czwartek, 31 grudnia 2009

@ MYŚL DNIA. Koniec roku blisko… tak, tak, czas biegnie coraz szybciej, jak biegun północny biegnący na południe: z góry na dół.

Efektywność

            Efektywność jest miarą wartości pewnych rzeczy. Miarą efektywności w praktyce jest to, czy coś działa czy nie. Statek, samolot, łódka, lekarstwo… Łódka jest efektywna jeśli spuszczona na wodę pływa, może kogoś przewieźć na drugi brzeg jeziora, nie wymaga szczególnej troski lub kosztów przy jej używaniu. Jeśli pytamy, czy samolot jest efektywny, sprawdzamy go w praktyce: startuje, lata nad oceanem tam i z powrotem, wozi ludzi, ląduje, koszty tego wszystkiego są do zniesienia i zarabiamy na tym lataniu pieniądze. Tak jest z każdą efektywnością rozumianą jako twardy, techniczny lub biznesowy czynnik. Czyli efektywność to dobra miara. Pomaga wybierać rzeczy dobre dla nas, odrzucać nieskuteczne = złe. Przyznajmy, że tak rozumiana efektywność przyczynia się do pewnego rodzaju postępu. Jest dobrym narzędziem. To narzędzie ma też pewne gorsze strony. Idea efektywności jest neutralna wobec tak zwanych wartości, jest amoralna, zimna. Używanie wyłącznie miary efektywności budzi czasem lęk.
            Efektywność jest obosiecznym mieczem, ma dwa oblicza, jedno z nich może być straszne. Efektywna może być komora gazowa w obozie koncentracyjnym lub broń biologiczna. To ten sam rodzaj efektywności. Konkretna, dobrze mierzalna efektywność. Skuteczność. Puszka gazu C = 120 trupów; puszka gazu D = 70 trupów. Przy porównywalnych cenach wybór jest jasny. Skuteczność przede wszystkim.
            Dobrze, powiedzmy że to nie problem. Obok efektywności mamy jeszcze moralność. To dwa podstawowe kryteria stosowane w życiu. Nie musimy robić rzeczy efektywnych a niemoralnych. Problem mamy z efektywnością rzeczy, którą trudno sprawdzić konkretnym działaniem, zmierzyć. Życie składa się w większości ze zjawisk, spraw, procesów, których wyniki, i kryteria oceny są niejasne, niemierzalne: polityka, reformy społeczne, edukacja, służba zdrowia, zmienianie środowiska, postęp, itp. Albo efekty w tych dziedzinach są mierzalne, ale po długim czasie, w „długim dystansie czasu”. A jak powiedział J.M. Keynes, „w dłuższym dystansie czasu wszyscy będziemy martwi.”
            Czy więc efektywność jest miarą neutralną, niezależną od treści? Od czego zależy – trochę to śmiesznie brzmi – „efektywność efektywności” jako miary? Od wymierności, konkretności i namacalności skutków czegoś co ma być efektywne. Czyli, można wątpić w pożyteczność tej miary w dziedzinach, w których trudno coś mierzyć, ważyć, itp. Czy pytałaś/eś kiedyś o efektywność swojego małżeństwa? Albo o efektywność wychowania dzieci? Albo o efektywność tych dzieci, które wychowujesz? I w końcu – jaka jest efektywność naszego istnienia na planecie Ziemia? Czy takie pytania są dobre? W jakim sensie? A jeśli tu obowiązuje nie taka efektywność, to jak odpowiadać na takie pytania?
            Czyli efektywność ogranicza się tylko do techniki, rzeczy materialnych? Czy wolno to kryterium przenosić na inne dziedziny? Czy postęp społeczny jest efektywny? Co to znaczy? Jeśli nie mamy tu żadnego technicznego, ścisłego kryterium, to może znaczyć co chce. Tak jak i wszystkie te pojęcia z górnej półki. Łatwo nam wmówić jak działa dobre wychowanie, co to są efektywne reformy, że to co się dokonuje, to postęp… Nie potrafimy udowodnić że nie. Brak miary efektywności rzuca nas na żer sępom: demagogom, którzy pięknie mówią nie wiedząc o czym.
            Pamiętajmy przynajmniej o trzeźwej myśli J.S. Leca: »Jeśli wołają: niech żyje postęp! – pytaj zawsze: postęp czego? «
           
            ***

czwartek, 24 grudnia 2009

@ MYŚL DNIA. Refleksja nieco świąteczna. Głód powoduje jedzenie. Jedzenie prowadzi do otyłości. Otyli starają się jeść mało. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się jeść mniej. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się jeść mniej. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się jeść mniej. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się jeść mniej. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się jeść mniej. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się jeść mniej. Są głodni. Jedzą więcej. Stają się otyli. Starają się je… no to zdrowych świąt.

wtorek, 22 grudnia 2009

(Nie) kradnij


          Obiecuję sobie, żeby tu nie pisać jakichś doraźnych komentarzy, nie wdawać się w dyskusje o prezydencie i premierze, o kocie Jarosława K., o tym czy Doda miała na sobie majtki, gdzie przebywa piękna Izabel z Kazimierzem, itp. Łatwo powiedzieć. Na świecie dzieją się rzeczy tak niezwykłe, że nie można się powstrzymać. Jedna z takich rzeczy zdarzyła się niedawno i myślę, że może być porównywana z przełomem kopernikańskim, odkryciem Ameryki itp. Po prostu nie można siedzieć spokojnie. Dzieje się bowiem rewolucja.
                 Do rzeczy: pastor angielski z miasta York ogłosił w kazaniu, że biedni i bezradni, na przykład świeżo zwolnieni z więzienia, mogą kraść – byle w dużych sklepach. Kazania nie słyszałem, ale po komentarzach sądząc, pastor dokładnie uzasadnił i rozbudował swoje stanowisko. W efekcie wyszło jasno: kraść można.
                Proces rozpoczęty przez pastora można określić jako reinterpretację przykazań. Proces taki może mieć charakter ciągły i stopniowy. Najpierw: możesz kraść, jeśli musisz. Potem: możesz kraść jeśli masz okazję. Potem: możesz kraść jeśli masz ochotę, albo jeśli lubisz. A w końcu: chcesz, to kradnij. Taki proces można zastosować oczywiście do różnych innych dziwnych zasad, które ludzie traktują z jakimś niezrozumiałym szacunkiem. Do reinterpretacji dokonanej przez pastora można dodać pewien domniemany kontekst, który całą rzecz wyjaśni i przedstawi w bardziej zrozumiały sposób. Proponuję takie wyjaśnienie.
                Najwyższy Autor tych reinterpretowanych przykazań był być może niepoprawnym ironistą, i miał poczucie humoru znacznie większe niż ponurzy i przesiąknięci poczuciem winy Żydzi i chrześcijanie. Być może myślał tak: opiszę kilka rzeczy które moje kreatury (stworzonka) robią na co dzień w dużych ilościach, bo przecież tak ich stworzyłem, że nie mogą tego nie robić. Przed każdą nazwą takiej czynności dodam „nie” i porządnie ich nastraszę co będzie jak złamią zakaz. Ciekawe co zrobią? Załapią się na to czy nie?
                Najwyższy Autor siedzi od wieków, patrzy i zaśmiewa się z tego, jak jego wytwory próbują sobie radzić z niepojętym i dowcipnym zadaniem. Zabawa jest przednia. Istoty niebiańskie różnią się od ziemskich poczuciem humoru. Oczywiście wyższym.
               Gdybyśmy w ten sposób przekształcili – a raczej uzupełnili - biblijne opowieści, można by bez wysiłku dokonać prawdziwej moralnej rewolucji, co okazałoby się znacznie prostsze niż myślano przez wieki. Wystarczy dostosować przykazania do ludzkiej „natury”, zamiast ją maltretować wymaganiami których taka natura nigdy nie spełni. I to właśnie robi pastor Tim Jones z miasta York. Jest pionierem. Za nim pójdą inni, jestem pewny.
              Wśród dziesięciorga przykazań jest jeszcze, jeśli pamiętam, kilka zaczynających się na „nie”. Trochę strach pomyśleć, jak proces ich reinterpretacji posunie się dalej i kolejno te nie zostaną skreślone. Mnie proszę w to nie mieszać. Chciałbym zaznaczyć, że ja tego nie sugerowałem.

              ***

niedziela, 20 grudnia 2009

Chore słowa

            Jesień, zima. Klimat zwariował, przeziębienia, choroby, świńska grypa. Nie jest dobrze. Nachodzi mnie myśl, że na domiar złego, nasz język jest chory. Pokaż język. Powiedz aaa!  Ooo, niedobrze. Język jest chory. Słowa są chore. Trzeba postawić diagnozę. Czym są chore słowa? Oto zwięzła, medyczna definicja syndromu chorego słowa.
            Po pierwsze chore słowo to abstrakcja, ogólnik, nie można pokazać palcem co nazywa, do czego się odnosi. Po drugie, kiedy je definiujemy, odsyłają nas do innych chorych słów. Po trzecie, ci którzy ich używają mają kłopoty z ich wyjaśnieniem, kłopoty takie na przykład,  jak dwa powyżej. Po czwarte, używanie takich słów prowadzi raczej do niezrozumienia niż porozumienia, bo każdy uczestnik rozmowy co innego kojarzy z „chorym słowem”, używając ich wprowadzamy chaos znaczeń. Może jeszcze coś więcej, ale i to wystarczy.
            Popatrzmy na praktyczne stosowanie chorych słów. Na chore mówienie. Na czym to polega?
            W literaturze znamy metodę „strumienia świadomości”. Świadomość sobie płynie a my rzucamy na klawiaturę słowa, które płyną po jej powierzchni. Ktoś powiedział że takie teksty są łatwe w pisaniu, trudne w czytaniu. Metoda jednak wciąż jest popularna i pozwala tworzyć dziesiątki metrów kwadratowych tekstów „literatury pięknej”.
            Proponuję stosowanie nowatorskiej metody „strumienia werbalności”. To metoda podobna do strumienia świadomości, eliminujemy tylko świadomość, a zostają słowa, które płyną, mechanicznie zderzając się i produkując nawzajem. Proste, ekonomiczne, skuteczne. Można to skomputeryzować, i już się to od dawna robi.
            Chore słowa tworzą chore teksty i chore wypowiedzi. Niemniej mogą być skuteczne.
Kiedy prowadzę naukową dysputę - zdarza się, a co - z jakimś wielce uczonym mężem (niewiastą – te również bywają uczone, ho ho), on/a rzuca mi argument:  „Między myśleniem o perspektywach teoretycznych a praktyką produkcyjną zachodzi sprzężenie zwrotne. Niewykluczone, że mogłoby to też podpowiedzieć sposób przeadresowania problemu teoretycznego. Problem ten został sformułowany na podstawie tezy, że narracja interaktywna to terminologiczna sprzeczność, jednakże wskutek tego że istniejące próby stworzenia takiej hybrydy nie mieszczą się w żadnej dotychczasowej definicji narracji, nie mogą być narracyjne.” Myśli, że mnie zagiął, nieuk, palant jeden.
            Ja mu, kurna, na to:  Drogi Kolego, ”Ciało hipertekstowe jest zwiastunem nowego świata polityki multimedialnej, sfraktalizowanej ekonomii, wchłoniętych osobowości i  (cybernetycznie) utworzonych zależności. W końcu, dlaczego ta wirtualna klasa miałaby monopolizować cyfrową rzeczywistość? Ona tylko chce stłumić twórcze możliwości wirtualizacji, przyznając tendencje technotopii nowym i bardziej drapieżnym formom cyber-automatyzmu.”
            Kurna, ale mu przygadałem, co? Ja chromole, koleś leży jak neptek! Dobrze mu tak, palantowi. Myśli, kurna, że mi zaimponuje. Mnie?!
            Oto jak działa technika strumienia werbalności. (Źródło cytatów z litości zataję).
            Czy musimy te chore słowa tropić i niszczyć jak jakieś straszne mikroby? Czy to wirusy świńskiej grypy? No dobrze, może trochę przesadziłem. Używajmy sobie tych słów w poezji, literaturze, polityce ( yes, yes, yes!), nauce (hi, hi, nawet w nauce? Może naukach? Jakich to?). Ok. Ale proszę, nie używajmy chorych słów w porozumiewaniu się z ludźmi. Jeśli podałem dobrą definicję tych słów, to one ze swojej natury są mylące, powodują więcej nieporozumienia niż porozumienia. Są szkodliwe. Wywołują zamęt, nieufność, agresję. Niszczą nasze związki z ludźmi. Już lepiej porozumiewajmy się bez słów. To możliwe. Powiedz mi to bez słów.
            Ludzie używają chorych słów bo lubią mówić, nawiązywać kontakty, imponować, wpływać, nadymać swoje ja. Ludzka rzecz. Moja też. Sam to robię. Tylko miejmy trochę świadomości, że mówienie to dobieranie słów do myśli, idei, przeżyć. Jeśli nie mamy myśli, to po co nam słowa? Może lepiej się zamknąć, robić coś fizycznie, a nie słownie? Nie wiesz o czym gadać? Umyj naczynia. Zapłać rachunek za internet. Zmień skarpety.
            Jest stary dowcip o góralskim bacy, który się skarżył ceprowi:  „wicie panocku, jo to straśnie lubiem łozprowiać, ino ni mom ło cym”.
            Baca był przynajmniej uczciwy. Bierzmy z niego przykład. Jak nie mamy o czym, nie gadajmy. Bardzo trudne do zrobienia. Musimy łozprowiać. Taka już nasza, kurna, natura. Ale jak nie mamy o czym, to wymyślamy chore słowa, słowa o niczym. I te słowa płyną, płyną…
            Czasem, jak tak uprawiamy technikę strumienia werbalności wobec osób które jej nie opanowały zbyt dobrze (na przykład nie skończyły studiów humanistycznych), nasz rozmówca patrzy na nas wybałuszonymi oczami i pyta: panie, ale o co się panu detalicznie rozchodzi?
            Dobre, zdrowe pytanie. Dobrze byłoby umieć na nie odpowiedzieć. Detalicznie.

Ps. zastanawiam się ilu chorych słów użyłem w powyższym tekście?

            ***

piątek, 18 grudnia 2009

@ MYŚL DNIA. To co wiemy, zawsze jest niepewne. To, czego nie wiemy, jest pewne. Czy nie lepiej powiedzieć sobie  "nie wiem” i mieć spokój, niż zamęczać się niepewną wiedzą?

środa, 16 grudnia 2009

Złożoność


            Tak jak chaos i teoria chaosu, teoria złożoności jest wynalazkiem ostatnich kilkudziesięciu lat. Wymyślili ją spragnieni sukcesu uczeni amerykańscy. Wiadomo – zasada „publish or perish”. Ta nowa wiedza ma dość niejasną pozycję. O złożoności nic dokładnie nie wiadomo oprócz tego że jest złożona. Same hipotezy, różne domysły, próby definicji. Nieważne. Uczeni mają swoją zabawkę.
            Teoria złożoności, mimo swoich braków, jest jednak użyteczna w praktyce. Podsuwa nam jeden wniosek: jeśli nie chce nam się myśleć o czymś, możemy powiedzieć: według teorii złożoności jest to zbyt złożone, żeby o tym myśleć. Mogę próbować, ale nic z tego nie wyniknie, to i po co myśleć? W ten sposób ta wspaniała teoria w wyjątkowy sposób ułatwia nam życie. Teoria złożoności działa też doskonale w pewnych profesjach i w pewnych przypadkach. Na przykład politycy i ekonomiści mają do czynienia ze zjawiskami z pewnością złożonymi. Jednak, jeśli polityk pragnie wygrać wybory, przekonuje nas, że on te zjawiska przenika na wylot i rozumie do głębi, wobec tego będzie nimi sterował tak jak nikt wcześniej, co dostarczy nam niezwykłych korzyści. Polityk przed wyborami ma wszystko pod kontrolą, nic dla niego nie jest zbyt złożone. Jeśli w polityce coś idzie źle, wytłumaczenie jest gotowe: rzeczywistość była zbyt złożona i nie słuchała naszych w końcu naprawdę słusznych recept.
            Ostatnio znakomicie wykorzystują teorię złożoności wybitni ekonomiści. Kilka lat temu, kiedy wszystko szło mniej więcej dobrze (czyli nie aż tak źle jak zazwyczaj), twierdzili że panują nad niezwykle złożonym światem ekonomii i finansów przy pomocy swoich precyzyjnych matematycznych instrumentów. Zachowywali się jak kowboje na rodeo, ujeżdżający dzikie mustangi. Potem pojawił się kryzys i kowboje zsiedli z mustangów, odpięli ostrogi i zaczęli wygłaszać mowy, jak złożona jest rzeczywistość i dlaczego kryzysu nie można było przewidzieć.
            Taka logika jest charakterystyczna dla teorii złożoności. Złożoność, zgodnie jak najbardziej z jej naturą, pokazuje różne oblicza, w zależności od punktu siedzenia badacza złożoności i aktualnych obrotów koła fortuny (fortuny tegoż badacza). Pewni ludzi traktują to pojęcie jak szwajcarski scyzoryk: zależnie od okoliczności wyciągają z niego jakieś narzędzie służące do konkretnego celu, a za chwilę całkiem inne narzędzie. A szkoda, bo pojęcie złożoności jest zbyt poważne i może wstrząsnąć podstawami naszego poznania świata. Wymaga głębszego namysłu i jest go warte.
            Złożoność łatwo strywializować. Posługując się schematem zaczerpniętym nieco z Orwella można powiedzieć, że: wszystko idzie dobrze, jesteśmy w siodle – dobra złożoność. Wszystko idzie źle, spadamy z konia: zła złożoność. Nad tą logiką trzeba jeszcze trochę popracować, bo jest dość oryginalna i, hm, z punktu widzenia logiki klasycznej, trochę niekonwencjonalna. Ale w praktyce skuteczna. A jeśli się komuś nie podoba… cóż nie każdy rozumie złożoną naturę złożoności.

            ***

niedziela, 13 grudnia 2009

@ MYŚL DNIA. Czy wszystko musi mieć cel? Posiadanie celów jest jak towarzystwo strażników, pilnujących żebyś nie robił tego, co robią ludzie na wolności.

wtorek, 8 grudnia 2009

Święto zmarłych idei

Publikuję tego posta dopiero teraz, ale piszę tekst w tak zwane Święto Zmarłych, nasz polski Halloween. Ma to być w założeniu, święto ludzi którzy umarli, święto pamięci o nich. Pomyślałem, że tak samo jak miliardy ludzi, umierają też idee. Idee może nie umierają (mam nadzieję) tak jak ludzie. Nie cierpią, nie muszą umierać w szpitalach, nie boją się śmierci. Ale odchodzą, znikają. Znikają słowa, pojęcia, książki, teorie, filozofie, bogowie, mity.
            Nie myślę o rzeczach ale o ideach, koncepcjach rzeczy. Na przykład gęsie pióro, telegraf żyły dość długo, pociąg parowy też, ale już takie idee jak faks czy pager zmarły bardzo młodo i dziś tylko niektórzy wspominają je z rozrzewnieniem….). Gdyby rzeczywiście umierały tylko idee takich drobnych w końcu rzeczy. Są inne przykłady, naprawdę robiące wrażenie. Przeczytałem kiedyś artykuł o historii religii. Jeszcze przed czytaniem zauważyłem długą (chyba z 80 słów) listę dziwnych imion. Po przeczytaniu okazało się, że są to imiona bogów. Różnych bogów z całego świata, z wielu czasów i epok. Wspólną cechą tych bogów jest to, że oni już nie istnieją. Kiedyś panowali, budzili lęk, trwogę. Zniknęli. Biedni bogowie, tak krótko żyją. Jak długo żyje przeciętny bóg? Kilkaset lat? Trzy tysiące? To i tak długo w porównaniu z ideami, które czasem żyją krótko jak motyle.
            Ci bogowie kiedyś władali wszystkim, składano im ofiary z tysięcy ludzi, jak w krainie Majów. Odeszli (bogowie, nie ich ofiary) w zapomnienie. Jaka szkoda. Jakie to smutne. Wspomnijmy tych wspaniałych bogów.
            Friedrich Nietzsche pierwszy powiedział że bóg umarł. Zaraz, jeden bóg?! Pomarło ich mnóstwo, może tysiące, marli jak muchy. Poczciwy Friedrich powiedział tylko jakiś banał. W końcu sam umarł, jak my wszyscy. I wszyscy ci bogowie.
            Mam prośbę. Jeśli ktoś to czyta, niech przy okazji zapali małą świeczkę za wszystkich bogów, którzy umarli. Pomódlmy się do boga, który aktualnie nami rządzi. Jego władza jest absolutna. Może wszystko. Jednak w jednym jest do nas podobny: kiedyś umrze. Jego dni są policzone. Potem zastąpi go inny bóg, i tak dalej.
            Wszystkie nasze idee przechodzą cykl życia taki jak towary na rynku.  Ludzie od marketingu doskonale to znają. Problemy i tematy którymi kiedyś żyliśmy, słowa, które kiedyś były najczęściej używane, stopniowo stają się nieważne i zanikają. Przenoszą się na cmentarz idei. Czym ten cmentarz jest? Gdzie jest? Czy martwe już idee idą do piekła? Nieba? Czyśćca? Nad tym się zastanawiam. 
            Nasze umysły stopniowo wygasają. Umierają tak jak ciała. Umierają idee, które są ich treścią. To prawa fizyki: entropia, rozpad wszystkiego, co jest pozostawione samemu sobie i pozbawione dopływu energii. Druga zasada termodynamiki. Idee to forma energii, przepływa w inne formy. Mózgi potrzebują tlenu, energii. Żeby ożywić umysły, potrzebujemy nowych idei, ciągle nowych, potrzebujemy zderzeń i eksplozji tych idei. Idee stwarzają nasz świat.  Skąd je wziąć? Czy i jak rodzą się nowe idee, jak je tworzyć? Rozmnażanie idei polega na ich łączeniu ze sobą: niekoniecznie w pary, ale w większe grupy…. To taka biologiczna ciekawostka z życia idei. Jak rozmnażają się idee.
            Czy jest jakiś ratunek przed tą entropią, wygasaniem? Rozmawiajmy, piszmy, spierajmy się, niech różne idee się spotykają, zapładniają, zmieniają, rodzą nowe. Mamy już nie tylko pióra i długopisy. Mamy świat wirtualny, który może uratować nasze idee przed śmiercią, przed wieczną zmarzliną gasnącego wszechświata. Mamy ogrom świata wirtualnego. Może prawa jakie w nim obowiązują nie są prawami fizyki? Może druga zasada termodynamiki nie obowiązuje w wirtualu? Wszystkie idee umierają. W końcu umrze też ta czy inna idea fizyki, przyjdzie nowa i stworzy świat, w którym będziemy żyli. My? Bardziej nasi potomkowie. Niech się mnożą jak idee.

            ***

niedziela, 6 grudnia 2009

ë PORADA DNIA. Noś gumowe obuwie. To pomaga, gdyby trafił cię piorun. Jesteś wtedy bezpieczny.

czwartek, 3 grudnia 2009

Kosmici na Ziemi


Kosmici wszystkich krajów łączcie się!
Marx&Spencer
            Dowiaduję się, że – ku memu zdumieniu – uczeni jednego z krajów europejskich prowadzą  od lat komunikację z… kosmitami. Korespondują, wysyłają pytania, analizują odpowiedzi. Drodzy uczeni. Mam prośbę. Może byście zawiesili na pewien czas kontakty z tymi kosmitami i użyczyli trochę zdobytych w ich trakcie kompetencji do nawiązania kontaktów z kosmitami na ziemi?
            Na Ziemi mamy mnóstwo kosmitów, z różnych galaktyk i układów gwiezdnych: Kargule i Pawlaki, katolicy i muzułmanie, mężowie i żony, Żydzi i Palestyńczycy, biali i murzyni, kobiety (te z Wenus) i mężczyźni (ci z Marsa), konserwatyści i liberałowie, rodzice i dzieci, PiS i SLD, Turcy i Kurdowie, synowe i teściowe… itd. Mnóstwo. Żyją ci kosmici na swoich planetach i boją się, że ci drudzy przypuszczą na nich jakiś kosmiczny atak. Mówią kosmicznymi językami, których kompletnie nie rozumieją nawzajem.
            Czy nie lepiej byłoby opracować jakiś system komunikacji między tymi różnymi rasami kosmicznymi? Gdyby ci kosmici dogadali się między sobą, opracowali jakiś kod intergalaktyczny? Gdyby się okazało, że mogą wystąpić pod wspólną nazwą: Ziemianie. Wtedy moglibyśmy wysłać zaproszenie do tych waszych kolegów tam w kosmosie i zaprosić ich do nas na Ziemię. Nie musielibyśmy świecić oczami i tłumaczyć, dlaczego niby jedna mała planeta, a tylu na niej kosmitów, wrogich, nieufnych, przestraszonych, bez szansy na pogadanie ze sobą?
            Uczeni: przeproście na chwilę tych z dalekiego kosmosu. See you later. Pomóżcie teraz kosmitom na Ziemi. Potem pogadamy z tymi małymi, zielonymi, z tych latających spodków. Wszystko w swoim czasie. Rozumiem, idziecie na łatwiznę: łatwiej dogadać się z tymi zielonymi niż z ziemskimi bladawcami, czarnymi, żółtymi albo czerwonymi. Ale przecież bliższa ciału koszula. Zacznijcie od Ziemi. Całym sercem jestem z wami.
            Święta Unio Europejska! Rzuć trochę kasy na grant: „Badania nad porozumieniem pomiędzy kosmitami zamieszkującymi Ziemię i ich praktyczne wykorzystanie”. To priorytet. Rozwój kapitału ludzkiego. Uczonych ci u nas dostatek. Tylko euro mało. Może by się tak dogadać w tej sprawie? Kosmici z całej Ziemi czekają.

            ***

środa, 2 grudnia 2009

ë PORADA DNIA. Przed nadejściem huraganu policz włosy na głowie. Łatwiej ci będzie ocenić straty.

niedziela, 29 listopada 2009

Chaotycy

            Mamy od jakiegoś czasu nową fascynującą dziedzinę wiedzy: teorię chaosu. Od dawna uderza mnie niezwykłe połączenie dwóch sprzecznych pojęć. Teoria to coś logicznego, spójnego, zrozumiałego. To jakiś opis świata. Opis jakiegoś porządku. Chaos – wprost przeciwnie: niespójny, nielogiczny, bez porządku. I nagle: teoria chaosu. Coś jak świecenie ciemności albo gorąco zimna. To się nazywa oksymoron. Będę cierpliwie czekał, jak teoretycy chaosu wybrną z tego, jaka będzie ta teoria: porządek nieporządku? Póki co teorię chaosu też można wykorzystać w praktyce, tak jak teorię złożoności. Nie należy mylić chaosu ze zwykłym bałaganem. Chaos stał się dziś poważnym i budzącym szacunek terminem naukowym. Korzyści są już widoczne. Pierwszy lepszy niechluj nazywa na przykład śmietnik w swoim pokoju chaosem i rzecz nagle wygląda zupełnie inaczej: chaos to chaos. Na początku był chaos… Chaos ma ogromne tradycje.
            Oprócz teoretyków mamy też wybitnych praktyków chaosu. Wspomniany niechluj i świntuch brodzący po podłodze swojej nory nie remontowanej od 15 lat i nie odkurzanej od pięciu, w puszkach po piwie, smarkający w rękaw i plujący na ściany, który brudne skarpety wrzuca za kanapę a gumę do żucia przylepia do brudnych ścian …itp. to nie niechluj. To badacz chaosu. Proponuję dla tych badaczy nazwę „chaotycy”. To ludzie którzy prowadzą poważne, nieraz wieloletnie badania nad wpływem chaosu na nasz umysł i zdrowie. Narażają nawet własne zdrowie dla dobra nauki, dla naszego dobra. Podchodźmy do nich z szacunkiem. Uczonych zawsze potępiano za robienie nieapetycznych eksperymentów, na przykład hodowla robaków przy użyciu zgniłego mięsa lub tym podobne. A efekty okazywały się zbawienne.
            Chaotyka to dziedzina, która prowadzi praktyczne badania inspirowane teorią chaosu. Możemy nie rozumieć koncepcji i teorii chaotyków – jak wspomniałem jest to dziedzina w jakiej żadna teoria nic nam nie wyjaśni – jednak nie pogardzajmy praktycznymi badaniami i eksperymentami chaotyków. Największe odkrycia zawsze rodziły się w bólach, chaosie i niezrozumieniu. Chaotyka ma przyszłość.
            Mam też skromną uwagę, choć na pewno teoretycy chaosu już o tym myśleli. Gdyby teoria chaosu okazała się jednak niemożliwa, to może ta dziedzina wiedzy będzie przynajmniej dziedziną praktyczną? Chodzi mi o to, że być może chaosu nie da się uporządkować teoretycznie, ale można to robić praktycznie, przy pomocy jakichś działań? Czy my aby nie robimy tego na co dzień? Czy nie na tym polega życie? Wszyscy jesteśmy chaotykami. Jedni prowadzą badania chaosu, inni go porządkują. A jeszcze inni tworzą go od nowa. Tym porządkującym słabo wychodzi, chaos zawsze wygrywa, w każdym razie prowadzi. Może ma być tak jak było. Na początku był chaos. I tak już zostanie?

            ***

czwartek, 26 listopada 2009

@ MYŚL DNIA. Zalety przewyższają wady, ale często walety są lepsze od zadów.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Prowokacja


            Jeśli ktoś mówi lub pisze coś, co nie w pełni zgadza się z codziennymi banałami i wymaga trochę myślenia, co nie potwierdza gładkiego i bezmyślnego schematu, oskarża się go, że „prowokuje”. W naszym języku to słowo źle się kojarzy: prowokacja, prowokatorzy, knucie, spiski, wywrotowa działalność i tym podobne. Prowokowanie zakłóca nam spokój i wymaga wysiłku, sugeruje że coś mogłoby być nie takie jak jest. Jest to perfidia i podłość. Prowokatorom rzucamy wobec tego stanowcze: nie. Nie zmusicie nas, prowokatorzy, do myślenia.
            Można mówić o prowokowaniu w inny sposób, używając medycznego kontekstu, łatwiejszego może do zaakceptowania. W tym kontekście prowokowanie byłoby rozumiane tak jak w sytuacji medycznej: ktoś struł się nieświeżym żarciem, wobec tego lekarz prowokuje wymioty. I pacjent nie ma mu tego za złe, jest nawet wdzięczny, choć rzyganie przyjemne nie jest. Ale pomaga. Zgodnie z tym modelem, możemy czasem uznać: ktoś struł sobie umysł przeterminowanymi, zepsutymi ideami. Bredzi i zatruwa innych. Wobec tego lekarz stosuje lekarstwo: prowokuje myślenie. Myślenie boli bardziej niż rzyganie. Ale jeszcze bardziej pomaga. Myślenie to droga do zdrowia. Czasami warto prowokować. Nie tylko wymioty.

czwartek, 19 listopada 2009

ë PORADA DNIA. Jeśli nie jesteś pewny/a co jest ważne, przyjmij, że nic nie jest ważne. I poczekaj. Wkrótce się okaże.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Bezpieczeństwo, czyli obsesja


            Wyobraźmy sobie taką sytuację (ja sobie nie muszę wyobrażać, obserwowałem to). Starszy, zagubiony w rzeczywistości człowiek chce rozmawiać przez telefon komórkowy, ale, co jest u takich osób normą, nie potrafi go dobrze obsługiwać – telefony nie są dla takich ludzi. Włącza telefon, tam się pojawia jakiś napis: podaj PIN. Człowiek nie rozumie, coś naciska, raz, drugi, trzeci. Pojawia się napis: telefon zablokowany. Podaj PUK. Starsza osoba nie ma pojęcia o co chodzi.  Nie wie, co to jest PIN ani PUK. Jest bezradna. Nie porozmawia z dziećmi, nie poprosi o pomoc, nie wezwie lekarza. Ważne jest bezpieczeństwo telefonu. Telefon jest w domu, wokoło nie ma nikogo, telefon jest na kartę, nikt niczego nie ukradnie, na koncie jest 30 złotych.  Bezpieczeństwo przede wszystkim. Bezpieczeństwo telefonu.
            Drodzy tfurcy tych wspaniałych gadżetów. Jeśli będziecie (a na pewno będziecie) tworzyć następne, pamiętajcie, opętani swoją obsesją bezpieczeństwa, o dwóch rzeczach:
            Pierwsza. Te zabawki i wszelkie inne zabawki są dla ludzi. Ważne jest bezpieczeństwo ludzi, a nie telefony.
            Druga. Życie w ogóle jest niebezpieczne. Życie kończy się śmiercią. (Aaa, nie wiedzieliście? No tak, jesteście zajęci ciągłym udoskonalaniem naszego życia, wiadomo, pracujecie ciężko, was głupstwa nie obchodzą!). Życie jest jak butelka dobrego alkoholu z nalepką: uwaga, szkodzi zdrowiu. Gorzej, zabija. Mamy cudowne, maniakalne środki bezpieczeństwa w każdej dziedzinie. Bezpieczeństwo to dziś nerwica natręctw. Nawet jeśli nie chcesz bezpieczeństwa, ktoś ci je i tak zapewni. Zostaniesz zmuszona/y do bezpieczeństwa. Ktoś ci zapewni bezpieczeństwo siłą. Opór jest daremny.
            I co? Nic. Jak zwykle. Oszuści oszukują, złodzieje kradną, terroryści terroryzują, włamywacze się włamują, piraci piracą, rabusie rabują, zbóje  zbójują, chorzy chorują, zabójcy zabijają, śmierć śmierdzi, ofiary padają ….Dlaczego? Przecież  PIN jest poprawny?!
            Mam taką wizję. Może lepiej żeby to była tylko wizja. Być może gdzieś na samym końcu życia zobaczymy ekran z napisem: podaj PIN. I migającą kreskę. Spróbujemy raz, drugi, trzeci. Być może jeszcze raz pojawi się napis: Podaj PIN, idioto! A potem: życie zablokowane. Podaj PUK.
            Wtedy może PUKniemy się w głowę. Ale już za późno.

            ***

sobota, 14 listopada 2009

ë PORADA DNIA. Nie pij wody z kranu. Możesz połknąć miniaturową łódź podwodną.

piątek, 13 listopada 2009

             W tym blogu często pojawiają się pytania. Uważam, że zadawanie pytań to podstawowa droga do tworzenia ważnej wiedzy, porządku. Pytanie to dla mnie „dźwignia umysłowa” o której pisałem wcześniej. Dlaczego nie wykorzystać możliwości Bloggera do zadawania co jakiś czas pytań sprzyjających refleksji, rozjaśniania umysłu i dyskusji? Zamieszczam więc obok prostą ankietę, w której pojawią się pytania: różne, zmieniane co jakiś czas. Pisałem już, że „superważnym” pytaniem jest pytanie: o co pytać? Ponawiam to pytanie. Nie wiem czy sam wymyślę najważniejsze pytania, więc proszę o propozycje, wskazówki. Będę zamieszczał takie pytania, a jeśli pojawią się odpowiedzi – komentował wyniki. Albo lepiej: wspólnie możemy komentować. Pierwsze pytanie obok.
ë PORADA DNIA. Nie jedz nigdy na czczo. To powoduje nadwagę.

czwartek, 12 listopada 2009

Znów pytania?


            Sprawdza się chyba idea barona von  Münchhausena.  Rzeczywiście pisanie bloga jest rodzajem wyciągania się w górę za włosy, czymś w rodzaju „dźwigni mentalnej”, która podłożona pod umysł może wywołać zwątpienie w różne oczywistości, a przede wszystkim może podsunąć nowe, czasem trudne pytanie. Takim pytaniem jest, jak pisałem: jakie pytanie jest ważne, od jakiego pytania zacząć? Jestem pewny jednego: że każde skuteczne działanie, na przykład zarządzanie, realizacja jakichś projektów, zmienianie siebie i inne raczej trudne zadania nie mogą się udać, jeśli nie zadamy paru ważnych pytań. Ważne, żeby zadać pytanie właśnie w takiej formie, to oto: jakie pytanie mam zadać? Albo inaczej: jakie pytanie jest teraz najważniejsze?
            Najczęściej, kiedy zaczynamy jakieś działanie, projekt, zadanie, jesteśmy pewni, że albo nie mamy pytań, albo one są oczywiste i nie warto ich zadawać. Ale kiedy postawimy to właśnie powyższe pytanie, nasza pewność znika. To bardzo cenny moment w życiu: nie być pewnym. Z tego momentu jak ze źródła może wytrysnąć naprawdę coś czego jeszcze nie było. Takim momentem jest postawienie pytania: o co mam teraz zapytać? To pytanie jest naprawdę piekielnie trudne – nawet do zadania, a co dopiero do odpowiedzi. Odpowiedź na to pytanie może ukierunkować całe nasze działanie, ha, całą przyszłość. To jest jakby zatrzymać się przed drogowskazem z dwoma strzałkami: w prawo, w lewo. No to gdzie? To nie są abstrakcyjne rozważania, takie sytuacje są praktyką życia. Konsekwencje mogą być poważne.
            Mam jakąś pewność, że to o czym tu teraz piszę jest ważne, że jest to jakiś problem, wyzwanie. Dlaczego? Bo nie mogę tego posta skończyć, nie mogę dojść do żadnej konkluzji, jakoś gładko tego zamknąć. Jak wcześniej, mam pytanie ale nie mam odpowiedzi, te rozważania mnie męczą: to chyba znaczy, że „zderzyłem się” z czymś ważnym, z czymś realnym. Walczę z tym. Tak bywa, i dobrze. To zawieszenie, ten brak pewności są dobre, to daje niesamowity napęd do myślenia. Życzę tego każdemu. Praca w mojej pracowni trwa. Nie przestaję myśleć, czasem tylko na chwilę zawieszam pisanie. Uczciwie będzie, jeśli nie będę pisał kiedy nie mam żadnych ważnych odpowiedzi na ważne pytania. Under construction. Proszę nie przeszkadzać (chyba że ktoś ma albo ważne pytania, albo ważne odpowiedzi). Ciąg dalszy będzie. Herr Münchhausen znowu się pojawi…

niedziela, 8 listopada 2009

@ MYŚL DNIA. Dzisiejsza technika umożliwia durniom realizację ich najgłupszych pomysłów.

Doors Lista, czyli udręka cyfrowego maniaka



            Jestem pod wrażeniem informacji, którą przeczytałem w prasie. Co prawda ta prasa to popularny tabloid, więc nie wiem czy rzecz zasługuje na wiarę, ale coś musi w tym być. Oto, co w skrócie pisze gazeta:
„Nasz reporter opisuje dramatyczne przeżycia jednego z użytkowników nowoczesnych systemów komputerowych. Mieszkaniec naszego miasta, Feliks N. zakupił niedawno znany i ceniony system operacyjny do obsługi drzwi wejściowych Doors Lista. Jak powszechnie wiadomo, jest to oprogramowanie które w szybki, prosty i niezawodny sposób pozwala zamykać i otwierać drzwi do wszelkiego typu pomieszczeń. Jak się okazuje, system ten wymaga pewnych kompetencji do jego stosowania.
            Sąsiedzi Feliksa N. znaleźli go późnym wieczorem przed drzwiami jego mieszkania przy ulicy Pajączków 7. Leżał z zakrwawioną głową na wycieraczce. Krwawe ślady na drzwiach sugerowały, że wielokrotnie uderzał z dużą siłą głową w drzwi.
Na szczęście pomoc tym razem przybyła szybko. Obrażenia okazały się dość niegroźne i ofiara odzyskuje zdrowie na oddziale neurologicznym naszego szpitala.  Feliks N. jest w kondycji na tyle dobrej, że – oczywiście za zgodą lekarzy - udzielił nam krótkiego wywiadu i opisał swoją, z pewnością niezwykłą, historię.
            Feliks N., z wykształcenia inżynier, entuzjasta technik komputerowych i świata wirtualnego, wracał do domu po dniu stresującej pracy. Mimo osłabienia, inżynier z pasją opowiada co go spotkało. Stanął przed drzwiami swojego mieszkania i podekscytowany nacisnął mały, dyskretny guziczek z charakterystycznym wzorkiem, wmontowany w płytę drzwi. Już po kilku minutach rozświetlił się ekranik umieszczony pod wziernikiem w drzwiach a na nim logo „Doors Lista”. Pojawił się czarny ekran z napisami.
 - Poprzednia sesja mieszkaniowa została zakończona w sposób niepoprawny. Wybierz w jakim trybie ma być uruchomiony Doors Lista
- W trosce o twoje bezpieczeństwo Doors Lista sprawdzi teraz, czy zainstalowana wersja systemu jest legalna. Przygotuj numer seryjny produktu. Zrelaksuj się i wykonuj polecenia wyświetlane na ekranie
Już po 10 minutach program zaczął działać. Pojawiły się kolejne pytania i instrukcje:

- Czy ty to ty? Potwierdź swoją odpowiedź, klikając tak lub nie
- Czy odpowiedź jaką wybrałeś jest odpowiedzią, którą chciałeś wybrać? Wybierz tak lub nie
- Czy gdybyś nie był osobą, którą jesteś, wybrałbyś tę samą odpowiedź?
- Czy gdybyś był obcą osobą, próbującą otworzyć drzwi mieszkania innej osoby, twierdziłbyś, że nie jesteś obcą osobą? Kliknij tak
- Istnieje prawdopodobieństwo, że możesz nie być osobą, za którą się podajesz. Jeśli zgadzasz się, kliknij tak
- Osoba podająca się za ciebie próbuje otworzyć drzwi Twojego mieszkania. Jeżeli ufasz tej osobie i uważasz ją za wiarygodną, kliknij kontynuuj
- Jeśli jesteś osobą która podaje się za właściciela tego mieszkania, to nie jesteś właścicielem mieszkania. Kliknij kontynuuj
- Potwierdzenie wiarygodności obcej osoby, która próbuje dostać się do twojego mieszkania sugeruje, że twoje odpowiedzi nie są wiarygodne. Kliknij kontynuuj. …
- W trosce o bezpieczeństwo twojego mieszkania Doors Lista zablokuje teraz drzwi mieszkania, które określasz jako swoje. Kliknij kontynuuj
- Drzwi zostały zablokowane. Kliknij kontynuuj
- Przełącz użytkownika
- W programie pojawił się problem, spowodowany wystąpieniem problemu. Wskutek pojawienia się tego problemu, program zostanie zamknięty. Możesz wysłać raport do firmy M. o zaistniałym problemie wywołanym problemem. M. gwarantuje pełną poufność informacji, zarówno dotyczącej osoby za którą się podajesz, jak również osoby, którą rzeczywiście jesteś. Jeśli uważasz, że nie jesteś tym, kim jesteś, kliknij kontynuuj.
- Ponieważ nie jesteś tym kim jesteś, drzwi pozostaną zamknięte. Kliknij kontynuuj.
Ekran w drzwiach rozbłysnął spokojnym, błękitnym kolorem, niczym ocean na pocztówce z rejsu po Karaibach…

            Więcej Feliks N. nie pamięta. Ocknął się w karetce pogotowia wiozącej go do szpitala.
Jak się dowiadujemy, stan zdrowia Feliksa N. poprawia się. Ostatnio zapytaliśmy go co myśli o programach firmy M. po swoich doświadczeniach? Feliks N. stwierdził, że żałuje iż nie starał się opanować wiedzy dotyczącej tych produktów, bo wtedy radziłby sobie z nimi znacznie lepiej. Nikogo nie trzeba przekonywać, że produkty firmy M. są proste, niezawodne i w najwyższym stopniu przyjazne użytkownikowi. Feliks M. deklaruje, że z pewności kupi najnowszy system operacyjny Doors 8, który posiada zdecydowaną przewagę nad Doors Lista. Uznanie użytkowników budzą zwłaszcza liczne dodatkowe(!) funkcje zainstalowane w programie, wyjątkowo wysoki poziom bezpieczeństwa i stabilność systemu, wykluczająca jakąkolwiek możliwości korzystania z niego.
            Przyznam, że ta historia wywarła na mnie ogromne wrażenie. Zajmuję się między innymi projektowaniem treści programów komputerowych. Doors Lista to program sprzedawany w milionach egzemplarzy – a więc program doskonały. Chciałbym kiedyś stworzyć choćby coś niewielkiego, mikro, mini-mini, ale w przybliżeniu tak doskonałego, jak system, z którym zetknął się Feliks N. Marzenia, marzenia… Proszę o porady, jak można tworzyć programy na takim poziomie? Czy jest na to recepta? Sam jestem za słaby na wymyślenie czegokolwiek w tym rodzaju. Pomóżcie.

            ***

poniedziałek, 2 listopada 2009

@ MYŚL DNIA. Jesteś nieszczęśliwa/y? Nie martw się. Szczęście do nieszczęścia jest podobne jak żubr do żubrówki.

niedziela, 1 listopada 2009

Nowa tradycja


            Myślę (oczywiście że myślę, cały czas, przecież chodzi o pracę – umysłową)  o podstawowych  ideach  mojego bloga. Te idee ciągle się kształtują, są płynne. Może takie już zostaną. Sprowadzają się one, według opisu umieszczonego na bocznym pasku (tu zaraz po prawej), do sekwencji czynności: patrzeć – myśleć – projektować. Jakoś to mi się kojarzy ze starym polskim powiedzeniem: „trzeba jeść, pić i tańcować, bida musi pofolgować”. (Kto to napisał? Nie wiem, proszę o pomoc, gdzie to było?). Gdyby połączyć moją ogólną ideę z przysłowiową polską mądrością, to mielibyśmy niezłe hasło: „Trzeba patrzeć, myśleć, projektować, bida musi pofolgować.” Niech to będzie jeszcze jedno  (alternatywne) hasło dla tego bloga. Niech żyje tradycja połączona z nowoczesnością. Tak powstają nowe tradycje. Mnie się to podoba, a Wam?

            ***
@ MYŚL DNIA. Punkt widzenia bierze się ze słyszenia.

piątek, 30 października 2009

Pytanie, odpowiedź, pytanie

 Intryguje mnie pewne pytanie. Dziwne pytanie. To pytanie o to czym jest pytanie, jaką pełni rolę i tym podobne. Czym jest pytanie? Pytam i nie mogę znaleźć odpowiedzi, na czym to polega? Czy to jakieś  „metapytanie”? Dlaczego pytania prowadzą do odkrycia czegoś? Dlaczego pytanie wywołuje odpowiedź? Głupie pytanie, prawda?
Słownik mówi, że „pytanie to zdanie ułożone lub wyrażone tak, aby wydobyć informację”. Wątpię. Pytanie to nie słowa, to zachowanie, działanie w sytuacji, kiedy nie wiemy co jest czym, co robić, kiedy spotykamy brak jasności, niewyraźność.
Pytanie nie jest chyba czynnością intelektualną. Jest to jakaś czynność fizjologiczna. Powstaje wtedy, kiedy ktoś z nas czuje fizyczną obecność braku porządku, nieokreśloność, chaos, niejasność. Wtedy pojawia się pytanie… Prośba o jasność, wyraźność, porządek, który umożliwia działanie. Pytanie jest wyrazem naszej motywacji, energii, dążenia. Pokazuje do czego zmierzamy, co nas interesuje. Pytanie wyraża brak. Brak czego? Odpowiedzi. Ale odpowiedź to nie tylko kolejne słowa, to często rzecz, doświadczenie, człowiek. Pytania pokazują czego pragniemy.
Wobec tego - jakie są nasze najważniejsze pytania? Jak to sprawdzić? Gdyby ogłosić jakiś plebiscyt na najważniejsze pytania w życiu, ciekawe jakie byłyby wyniki? Czy moglibyśmy je wykorzystać, zrobić taki plebiscyt? Jakie są Twoje najważniejsze pytania w życiu? Gdybyś miał/a możliwość zadania trzech, i tylko trzech pytań na które uzyskasz gwarantowaną odpowiedź, na przykład od pana B., to jakie by to były pytania? Ciekawe, o co najczęściej pytają ludzie, kiedy te pytania uważają za najważniejsze. Czy o to „jaki jest sens życia”, czy „jak zarobić więcej pieniędzy?” Byłoby chyba sporo niespodzianek gdybyśmy sprawdzili.
Edukacja dostarcza nam wiedzy. W rzeczywistości, odpowiada na pytania, których nikt nie zadał. Czy zadał/a byś kiedyś pytanie jaką długość ma Ganges? Na jakiej wysokości leży jezioro Titicaca? Jak rozmnażają się okrytozalążkowe? Niestety, edukacja nie odpowiada na pytania, które zadajemy najczęściej. Na te pytania nikt nam nie odpowiada. Dlaczego?
A jeśli nie mamy pytań, to po co nam odpowiedzi? Tak zwane nauczanie jest wciskaniem komuś odpowiedzi, zanim zadał on pytanie, bez względu na to, czy to pytanie jest dla niego ważne czy nie… Dzieciom wciska się zasady, na przykład: nie odpowiadaj, zanim cię nie zapytają. Dlaczego szkoła, edukacja, nie przestrzega tych zasad? Czyli, zmusza nas do przyjęcia odpowiedzi, zanim pojawiają się w nas pytania. Druga zasada: nie pytaj bez pozwolenia. To zasada, którą należy bezwzględnie łamać: pytaj zawsze kiedy masz ochotę lub potrzebę. Pytanie wyraża twój stan, twoją sytuację życiową. Domaga się odpowiedzi… Pytanie to forma życia. Jeśli ktoś zabrania ci pytać, zabrania ci żyć.
Właściwie ta moja pracownia umysłowa to miejsce, w którym zadaję pytania. Chyba będzie ich więcej. Tak, pytanie to forma życia. Żyjemy tak długo, jak długo zadajemy pytania.

***

środa, 28 października 2009

ë PORADA DNIA. Nie bądź mięczakiem: kwilisz jak rekin na rykowisku.

niedziela, 25 października 2009

@ MYŚL DNIA. Pytanie: jeśli na mojej prawej półkuli mózgowej jest godzina piąta, jaka jest godzina na lewej półkuli?

sobota, 24 października 2009

Przymus kontra rozum


Czasem chcemy coś zrobić ze sobą, zmienić się, poprawić jakiś absurd w życiu. Ale nie wiemy co ani jak, nie mamy jakiejś mapy ani planu miejsca w którym jesteśmy. Brakuje nam orientacji w naszym zagmatwanym świecie. Wypróbujmy taką mapę jak poniżej. Podzielmy nasz umysł na dwa obszary; w jednym znajduje się rozum  w drugim wewnętrzna siła: przymus.
Wszyscy tego doświadczamy: rozbieżności i walki między rozumem i przymusem. Chodzi o przymus wewnętrzny, nie zewnętrzny, o siłę która pojawia się w nas i zrobi z nami coś, czego nasz rozum nie chce.
Z jednej strony logika i jasne stwierdzenia: tego nie chcę, to jest takie a takie… z drugiej strony jakaś niejasna, nieokreślona siła, jakby jakaś ręka, która nas po prostu popycha i…  coś robimy. Obojętnie, co mówi nam rozum. Ta „ręka” nie zwraca na to uwagi. Taki jest pewien podstawowy sposób doświadczania siebie… Przymus działa perfidnie, potrafi wyłączyć rozum, jak wyłączamy lampę. Klik: i za chwilę uświadamiamy sobie, że zrobiliśmy coś, czego rozum nie potrafi usprawiedliwić, więcej, czego nie chciał, czemu się sprzeciwiał. Taka przepychanka trwa ciągle.
Czy jest to doświadczenie częste? Jest wyraźne w sytuacjach wewnętrznego ubezwłasnowolnienia: alkoholizm, narkomania, fobie, nerwica natręctw… Wtedy „siła” jest nie do pokonania, wygrywa, rozum jest tylko bezsilnym świadkiem. Ale czy tylko w takich sytuacjach? Czy „normalny” człowiek nie doświadcza tego starcia swojego rozumu ze swoją siłą? Czy to jest „nasz” rozum, czy to jest „nasza” siła? Z czym się utożsamiamy? Ten podział na przymus i rozum jest stary jak świat. Zawsze mówiono o rozumie i ”namiętności”, uczuciach, sercu… Więc może coś w tym jest, może ta stara mapa się po prostu sprawdza.
Nasz umysł przypomina grę w szachy. Białe i czarne figury rozstawione na swoich polach. Są to jednak dziwne szachy. Liczba figur się zmienia,  niektóre figury są szare, nie wiadomo, białe czy czarne, reguły są niejasne. Wiadomo tylko że któreś figury wygrają, które, niewiadomo. Raz jedne, raz drugie.
Co nam daje taka mapa? Nie wiem czy pomaga rozumowi, zresztą co to znaczy pomagać rozumowi? Sam sobie musi pomóc, taka jego natura. Jednak kiedy robimy coś pod wpływem wewnętrznego przymusu, dobrze jest to widzieć. Dobrze mieć taki plan gdzie wyraźną linią oddzielamy to co „rozumne” od tego co „przymusowe”. Robimy rzecz bez sensu, idiotyczną, i wiemy o tym. A jednak robimy. Wobec tego umieśćmy ją na polu z napisem „przymus”. To już jakiś punkt wyjścia. Wiedzieć, na którym polu szachownicy stoimy. Wtedy wiemy, z kim mamy grać. Chociaż… ta ciągła walka, z kim? Z samym sobą? A kim jesteśmy – rozumem czy przymusem? I czy można wybierać?

***

piątek, 23 października 2009

ë PORADA DNIA. Bądź inteligentny i leniwy. Tacy ludzie pchają świat do przodu.

czwartek, 22 października 2009

Żyje się tylko… 007


 Lubię filmy o Bondzie. O Jamesie Bondzie. Szczególne lubię tytuł »Żyje się tylko dwa razy«. Dzięki temu tytułowi ze służb specjalnych wyciekła bardzo ważna informacja, którą starannie się ukrywa przed nami. Mamy dwa życia. Jedno życie jest na próbę  - służy do nauki i treningu, a drugie jest serio, w drugim możemy pokazać, czego się nauczyliśmy w pierwszym. Jest jednak ważny problem. Po to, żeby trening był autentyczny, żebyśmy się do niego przykładali, nie możemy wiedzieć nic o następnym, drugim życiu. Musimy działać tak, jakbyśmy mieli tylko jedną, jedyną okazję. Kiedy jesteśmy już w drugim życiu, nie wiemy o pierwszym, nie pamiętamy go, żebyśmy nie wiedzieli jak spartaczyliśmy to pierwsze, jak nam źle w nim poszło, bo moglibyśmy się załamać i to drugie też spartaczyć. Tak to już urządzono (ci agenci, te tajne służby, to oni wszystkim kręcą). Tak więc nigdy nie wiemy które życie mamy teraz. Wniosek: tak czy owak musimy uważać, starać się. Pamiętaj: żyje się tylko dwa razy.

***

środa, 21 października 2009

ë PORADA DNIA. Jeśli jesteś leworęczny, głosuj zawsze na prawicę. W ten sposób zapewniasz równowagę w przyrodzie.

niedziela, 18 października 2009

@ MYŚL DNIA. Dzień bez myśli to dzień spokoju.

piątek, 16 października 2009

Myśli i porady...

Przyglądam się temu blogowi, myślę: jak pisać? O czym? Co wybierać? Spróbuję od czasu do czasu mniej poważnie. Będę wtrącał krótkie „myśli dnia” i „porady dnia”, dla urozmaicenia. Lubię humor trochę (może nawet całkiem) absurdalny. Bez tego trudno żyć, a więc trochę luzu. Pierwsza próba:
ë PORADA DNIA. Noś kask ochronny, kiedy chodzisz po ciemku. Pijany nietoperz może się z tobą zderzyć i rozbić ci głowę.
Niestety, będą następne próby. To znaczy, nietoperze będą próbować.

czwartek, 15 października 2009

Wiedza? Nie, dziękuję. To nie ten blog.

Często zastanawiam się nad wiedzą. Myślę o wiedzy. I nie są to optymistyczne myśli. Wiedza mocno się dewaluuje. „Wiedza” dzisiaj to złudzenie, to tylko chwilowe przekonanie, że wiemy „jakie coś jest”. Ale to szybko mija. Dzisiaj mamy tyle wiedzy ile nigdy ludzie nie mieli na świecie.  I co, jest nam z tym lepiej? Wiedza jest nam potrzebna jak rower rybie. To umysłowe śmieci.
Nie chodzi o gromadzenie wiedzy, chodzi o jej przepływ. Od pytania do odpowiedzi i dalej; czy chcesz napchać sobie mózg jakimś barachłem pozbieranym na różnych śmietnikach? To tak jakbyś znosił do swojego mieszkania śmieci, które inni wyrzucają do kontenerów. Rozum, nie informacja; szukanie a nie znajdywanie, myślenie, nie uczenie się. Mamy chyba do wyboru: albo uczenie się, czyli wiedza, albo myślenie, czyli rozum. Uczenie odbiera rozum, uczenie zabija myślenie.
Umysł to nie pojemnik do przechowywania informacji. Umysł to narząd kierujący działaniem. Umysł doświadcza, zadaje pytania, odpowiada, steruje działaniem. To nie wiedza. To czynność. Czynność wymaga ruchu. Umysł musi się poruszać, czyli musi w nim być miejsce na ruch, przestrzeń, a nie ciasnota wiedzy. Im mniej wiedzy, tym sprawniejszy umysł, myślenie. Tak jak w buddyjskiej opowieści. Trzech mnichów obserwuje flagę na wietrze. Jeden mówi: to flaga się porusza. Drugi: nie, to wiatr się porusza. Na to trzeci: Ani flaga, ani wiatr. To umysł się porusza.
Byłoby dobrze, gdyby nasze umysły się poruszały. Do tego poruszania potrzebne jest miejsce. Miejsce, które zajmuje często wątpliwej jakości i przydatności wiedza.
Znam ludzi, którzy mają mieszkania tak zapchane książkami, że nie mogą się w nich przemieszczać, mają tylko ciasne ścieżki i nory w których się gnieżdżą, otoczeni papierem. Jeśli potrzebują jakiejś książki, którą na pewno mają, idą do biblioteki albo do księgarni i kupują nową. To jest lepsze niż szukanie tej, którą gdzieś tam mają. Są też ludzie których umysły są podobne do takich mieszkań: umysły tak zapchane „informacjami”, „wiedzą”, że nie mogą się poruszać. Zamieniły się w pojemniki. W puszki z konserwami. Z reguły przeterminowane, po upływie przydatności do spożycia. Żeby coś w nich znaleźć, trzeba by z takiego umysłu wyjść i poszukać poza nim. A gdzie? To jest pytanie. Można odpowiedzieć tak: na przykład w wyszukiwarce. W Google albo czymś podobnym. Tam jest tyle wiedzy, ile nie zmieści się w żadnym mózgu. Żyjemy w niesamowitym świecie, gdzie zamiast słowa „uczyć się” będziemy wkrótce mówić  „wyszukać” albo „wyguglować”. Po co wtłukiwać tak zwaną wiedzę do swojego mózgu, jeśli można ją natychmiast znaleźć w świecie wirtualnym? Może trzeba nauczyć się myśleć „on line”? Może kiedyś historię będziemy dzielić na erę „przed Google” i „po Google”?
Wiedza jest od wieków fetyszem, czymś co budzi niezwykły podziw, choć nie wiemy dlaczego. Ten który „dużo wie”, cieszy się najwyższym szacunkiem, choć sam nie wie co to znaczy, że „dużo wie”. Nikt inny też tego nie wie. Niedobrze jest wiedzieć. Jeśli wiemy, to już nie musimy myśleć, pytać. Jeśli wiemy, że coś jest niemożliwe, nigdy tego nie zobaczymy. Wiemy, że ryby nie jeżdżą na rowerach, więc nigdy tego nie zauważymy. Wiedza nie oświeca. Wiedza oślepia. To myślenie oświeca. Proces: pytanie – odpowiedź – pytanie. Bez końca.
Dobre pytanie jest lepsze od odpowiedzi. Dlaczego? Bo dobre pytanie może dostarczyć stu różnych odpowiedzi – a żadna nie jest prawdziwa. Dzięki temu nigdy nie przestaniemy pytać. I o to chodzi.

Ps. Jeśli zobaczysz rybę jadącą na rowerze, to wszystko jest w porządku. Nie jest z tobą najgorzej. Po prostu wiesz trochę za mało.

***

czwartek, 8 października 2009

Blog barona Münchhausena

            Blogi są oparte na określonych narzędziach i programach, to jasne. Dlatego są nowoczesną formą komunikacji o potężnych możliwościach. Oprócz tego są naszą pisemną wypowiedzią, tekstami, czyli czymś starym prawie jak świat…W tym sensie blogi istniały od czasu gdy pierwszy człowiek nauczył się pisać. Zmiana formy nie ma tu nic do rzeczy: chodzi o istotę. Ta się nie zmieniła.
            Co właściwie daje nam blog, dokładniej, pewien rodzaj bloga? Jest rodzajem refleksji nad sobą, czyli „odbiciem naszego stanu”, nas samych, jak wszelkie myślenie i pisanie o sobie.
            Mamy do czynienia z bardzo ciekawym zjawiskiem. Autorefleksja działa inaczej niż prawa fizyki – tak, to fakt! Jak to rozumiem? Jeśli coś fizycznego odbija się w lustrze to zmiana oryginału powoduje zmianę odbicia, lustrzanej kopii. Gdybyśmy w jakiś sposób zmienili kopię, na przykład zmieniając kształt lustra, wykrzywiając je albo zmieniając jego kolor, to nie zmienimy przedmiotu, który się odbija w lustrze. Przedmiot pozostaje ten sam. Cała koncepcja naszego świata opiera się na tym przekonaniu.
Inaczej jest w świecie naszego umysłu, świecie mentalnym, na przykład w obszarze naszych myśli i wyobrażeń o sobie. W tym świecie jeśli zmienimy „odbicie”, obraz, czyli sposób myślenia o osobie, autorefleksję, zmieniamy też „oryginał” czyli to, czym jesteśmy. Naprawdę tu nie ma oryginału: to co myślimy o sobie i kim jesteśmy dla siebie, jest tym samym. Zmień autorefleksję, zmienisz siebie – i swoje zachowanie. Ukształtuj swój obraz, a on stworzy twój „oryginał” – całkiem inaczej niż w świecie fizycznym.
                W powieści Philipa Dicka „Do Androids Dream of Electric Sheep?” Rick Deckard mówi:
“Wszystko jest prawdziwe. Wszystko, cokolwiek ktoś kiedyś pomyślał.”
                Refleksja nad sobą jest czymś w rodzaju rzucania snopa światła w nasz wewnętrzny chaos i porządkowania tego chaosu. Jest tworzeniem naszej prawdy o sobie. Jeśli coś o sobie powiemy – a zwłaszcza napiszemy – to staje się jakąś mapą nas samych, jakąś wyraźniejszą budowlą, która przetrwa przez pewien czas, wydobywając nas z doświadczenia chaosu, na ogół przykrego dla wielu z nas. Ale potem, najczęściej, chaos powraca. Trzeba pisać dalej.
Co to ma wspólnego z baronem Münchhausenem? Otóż, ten słynny podróżnik i wojak, jak sam opisuje – więc nie możemy w to wątpić - wpadł pewnego razu w głębokie bagno, w którym zaczął tonąć. Byłoby już po nim, ale w ostatniej chwili, jak opowiada, chwycił się ręką za włosy i wyciągnął się z bagniska.
Nie będę się oszukiwał: pisanie to często forma samokreacji, autoterapii, wewnętrznego porządkowania, samoorganizacji. To wyciąganie się za włosy z bagna. Chyba dlatego twórczy i wrażliwi pisarze pisali dzienniki, których wartość przetrwała niekiedy wartość ich powieści lub opowiadań.
               Blog – w pewnej formie, o pewnej treści: jako forma rozmowy z sobą jest piekielnie użyteczny, nie dla jego czytelników, ale dla jego autora. Jest on (może być) opowiadaniem o sobie, czyli tworzeniem siebie, lub poprawianiem siebie. A jeśli to pisanie dzielimy z innymi, wystawiamy się na pytania, krytykę, dyskusję, tym lepiej. Otrzymujemy sprzężenie zwrotne, najcenniejszy prezent od ludzi.  Ten prezent to narzędzie zmiany siebie, ewolucji poglądów na własny temat. Konsekwencje mogą być ciekawe: zaczynam tu coś pisać. Teoretycznie powinienem wiedzieć co i po co, mieć jakiś plan. Naprawdę to sprawa przypadku, działania metodą prób i błędów, reagowania na cudze opinie i komentarze, słowem - nieprzewidywalność. I to mi się właśnie w tej idei podoba.
Czy to znaczy, że każdy piszący cokolwiek to egocentryk, narcyz skupiony tylko na sobie? I piszący tylko o sobie? Jasne że nie. Ja przynajmniej nie mam takiego zamiaru, ani trochę: za wiele jest ciekawych problemów na świecie, żeby interesować się tylko sobą. Ale, po prostu nie udawajmy, że nas nie ma. Jeśli tu coś piszę, to ja piszę, nie mogę udawać że mnie nie ma. Choćbym pisał o zmianach plam na Słońcu w pierwszym tysiącleciu naszej ery, zawsze gdzieś w tle, załatwiam coś dla siebie. Ty też tak robisz. I nie zaprzeczajmy temu, będzie prościej.
               Takie będą przewodnie idee tego bloga. A baron  Münchhausen będzie jednym z jego patronów.

               ***

niedziela, 4 października 2009

Skąd się wzięły narzędzia?

Wciąż nie mogę się nadziwić wyposażeniu mojej pracowni. Te narzędzia, przestrzeń, ogrom możliwości, kontakt ze światem…To szokuje, jeśli się zastanowić. Tu wszystko można robić. Tyle środków, a jakie cele? Czy to prawda jak mówią złośliwi, że ludzie dzisiaj mają nadmiar środków, a niedostatek celów? Czy mamy pomysły, jak te środki wykorzystać? To też jest pytanie dla pracowni umysłowej. Materiał do obróbki. Tyle jest do zrobienia.
Patrzę na te wszystkie cyfrowe, wirtualne narzędzia: Internet, Yahoo, AOL, Web 2.0, Windows w dziesięciu odmianach, Google, Office, Facebook, LinkedIn, e-bay, Amazon, YouTube, Twitter, Blogger, Outlook, AdSense…. Może wystarczy, nie chodzi o wymienienie wszystkich: chcę pisać krótko, a nie kilka stron.
I teraz chwila zastanowienia. Skąd się te wszystkie narzędzia, środki biorą? Kto je stworzył? Otóż daleko, daleko za morzami jest dziwny kraj, w którym żyją Einakyremanie. I to oni stworzyli przeważająca większość tych rzeczy. Co to za ludzie, dlaczego właśnie oni? Może dlatego, że jest ich dużo? Albo żyją w dużym kraju? Ale dużo więcej jest Chińczyków, Hindusów, Arabów i parę innych narodów, które też mieszkają w dużych krajach i – nic. Nie wymyślają takich zabawek, choć owszem używają ich albo chcieliby. Dlaczego te wszystkie narzędzie praktycznie tworzą jedni ludzie: Einakyremanie?
Einakyremanie mają dużo dolarów, dużo dużych wieżowców, mnóstwo samochodów, odrzutowców, okrętów podwodnych, broni, rakiet, uniwersytetów, superfabryk. Latają na Księżyc i w kosmos.
Jest teoria, że Einakyremanie to genetyczni mutanci: nadmiernie aktywni, ciągle szukający wrażeń, kochający ryzyko, odporni na porażki, pewni siebie, zarozumiali, wiecznie ciekawi. Jak coś nowego osiągną, cieszą się. Jak dzieci.
Daleko, na krańcach Europy, żyją Ycalopi. Ciekawe, że oni właściwie nic nie wymyślili w świecie wirtualnych narzędzi i cyfrowych cudów. No, może parę drobiazgów. Podobno wmyślili wódkę, ale to było dawno i na pewno nie wiadomo. Ycalopi interesują się sobą, swoją przeszłością i tym jak są niedoceniani. Są dumni z tego, że wszyscy dookoła ich bili, gnębili, prześladowali. Co wojna, to przegrana. Powstanie – jedno, drugie, trzecie – klęska. Ważny mecz – przegrany. Mają straszne kompleksy i problemy, dlatego wszędzie głośno krzyczą, że są najlepsi. Trudno im się dziwić. Przecież są. Dlatego inni ich nie lubią: to zazdrość. Logiczne?
Einakyremanów  mało kto lubi i dobrze im tak, słusznie. Ycalopów też mało kto lubi, ale ich nie lubią niesłusznie i dlatego Ycalopi są z siebie dumni. I słusznie.
Ycalopi nie wymyślili Internetu, ale potrafią go znakomicie używać. Uwielbiają zwłaszcza fora internetowe. Wszystko jedno jakie i o czym. Idzie o to, że można się na nich wyładować, obluzgać i opluć wszystkich i wszystko. Nigdzie na świecie Internet nie jest tak ciekawy jak u Ycalopów: wypełniony trucizną, agresją i narzekaniem. Gdyby któryś z Ycalopów wymyślił coś mądrego, coś osiągnął, na przykład prześcignął w czymś Einakyremanów, to niedobrze. Rodacy tak mu popędzą kota, że do końca życia będzie żałował. Co on, myśli że jest lepszy?!
Ycalopi to naród, który zajmuje pierwsze miejsce na świecie jeśli chodzi o narzekanie, malkontenctwo, zrzędzenie. Zawsze mają złote medale w tych konkurencjach. Nie ma na nich mocnych. Są z tego dumni. A kto by nie był?
Skąd te różnice pomiędzy Einakyremanami a Ycalopami? Mówi się że to historia, kultura tak sprawia. Ale co to jest kultura? Czy można ją zmienić? A może nie trzeba jej zmieniać? Po co?
Niech Einakyremanie żyją w tym swoim wirtualnym świecie. Ycalopi usiądą przy wódce i będą wspominać stare dzieje, tragiczne ale bohaterskie i opłakiwać porażki, które ich spotkały dlatego, że są lepsi od wszystkich innych narodów. I tak się będzie toczył światek.
Ja też sobie posiedzę w mojej pracowni i pobawię się gadżetami wymyślonymi przez Einakyremanów. Sam nic nie muszę wymyślać. I tak jestem lepszy od innych. Nie muszę tego udowadniać. Jestem przecież Ycalopem!
Zaraz….miało być o narzędziach, jakie wspaniałe, i tak dalej… a wyszło jakieś zrzędzenie, marudzenie, złośliwości. Co jest, dlaczego?... aaa, jasne. Jestem przecież Ycalopem…

                ***

środa, 23 września 2009

Pracownia? umysłowa? A co to jest?

No cóż, stworzyłem sobie pracownię: tu, w tym blogu. Teraz będę musiał pracować i to umysłowo. Może się jakoś rozkręcę, ale najpierw pooglądam pracownię. Czym była kiedyś pracownia – oczywiście „umysłowa”? Popatrzmy na średniowieczne ryciny: ciemna, ciasna, choć często wysoka komnata z małymi okienkami. W niej zamknięty jak ryba w akwarium –jakiś „uczony”. Miał parę książek, jeśli miał kasę były to książki o wartości dobrego BMW. Chyba ich nikomu nie pokazywał: z zazdrości? Ze strachu?
Czym jest pracownia dziś? Pracownia to nie miejsce. To dzisiaj cały świat. Naprawdę.
Ktoś siedzi w parku z laptopem, albo netbookiem. Ale on nie siedzi w parku. On jest w pracowni umysłowej…..Ta pracownia jest wszędzie, jest większa niż słynna biblioteka Babel opisana przez J.L.Borgesa. W każdej chwili mogę sięgnąć po jakąś książkę… nie, nie tylko: po wszystko: każdą informację, obraz, film, wywiad z kimś kogo właśnie chcę posłuchać. Tak, to jest pracownia Babel. Może tak się powinna nazywać, ale chyba nazwa już zajęta?
Czyli, pracownia to miejsce otwarte na wszystko. Nie ma okien: cała jest oknem. Każdy może tu wejść, a ja mogę wyjść do każdego. Można tu pracować razem w jakiejś grupie ludzi.
Ta  otwartość prowokuje: chyba nie będę mógł się powstrzymać, żeby nie reagować na to co „za oknem”. Po prostu świat jest zbyt ciekawy. Nie można się zamknąć i rozważać swoich małych problemów. Fakt że zakładam bloga mówi, że już podjąłem decyzję: „pracować” w świecie, a nie poza nim. Ale na co reagować? Nad czym pracować? Przecież nie nad wszystkim. Czyli zadanie: dopracować się pomysłu na to, nad czym warto pracować. Będzie chyba ciężko. Ale gram dalej, to dopiero początek.

sobota, 19 września 2009

Pierwszy tekst, absolutnie pierwszy

             To moja pierwsza próba. Piszę z duszą na ramieniu. Po kiego licha mi ten blog? co mnie napadło. Będę musiał nad tym popracować. Umysłowo oczywiście. Tu, w pracowni. Czuję, że to wciąga. Dobrze, dość, muszę w to wejść... powoli.