docelowego portu. Dopiero płynąc, dowiadujemy się, dokąd płyniemy.
Starożytni mieli rację: navigare necesse est.
            
           ***

wtorek, 10 maja 2011

@ MYŚL DNIA Język jest mądrzejszy od tych, którzy nim mówią.

niedziela, 8 maja 2011

Drzewo


            Piękno drzewa jako symbolu: Drzewo Życia. Tak samo jak życie, z jednego źródła – pnia, rozbiega się i dąży we wszystkie strony, ale zawsze wyżej, zawsze drogą jedyną, niepowtarzalną. Zawsze do słońca, do światła.
            I inna strona życia: tak jak drzewo, mogłoby wyrosnąć na nieskończoność sposobów. Mogłoby… Ta gałązka mogłaby być inna, ten liść mógłby być innym liściem, dwa konary zamiast jednego, wzór gałęzi na tle nieba całkiem inny… Nie jedno drzewo. Nieskończoność drzew, las, nieprzeliczalne możliwości z których pozostaje tylko jedna, ta zrealizowana. Wobec tego, zachwycać się? Czy żałować?
            Nie.
            Rosnąć.

            ***

czwartek, 5 maja 2011

ë PORADA DNIA.  Jeśli cię ktoś zaatakuje – obojętne czym – zasłoń się stereotypem. 
Od stereotypu wszystko odbija się jak groch od ściany.

poniedziałek, 2 maja 2011

Cztery urojenia nauki o duszy



Kiedy psycholodzy próbują sprostać naukowemu kryterium obiektywności, 
fałszują ludzkie istnienie
Lois Holzman, Fred Newman


Psychologia jest, jak wiadomo, nauką o duszy. Nieraz już tu pisałem o tym: temat jest po prostu pasjonujący. Co to jest dusza, każdy wie. Dusza, jaka jest, każdy widzi. Nietaktem byłoby pytać: a co właściwie chodzi? Czym jest ta dusza? W dobrym towarzystwie (psychologicznym) takich pytań się nie zadaje.
Człowiek rozsądny dzisiaj nie używa raczej pojęć, których nie można w żaden sensowny sposób zdefiniować (chyba że jest poetą albo księdzem). Psycholodzy jednak doskonale wiedzą co to jest dusza i hulają po naszych duszach niczym trąby (powietrzne). Efekty bywają zresztą podobne. Nawet więcej: psycholodzy mierzą duszę (psychometria!). Czy można podać większe osiągnięcie ludzkości? Mamy przecież 21 wiek. Duszę wymyślono dwa i pół tysiąca lat temu, ale dopiero dziś umiemy ją mierzyć!
W psychologii są założenia, które generują niezwykłe czasami przekonania psychologów na temat ich wiedzy, wręcz wszechwiedzy o „duszy”. Trochę sceptycyzmu nie zaszkodzi tej pseudonaukowej dyscyplinie, która nieuchronnie zmierza na śmietnik myśli i idei, gdzie spocznie w towarzystwie takich „nauk” jak alchemia, astrologia, frenologia, eugenika, scjentologia, itd.
*
Cztery razy „nie” dla nauki o duszy to cztery tezy sceptyczne wobec wspomnianych założeń, które nazwę, bez owijania w bawełnę, urojeniami.

Urojenie pierwsze: poznajemy naszą przeszłość, dzięki czemu rozumiemy kim jesteśmy, jak staliśmy się sobą i jak się zmienić na lepsze.
Nie możemy poznać naszej przeszłości. Ta przeszłość była, minęła, składała się z miliardów płynnych i ulotnych stanów mózgu, umysłu i świata. Między tu i teraz a przeszłością naszego umysłu istnieje luka nie do przeskoczenia. Przeszłość nie istnieje, ale istnieją w naszym umyśle wyobrażenia o tym czym była: to nasza pamięć. Pamięć to znak, system znaków. Zapis w mózgu. Przedmiot znaków już minął, nie istnieje. Zostały znaki, które zapisują ten przedmiot. Znakami można manipulować w niemal dowolny sposób, wobec tego naszą przeszłość konstruujemy tak, jak nam wygodnie. Nasza przeszłość to system (dowolnie) kształtowanych znaków. Jeśli system jest spójny, w porządku, mamy porządną, zrozumiałą przeszłość. Jeśli jest ona dziwna, nielogiczna, stworzymy sobie nową. Opowiemy sobie nową przeszłość. O naszej przeszłości mamy mniemania. To powinno wystarczyć.

Urojenie drugie: możemy, „zagłębiając się w siebie” zrozumieć jak działamy, dlaczego i w jaki sposób. Dlaczego czujemy coś, przeżywamy właśnie to, skąd się to wzięło i jak przebiega.
Iluzja samopoznania. Nie mamy wglądu w procesy naszego myślenia, podejmowania decyzji, emocji, itp., choć wydaje nam się, że mamy. Mózg podejmuje decyzję a my ją przeżywamy ułamki sekund później jako „naszą”. Jak się to dzieje, nie wiemy. Dziwne, że ludzie nie twierdzą, że mają bezpośredni wgląd w tak, powiedzmy prymitywne narządy jak wątroba lub nerki, ale są pewni, że doświadczają własnego mózgu: nie tylko tego, co w nim jest, ale jak to powstaje i dlaczego. Słowem: samopoznanie absolutne. Niestety, urojone. Zacytuję sam siebie: nasz umysł może badać nasz mózg w równym stopniu jak zupa może badać garnek w którym się gotuje.

Urojenie trzecie: znając naszą przeszłość i aktualny stan naszego umysłu, jego „cechy” i „mechanizmy”, potrafimy przewidzieć swoje przyszłe zachowania, ba, nawet zachowania innych ludzi.
Nauka szczyci się tym, że potrafi przewidywać pewne rzeczy i często dobrze się to udaje. Rzeczy tak, ale nie ludzkie zachowania. Trochę zbyt złożone. Tu roszczenia psychologii, jeśli jeszcze takie są, przekraczają już granice śmieszności. Nie znamy przyszłości i nie mamy sposobów jej przewidzenia. I właściwie bez komentarza: jeśli ktoś uważa, że dysponuje wiedzą umożliwiającą przewidywanie tego, co będzie w przyszłości z konkretnymi ludźmi, to gratuluję: to będzie nie tylko geniusz, ale najbogatszy człowiek świata, który za swoje przepowiednie będzie zgarniał kasę, o jakiej się nikomu nie śniło. Radzę zacząć prosto: od przepowiadania numerów totolotka, a potem stopniowo zwiększać poziom trudności, na przykład przewidując pogodę 48 godzin naprzód. Po kilku tysiącach lat praktyki będziemy przewidywać co powie nasz szwagier, jedząc deser po obiedzie.

Urojenie czwarte: istnieją ludzie – specjaliści, eksperci, uczeni - którzy mają na temat ludzi wiedzę większą niż sami ci ludzie. Potrafią objaśnić źródła naszych zachowań, odtworzyć ich mechanizmy, przewidzieć przyszłe zachowania.
Otóż – nie potrafią. Mogą tylko tworzyć fasady jakiejś „nauki o człowieku” pretendującej do takich umiejętności – ale to tylko blef, który działa na niektórych ludzi i do pewnego momentu. Żaden rzekomy ekspert nie posiada jakiegoś specjalnego dostępu do wiedzy o ludziach. Może mieć taką wiedzę jak każdy zwykły człowiek, „nieekspert”. Ludzie to nie rzeczy i nie można ich poznawać tak, jak rzeczy. Proste, a jakie trudne do zrozumienia. Ekspert do spraw ludzi może mieć przekonanie, że trzy pierwsze urojenia jego nie dotyczą i może tym przekonaniem zarażać innych ludzi w jakichś konkretnych celach, ale to tylko jego przekonanie. Jego – jeszcze raz - mniemanie. Albo hochsztaplerstwo. W rzeczywistości nie ma żadnej przewagi nad nie-specjalistą jeśli chodzi o urojony charakter trzech poglądów opisanych wyżej. Żaden ekspert nie potrafi udowodnić, że te trzy poglądy są zgodne z rzeczywistością, że nie są urojeniami. Dlatego – ten ekspert sam jest urojony.
*
Określenie urojenia brzmi ostro. Może sprawiać wrażenie, że chcę w podły sposób pozbawić kogoś jakiejś wspaniałej wiedzy o nim, tej ubóstwianej „psychologii”, tajemnej wiedzy o duszy. Łajdak, chce nam zabrać duszę (znowu). Nic podobnego. Chcę tylko powiedzieć, faktycznie po raz któryś, że jak sobie tę duszę zabierzemy, albo ją oddamy, to nie będzie straty. Człowiek + psychologia = złudzenia. Człowiek – psychologia = człowiek. Kiedyś sobie pomyślałem: lepsze życie bez psychologii, niż psychologia bez życia. Podtrzymuję.
Co nam zostaje? Wszystko, co mieliśmy do tej pory (oprócz niepotrzebnych złudzeń, chorych słów, przeterminowanych idei). Zostaje  konkretne doświadczenie siebie tu i teraz, nasza obecność, na przykład pragnienia, emocje, itd., określone rozumienie sytuacji w której jesteśmy, nasze cele oraz działanie, które możemy wykonać. Zostaje, co jasne, cały świat który nas otacza. W całości, nienaruszony. Ludzie, relacje z nimi. Życie, jakie było, takie jest. Może trochę prostsze, może lepsze, bo zamiast pogrążać się w urojeniach, możemy coś pożytecznego zrobić. Dla świata. I innych ludzi. To bardzo wiele.
*
Nie wiemy skąd przyszliśmy. Nie wiemy kim jesteśmy. Nie wiemy dokąd idziemy. Nie potrafimy się pogodzić z tym „nie wiemy”. Religie, które kiedyś nam to wyjaśniały, straciły siłę przekonywania. Dlatego stworzono psychologię: religię duszy. Przez jakiś czas będzie jeszcze wiarygodna. Potem stworzymy następną. Potrzebujemy nauczycieli, autorytetów, guru, ludzi którzy nas zastępują w myśleniu i radzeniu sobie z zagadką egzystencji. Bądźmy szczerzy: nie jesteśmy w stanie żyć o własnych siłach. Jeszcze nie.

            ***

niedziela, 1 maja 2011

@ MYŚL DNIA.  
„Hej młoty do roboty,
Niebieskie ptaki do paki!
I niech wre robota
Co nam wolna sobota
Rodacy do pracy! ”