środa, 30 czerwca 2010

@ MYŚL DNIA. Słowa to futerały na myśli. A futerały są różne. Jedne, sztywne i twarde, chronią zawartość przed uszkodzeniem. Inne umożliwiają tej zawartości swobodną zmianę i wzrost. Zanim schowamy myśl do futerału, pomyślmy do czego ta myśl ma nam służyć? Chcemy, żeby żyła, czy była konserwą?

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Pomyślmy, czy(li) stwórzmy

            Ach, jaki stary problem. Od początku świata. Czy na początku było Słowo, które było Bogiem, a później Bóg stworzył niebo i ziemię, i tak dalej? Czy było inaczej? Czy nasze idee – „słowa” - wytwarzają świat? Jesteśmy bogami? Była kiedyś obietnica: będziecie jako bogowie. Czy się ziściła? Jak daleko nam do bycia bogami?
            Wyobraźmy sobie taką możliwość, że świat jest czymś w rodzaju bezkształtnego materiału, chaosem, jakąś nieokreśloną masą, której sensu nie można się dopatrzeć. Jakaś bezsensowna plama, jak w popularnym niegdyś psychologicznym teście Rorschacha. Nasz umysł tworzy określone idee lub zapożycza je, czerpie z zewnątrz i przy pomocy tych idei – form, kształtuje owo bezkształtne tworzywo, w bardziej zrozumiały i ludzki świat. Czyli możemy nie tylko odróżnić idee i formy, ale odwrotnie: pomyśleć, według starożytnej tradycji, o ideach jako formach, w które wlewamy plastyczne tworzywo rzeczywistości. Jest coś w tym platonizmie, choć mało kto w niego dziś wierzy.
            Dla przeciętnego, „rozsądnego” człowieka jest to absurdalne, dla niego rzeczywistość, formy, „już są” i nikt ich nie tworzy. Koń, jaki jest, każdy widzi. Jest to tak zwany realizm naiwny i określenie naiwny może tu być całkiem dosłowne.
            Idee wytwarzają świat. Pomyśl o czymś, a niedługo napotkasz to jako formę na twojej drodze. To nie żarty. Większość z nas ma te doświadczenia. Ni stąd ni z owąd przypominamy sobie jakiegoś znajomego, a za dziesięć minut spotykamy go na ulicy. I tym podobne. C.G. Jung i jego synchroniczność. Diabelska sprawa. Ciemna strona mocy? Istnieje, bo istnieje jej idea?
            Czy myśli stwarzają świat, czy świat stwarza nas? Pytanie moim zdaniem bez sensu. To nieważne. Ważne, że jeśli już coś jest, to czy możemy to zmienić tak, jakbyśmy chcieli? Ważne jest nasze pragnienie, kierunek w którym dążymy, a nie to, czy coś jest takie czy inne. Jesteśmy istotami żywymi. Biologicznymi. Takie istoty są formą energii: jesteśmy wszyscy dążeniami do…  Jesteśmy procesem, parciem w określonym kierunku jak rośliny: ku słońcu, a ich korzenie w głąb ziemi. To biologia. Bios = życie.
            A gdyby jednak uznać, że ponad biologią jest umysł, Nous? Idee tworzą rzeczywistość? Przemyślmy konsekwencje takiego eksperymentu.  Zaprogramowanie naszych umysłów określonymi ideami ma potężne skutki, wcale nie tylko negatywne. Zaprogramowanie źle się kojarzy. Ale samo w sobie jest obojętne. Wszyscy jesteśmy zaprogramowani i nie ma w tym nic złego, może sama myśl o tym jest dla nas nieprzyjemna. Programować można różne rzeczy. Możemy być zaprogramowani czymś w rodzaju „ja jestem lepszy niż on”, „nasz naród jest lepszy niż ich naród” „nasz Bóg jest prawdziwy a ich  - fałszywy”, „nasza partia jest mądra i wspaniała, a ich partia – przeciwnie”.
            Myślenie kategoriami „partia” (czyli część, fragment, podział) jest chore do szpiku kości. To przerażający przykład, jak idee (=ideologie) tworzą świat podziałów i agresji. Skutki takiego myślenia, takich programów są opłakane i wypełniają historię ludzkości nienawiścią, agresją, mordem i cierpieniem. Cóż, tak nas zaprogramowano, tak działamy. Problem nie tkwi w tym, żeby nie być zaprogramowanym, ale jak być zaprogramowanym. Jak się przeprogramować. Czy to potrafimy?
            Podstawowym zadaniem ludzkości jest stworzenie i włączenie w ludzkie umysły takich idei, takich programów, które umożliwią naszemu gatunkowi życie w świecie bez nienawiści. Bez poczucia: Ja jestem – ty nie istniejesz. Ja mam prawo być, ty nie. Jestem lepszy – jesteś gorszy. Żyć w świecie ponad prawami biologii, prawami dżungli.
            Biologia ma swoje DNA, czyli chemiczny projekt, którego rozwinięcie i realizacja tworzy struktury, wygląd i funkcjonowanie organizmów o nieskończonej złożoności. Czy nasz umysł ma swoje symboliczne, myślowe DNA, które stworzy z nas istoty wykraczające ponad biologię, ponad zwierzęcość, ponad prymitywizm? Czy mamy programy, które wyprowadzą nas z dżungli, w której – nie łudźmy się – ciągle żyjemy?
            Jak dotąd, takich programów nie ma. Wszystkie zawiodły. Myślmy, myślmy. Może te programy stworzymy. One gdzieś są w przestrzeni nieskończonego umysłu. Znajdźmy je. A wtedy one stworzą nasz świat. Potrzebujemy takiej utopii. Stwarzanie lepszego świata w myślach – a potem „naprawdę”? Lennon miał rację. Imagine. Imagine. Imagine. Imagine.
            Potem obraz staje się ciałem. Forma jest pustką. Pustka jest formą. Forma jest ideą. Idea jest formą.
            Będziemy jak bogowie. Stworzymy (wypowiemy) Słowo. Będzie to nasze Słowo. A Słowo stworzy Nowe niebo i Nową ziemię. I nowych Ludzi. A ci nowi ludzie będą jako bogowie. Nie, będą bogami.
            Taki jest szkic naszego DNA na wyższym poziomie. Może, jeśli istnieje, DNA Wszechświata przypomina cichy śmiech. Kosmiczny chichot. Na początku był chichot.
            Jeśli o mnie chodzi, utopie zawsze były dla mnie czymś absolutnie fascynującym. I tak mi już zostało do dziś.

            ***

piątek, 25 czerwca 2010

Usługi finansowe

            Pan Potrupek przychodzi do znajomego. Panie Zygmuncie, niech pan pożyczy parę złotych! Pan Zygmunt: Panie Józiu, ale pan pożyczył niedawno pięćdziesiąt i jeszcze pan nie oddał. Potrupek: Panie Zygmuncie, pan jest jak dziecko. Przecież właśnie dlatego pożyczam, żeby panu oddać. Jak tylko mi pan pożyczy, zaraz panu oddam i będziemy kwita, jasne, co?
            Pytanie: który z tych panów jest bankiem, a który klientem? Za dobrą odpowiedź daję pięćdziesiąt złotych. No, myśl… dobrze, zgadłe/aś!  Nagroda jest twoja. Pożycz mi pięćdziesiąt złotych a wypłacę natychmiast.
           
            ***

poniedziałek, 21 czerwca 2010

@ MYŚL DNIA. Są ludzie, którzy chodzą (lub jeżdżą) do pracy i są ci, którzy pracują. Jedni drugich chyba nie są zdolni zrozumieć.

sobota, 19 czerwca 2010

Umysł – nasze więzienie



Umysł jest zabójcą rzeczywistego. 
Niech uczeń zniweczy zabójcę.
Dhammapada
            Czy nasz umysł nam więcej pokazuje czy więcej zakrywa? Umysł jest jakimś rodzajem pośrednika, medium między nami a światem, przy czym kompletnie nie wiemy czym jest ten świat, bo właśnie umysł nam go zakrywa, zasłania (tego, czym jest umysł też zresztą nie wiemy). To ciekawa funkcja: żeby przybliżyć, musimy zasłonić.
            Szczególnie wyraźne i pouczające są przykłady pod hasłem ”myślenie o sobie”, obraz siebie, autorefleksja, itp. Faktem jest, że siebie dość trudno zobaczyć, chyba że w lustrze. My lubimy budować lustra ze słów. Ktoś sobie za młodu uroił że jest jakimś P. Celowo używam litery „P” od „psychologia”, ponieważ w tej dziedzinie najczęściej różni nieszczęśnicy poszukują „samookreślenia”, samowiedzy czy jak to tam nazwiemy. Tak, samookreślenia, kojarzy się to (mnie) z samogwałtem – dokonanym na sobie, poprzez umysł oczywiście, jak u Gombrowicza: zgwałcić kogoś przez uszy. Nawet gorzej, to samookaleczenie. Tak to działa.
            Są ludzie którzy nie mogą zasnąć ani żyć, jeśli nie odpowiedzą sobie na pytanie: jaki jestem? Kim jestem? Muszą sobie nakleić etykietkę. Poszukiwanie takich etykietek łączy się z nobliwą dziedziną autorefleksji. Ta autorefleksja to czasem jak nałożenie sobie na „duszę” kagańca. Autohipnoza. Ktoś dochodzi do wniosku, że jest na przykład „introwertykiem”. Naczytał się Junga i boi się wyjść z domu, bo on jako introwertyk jest przecież nietowarzyski, nadwrażliwy i nikt go nie rozumie. Ktoś tam mówi o sobie, po długich studiach psychologiczno-psychiatrycznych: wiesz, mam łagodny autyzm połączony z zaburzeniem obsesyjno-kompulsywnym, dlatego ludzie mnie odrzucają. Jeszcze ktoś ma charakter analny – tak przeczytał u Freuda, wobec tego jest skąpy i ma węża w kieszeni, bo charakter analny tak się objawia. A jak można żyć niezgodnie z własnym charakterem?. Charakter człowieka jest jego losem – to Heraklit. Autorytetom trzeba wierzyć. Oni wiedzą kim jestem. Lepiej niż ja.
            Psychologiczne etykietki mówią nam kim jesteśmy, jeszcze zanim spróbujemy się o tym przekonać w realnym życiu: robiąc coś, podejmując wyzwania, radząc sobie z trudnościami. To nie książki psychologiczne powiedzą nam kim jesteśmy. Życie nam to powie, wcześniej czy później.
            Bez przerwy piszę o pytaniach, które warto zadawać. Ale tu zrobiłbym wyjątek. A gdyby tak żyć nie wiedząc kim jestem? Akurat tego pytania – nie zadawać? Wyszlibyśmy z więzienia, jakie nasz umysł buduje sam dla siebie. Ze słów. Ze słów często chorych, obumarłych, pozbawionych sensu, których jedyną funkcją jest to, że nas ograniczają, określają, więżą. Więzienie zbudowane ze słów jest równie skuteczne jak mury i kraty. W dodatku niewidzialne. 
            Rzeczywiste nie potrzebuje słów. Istnienie obywa się bez nich. Jestem. A kim? Czy to ważne? Co jest ważniejsze: to kim jesteś czy to że jesteś? To pytanie warto sobie zadać. A jak ktoś cię pyta: kim jesteś? - podaj mu imię i nazwisko. Nic lepszego jeszcze nie wymyślono.

            ***

piątek, 18 czerwca 2010

@ MYŚL DNIA. Błądzić można na wiele – na nieskończoność sposobów. Słuszna droga jest tylko jedna. Jakie więc prawdopodobieństwo, że nie zbłądzimy? A może jest odwrotnie - wszystkie drogi są słuszne, oprócz jednej, błędnej? Jeśli tak, to co to za droga?

niedziela, 13 czerwca 2010

Człowiek, czyli szkic

            Kiedyś pisałem o ciągłym niedookreśleniu wszystkiego co robimy i naszych równie ciągłych wysiłkach, żeby to coś dookreślić. Warto pamiętać, że niedookreślenie dotyczy nie tylko naszych planów, myśli, projektów, słowem: rzeczy. Dotyczy również nas. Ja i ty jesteśmy niedookreśleni. Jesteśmy szkicami, bazgrołami, które ciągle przerabiamy, poprawiamy i czekamy na chwilę, w której te bazgroły zamienią się w coś gotowego, skończonego. W obraz.
            Nie zamienią się. Nigdy nie będziemy obrazem: zawsze szkicem. Przynajmniej dopóki żyjemy. Obrazem, czymś „ukończonym” możemy być na pomniku. Jeśli będziemy go mieli. 
            Pojęcie „tożsamość” stało się od pewnego czasu podstawowym terminem nauk o człowieku, polityki, kulturoznawstwa. To pojęcie nas dręczy. Może dlatego, że nie wiemy co to słowo znaczy? Kiedyś znaczyło to „coś, co jest stale tym samym” lub podobnie. Może to idea, która powinna już trafić na cmentarz idei? Tożsamości już nie ma. Nikt z nas nie jest stale tym samym.
            W starych dobrych czasach ludzie uważali, że są czymś na kształt solidnej rzeczy. Nie, nie uważali się za przedmioty: za podmioty. Ale naprawdę to różnica między podmiotem a przedmiotem nie była zbyt duża. Jednym i drugim można było „miotać” jak kamieniem: przed, pod nieważne. Było to coś trwałego, ciężkiego, opisanego. Stabilnego. Na podprzedmiocie można było polegać.
            Potem nadeszły czasy postmodernizmu i tych wszystkich strasznych filozofów, którzy rozbijali, dekonstruowali i upłynniali wszystko co było trwałe, ładne, gotowe.
            Nie, to nie filozofowie to zrobili. To historia. Dzieje naszej cywilizacji, która zamieniła się w chaotyczny potok. Podmiot nie miał się już na czym oprzeć, zaczepić. Zaczął się miotać. W końcu rzucił się pod koła historii i zginął. Efekty? Nie wiemy kim jesteśmy. Nie wiemy pod co się miotnąć. Na pytanie o tożsamość możemy pokazać dowód osobisty albo podać PESEL. Człowiek jako numer? Źle mi się to kojarzy. Bardzo źle.
            Szkicujemy siebie. Gryzmolimy odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”. Skreślamy, poprawiamy, kasujemy. Jesteśmy jak dym, ulotni, niestali, nieprzewidywalni. Gryzmoły. Mgła. Dziś to, jutro tamto. A raczej: dziś tym, jutro tamtym.
            Możemy siebie projektować. I na tym się kończy. Ciągle jesteśmy projektami. Ja bym się tym nie martwił.  Lepiej być niedokończonym projektem genialnego dzieła, niż już kompletnie zakończonym bublem. Ale to rzecz gustu.
           
            ***

czwartek, 10 czerwca 2010

@ MYŚL DNIA. Im więcej wiemy, tym mniej rozumiemy.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Motyl i psychiatra

            Istnieje często cytowana opowieść o moim ulubionym taoistycznym  filozofie chińskim, Czuang-Tsy, który zasnął i śniło mu się, że jest pięknym motylem, fruwającym w ogrodzie. Kiedy się obudził, zaczął rozmyślać, czy to on jest Czuang-Tsy, któremu śniło się że jest motylem, czy jest może motylem, który zasnął i śni mu się właśnie teraz, że jest Czuang-Tsy? Jakie jest kryterium przy pomocy którego rozstrzygnąć co jest realnością, a co snem? Czy jest między nimi różnica? Przez wieki rozważano ten filozoficzny paradoks.
            Zupełnie to rozumiem. Przeżywam pewien współczesny wariant tego tradycyjnego dylematu - nazwałbym to – modnie - problemem tożsamości: kto jest kim? Kim jestem? Polega to na tym, że patrzę na różnych ludzi, którzy mnie otaczają  i często czuję się jak psychiatra w otoczeniu pacjentów. I pytam siebie: czy to aby nie znaczy – jeśli się obudzę - że jestem pacjentem wśród psychiatrów?! Czy jest jakiś sposób rozstrzygnięcia tego problemu?
            A może jestem po prostu motylem? I śni mi się, że jestem psychiatrą, który przechadza się w ogrodzie, otoczony swoimi pacjentami?  A jeśli tak, to warto się obudzić, czy śnić dalej?
            No dobrze już, dobrze moi drodzy, nie pchajcie się, jeszcze mi strącicie pyłek ze skrzydeł!
           
            ***

środa, 2 czerwca 2010

ë PORADA DNIA. Chcesz być naprawdę kreatywny? Stosuj prostą receptę. Wyobraź sobie coś zupełnie niewyobrażalnego. Potem zrób jeszcze jeden krok naprzód.