sobota, 27 listopada 2010

Najprawdziwsza prawda, nieprawdaż?




Historia A:  Uparcie przedzieramy się przez grubą zasłonę kłamstw i złudzeń. Ostatnia warstwa pęka i…w nasze oczy bije olśniewający blask Prawdy.
Historia B:  Uparcie przedzieramy się przez grubą zasłonę kłamstw i złudzeń. Ostatnia warstwa pęka i…widzimy Nic. Ciemność.

W filozoficznym spojrzeniu na człowieka panuje od wieków taki pogląd. Gatunek ludzki osiągnął mistrzostwo w oszukiwaniu siebie. Z tej czynności uczyniliśmy istotę naszej egzystencji, rodzącej się z kłamstwa, biegnącej poprzez różne obszary kłamstwa i kończącej się w kłamstwie. Na początku była prawda: obiektywna, absolutna i tylko prawda. Potem nastąpił upadek w kłamstwo. Pojawiły się mitologie, religie, ideologie, mity i mitomanie. Człowiek jest twórcą kłamstwa i z jego wytwarzania zrobił swoją dumę i godność. Popęd mitotwórczy. Homo fictor. Człowiek mitotwórcą. Wielkie epopeje są kłamstwem. Sztuka, literatura, wielkie opowieści, narracje, ideologie to kłamstwo, lukrowanie koszmaru ludzkiej egzystencji pięknymi fasadami, malowidłami, muzyczkami i wierszykami. Na nic to. Rzeczywiste wyłazi spod gipsu, sreberka i farby Dulux. Można to tak widzieć. Rzeczywistość – pozór. A można całkiem inaczej. Myślę, po co nam ta opozycja: prawda – kłamstwo?
W szkole podstawowej miałem kolegę, bardzo sympatycznego, choć, prawdę(?) mówiąc, umysłowo sprawnego inaczej. Miał za to niezwykłą wyobraźnię i zdolności mitomańskie, choć wolę je nazywać  mitotwórczymi. Pewnego dnia opowiedział mi z przerażeniem, że w naszym mieście działa grupa porywaczy, którzy porywają ludzi i przerabiają ich na mięso. On właśnie był w sklepie mięsnym i rozpoznał swojego znajomego w kawale mięsa wiszącym na haku. Tyle opowiadanie. Pamiętam je do dziś, bo kiedy, rzadko na szczęście, wchodzę do sklepu mięsnego, ze zgrozą myślę, że w jakimś kawale leżącej padliny rozpoznam mojego sąsiada, znajomego albo kolegę z lat szkolnych. Przytaczam tę historię bo ona pokazuje względność prawdy, jej prywatny charakter, czyli to, że każdy ma swoje prawdy. Miałem powiedzieć koledze że jest głupkiem, idiotą i bredzi? Wyśmiać tego fajnego, uczynnego chłopaka? Po co? Przecież tak robią ludzie od lat: wyśmiewają to, co dla innych jest prawdą. Po co? W efekcie leje się krew i potoki nieszczęść przez tysiące lat. W imię prawdy. Naszej prawdy, przeciwstawionej waszym kłamstwom.
Jeśli prawda istnieje, to każdy ma swoją. Prawda jest kwestią osobistej wyobraźni.
Prawda to nie odkrywanie czegoś absolutnego lecz tworzenie, wytwarzanie czegoś od podstaw - z niczego - nie po to, aby coś odkryć, lecz aby zasłonić, że nie ma nic do odkrycia. Jest pustka, którą chcemy  zasłonić, ukryć. Niektórzy mówią zakłamać – i wolno im. Człowiek jest chodzącym dowodem że natura horret vacuum: boi się próżni i on sam również horret vacuum. Powiem inaczej: boimy się prawdy, pewnej prawdy. Homo horret veritas. Człowiek boi się prawdy o nieistnieniu prawdy. Nasza sztuka, literatura, religia, nauka, kultura, są obroną przed taką prawdą, przed pustą rzeczywistością. Przed spostrzeżeniem, że rzeczywistość to pustka. Demokryt twierdził, że świat to atomy i próżnia, reszta to mniemania. Tego się właśnie boimy. Nasze najgłębsze kłamstwa mają naturę ontologiczną. Są tworzeniem świata w którym możemy żyć - lub próbą stworzenia takiego świata - jak się wydaje, próbą wiecznie nieudaną. I wiecznie podejmowaną na nowo.
Czy to źle? Nie, uważam, że to zrozumiałe. Tak jest. Tak po prostu jest. I sztuką życia jest stworzenie sobie takich poglądów, wyobrażeń (chciałem odruchowo napisać: złudzeń, oszustw – ale…nie, nie jestem tego pewny) które pomogą nam stworzyć świat odpowiedni dla życia: na tyle, na ile to potrafimy. Sztuka życia polega na stworzeniu takiej rzeczywistości, w której odróżnienie prawda – fałsz, rzeczywiste - nierzeczywiste przestaje obowiązywać, staje się bezsensowne. W której nie mówi się o prawdzie, bo nie jest nam to potrzebne. Liczy się wewnętrzna spójność tego co mówimy, możliwość przełożenia tego na konkretne działania i – to najważniejsze! - skuteczność działań inspirowanych pewnymi poglądami.
Posłużę się porównaniem. Co roku lub częściej zmienia się moda, projektanci szaleją, wymyślają nowości, prezentują je na pokazach, krawcy szyją, klienci kupują, itd. Czy ktoś pyta, czy te nowe propozycje są „prawdziwe”?  Czy nam się po prostu podobają? Pytanie czy projekty Calvina Kleina są bardziej prawdziwe niż kreacje, powiedzmy Jean-Paul Gaultier’a? Pytanie z dziedziny wariackich. Czy tak nie może być ze wszystkim? Czy prawda nie jest rzeczą upodobań albo gustu? Nic więcej? Przynajmniej wtedy ludzie nie mordowaliby się w imię prawdy, tak jak (odpukać) zwolennicy strojów Paco Rabanne nie mordują  miłośników Karla Lagerfelda. Taka jest przewaga mody nad prawdą. Wyciągnijmy wnioski. Osobiście wolałbym, żeby świat był raczej podobny do świata mody niż do tego, który jest.
Mam nadzieję, że jesteśmy blisko takiej rzeczywistości, albo  zbliżamy się do niej i uważam to za postęp. Powiem więcej: tworzenie takiej rzeczywistości jest powołaniem ludzi o najwyższych kompetencjach, stwórców świata, naszego świata, mitotwórców w najbardziej konstruktywnym sensie, ludzi o potężnej wyobraźni, która pozwala im stworzyć wizję świata, w której prawda nie jest duszącą nas pętlą. W której nikt nie wyśmiewa cudzej prawdy i nie mówi: przyjmij prawdę, albo zginiesz. Imagine, imagine
No tak, a czy prawda jeszcze istnieje? Czy ma jeszcze jakąś rolę, jeśli to słowo cokolwiek znaczy?  Paradoksalnie, rola prawdy jest chwilami wyłącznie „negatywna”: jako krytyka przeróżnych wizji i wytworów wyobraźni, pomysłów i rozwiązań, jakie ludzie wymyślają i praktyk społecznych, jakie stosują. „Prawda” to pokazywanie słabości i niedoskonałości w naszym życiu, to ich demaskowanie. Jedyne co potrafi prawda, to pokazywać, że coś jest złudzeniem, że tak nie jest, że to nie to: rola czysto negatywna. Prawda to pokazywanie nieprawdy. Krytyk literacki lub krytyk sztuki wytyka słabości i mielizny jakiegoś dzieła. Robi to po to, załóżmy, aby to dzieło, lub następne, poprawić, choćby trochę. Prawda jest formą krytyki: estetycznej, kulturowej, społecznej – jeśli upieramy się, żeby jednak tego słowa używać. Jeśli tak rozumiemy prawdę, to nie ma ona łatwego zadania, choć zadanie jest ważne: pomoc w tworzeniu złudzeń coraz bardziej odpornych na zdemaskowanie.
Prawda w tym szczególnym znaczeniu odejmuje, pozbawia. Pozbawia nas złudzeń „które pomagają żyć”. Rola prawdy nie jest wdzięczna i prawda nie jest lubiana. Prawda jest straszakiem. Jest ujemnym biegunem, od którego chcemy uciec za wszelką cenę. Czy widzieliście kiedyś człowieka, który wchodzi do olbrzymiej, pięknie skonstruowanej budowli i pokazuje, że to domek z kart albo śmierdzący barak? Czy widzieliście jaką nienawiść, wściekłość budzi taki człowiek?. A jaki strach może wzbudzić człowiek który nie boi się mówić, że nie jest tak, jak chcielibyśmy żeby było? To łobuz, drań, cynik i prowokator. Sporo takich głosicieli prawdy źle skończyło.
To Giordano Bruno napisał: se non e vero e ben trovato. Jeśli to nie jest prawdziwe, to dobrze wymyślone. Gdybym miał stworzyć współczesną, postmodernistyczną wersję, to byłaby taka: Nic nie jest prawdziwe. Jest tylko lepiej albo gorzej wymyślone. Piszę to z nadzieją, że nie spotka mnie los Giordano Bruno. Ten los, który pokazuje, że prawda nie tylko wyzwalała. Również  zabijała.
*
Nie bądźmy głupcami. Nie łudźmy się, że ludzie kochają prawdę: prawdę taką jak ją opisałem, destrukcyjną. Niesłusznie, bo to lekarstwo gorzkie, ale skuteczne.
A prawda w klasycznym sensie, jako zgodność wyobrażeń z rzeczywistością lub „rzeczywistość” sama w sobie? Taka prawda to fetysz który może służyć najwyżej do szantażowania naiwnych. Chore słowo. Coś, co dobrze brzmi i ładnie wygląda z daleka, ale sensu nie ma żadnego. Przerywnik językowy. Jedni bez przerwy wtrącają „kurwa”, inni „prawda”. Wychodzi na to samo. Jakby powiedział Józef Tischner, taka prawda, to gówno prawda. 
*
Podobno dwa tysiące lat temu był niejaki Poncjusz Piłat. Inteligentny gość, który zadał pytanie: Co to jest prawda? Wtedy, tak sobie wyobrażam, zrobiło się cicho. Do dziś nie słychać odpowiedzi… Ciekawe, prawda?

***     

czwartek, 25 listopada 2010

@ MYŚL DNIAZnam ludzi, którzy wahają się w sposób niezwykle zdecydowany.

niedziela, 21 listopada 2010

Prawa wyobraźni

Wyobraźnia „od zawsze” mnie urzeka i czaruje. Nawet nie jej treści, jej wytwory, ale jej sposób działania. Jej jednokierunkowość. Określam to jako „asymetrię” wyobraźni. Chodzi o to, że jeśli wymyślimy coś, na czego istnienie nie ma żadnych dowodów, to „to” i tak będzie istnieć. Od tej chwili nikt już nie może powiedzieć: „tego nie ma”, bo zaraz ktoś inny powie: ”- a jaki masz dowód, że tego nie ma?”.   I tu sprawa jest zamknięta. Nie można udowodnić, że rzeczy  wyobrażone nie istnieją, jeśli nie mają wyraźnego związku ze światem doświadczanym, pierwszym światem. Gdzieś tam istnieją, w trzecim świecie, w świecie wyobraźni.
Można udowodnić, że coś jest, ale nie ma żadnego dowodu, że czegoś nie ma. Może dlatego dyskusje, na przykład czy Bóg jest czy nie toczą się w najlepsze od tysięcy lat i mają przed sobą świetlaną przyszłość. Filozofowie, tacy jak Karl Popper, próbowali  dostarczyć jakieś kryteria rzeczywistości dla potrzeb naukowych. Na przykład że twierdzeniem nauki jest tylko coś, co możemy obalić, zaprzeczyć, sfalsyfikować, udowodnić, „że nie”… Ale to w nauce. W wyobraźni niczego nie możemy sfalsyfikować, więc wyobraźnia jest poza nauką. Żadne odkrycie, to nauka powstała dzięki wyobraźni, a nie odwrotnie. Może było tak, że na początku była Wyobraźnia. Potem powstał świat i cała reszta, bo wyobraźnia to wyobraziła…
Wniosek? Wymyślajmy wszystko co możemy. Jesteśmy wszechpotężnymi władcami wyobraźni. Możemy wierzyć w istnienie wszystkiego, czegokolwiek co możemy sobie wyobrazić. Nie ma żadnego dowodu, że to nie istnieje. I myślę że dowodu nie może być.
Bądźmy też ostrożni. Wyobraźnia bywa mściwa. Jeśli użyjemy jej lekkomyślnie, obdarzy nas czymś, czego już nigdy nie wymażemy z rzeczywistości. Możemy sobie wyobrażać różne cuda, szczęśliwe dzieciństwo, raje i rozkosze. Dobrych bogów, wróżki i anioły. Ale jak ktoś sobie wyobrazi, że w dzieciństwie był molestowany seksualnie przez ojca? Tego było już sporo: tak zwane fałszywe wspomnienia. Co wtedy? Wyobrażone staje się faktem, faktem z którym trudno żyć i który może człowieka zniszczyć. A wyobraźnia nie ma klawisza „delete”. Nie warto igrać z wyobraźnią. Wyobraźnia jest bardziej rzeczywista, niż sobie wyobrażamy.
Granice naszego świata są określone granicami naszej wyobraźni. Jeśli wyobraźnia coś stworzy, nie ma już żadnej mocy na świecie, która by to stworzone zniszczyła. Może oprócz jednej: zapomnienia. Życie to zmaganie się wyobraźni z zapomnieniem? Jakaś walka dwóch tytanów, o równej mocy? Wyobraźmy to sobie – i wtedy tak właśnie będzie… Wyobraźmy sobie coś całkiem innego  -  i będzie właśnie tak. Jak, za starożytnymi Hindusami twierdził Schopenhauer: świat to wola i wyobrażenie. Może zwłaszcza wyobrażenie. W ramach ćwiczenia wyobraźni wyobrażam więc sobie świat jako zabawę trzech potężnych Tytanów: Woli, Wyobraźni i Zapomnienia. Wola jest siłą, energią. Wyobraźnia to formy jakie przybiera ta siła. Zapomnienie to rozpad, chaos, entropia, w którą zamienia się i wola i wyobraźnia a potem – powstają z niej na nowo.
A może, jak to wspaniale wyobraził sobie Witkacy: świat to nieskończenie zawiła partia szachów, którą w chwilach straszliwej nudy gra Pan Bóg z Diabłem, dając mu dla zabawy olbrzymie fory…

***

piątek, 19 listopada 2010

@ MYŚL DNIACzasem nasze życie toczy się jak rzeka płynąca pod górę.

niedziela, 14 listopada 2010

Plankton (i wieloryby)

            Metafory są świetnym środkiem ujmowania rzeczy trudnych, złożonych, niezrozumiałych. Kiedy mówimy o społeczeństwie, państwie, dużych organizacjach, używamy metafor, które dają nam poczucie że coś z tego rozumiemy. Że to złożone i niepojęte jest jak… tu wstawiamy metaforę. Ja użyję takiej: popatrzmy na ludzi – na życie – jako ocean w którym pływają różne stworzenia. Najbardziej widoczne z nich to wieloryby. Potężne bestie, lewiatany (tak to chyba nazywał filozof Hobbes?), a wokół nich plankton, którym się żywią wieloryby.
            Wielorybów jest mało, może kilka tysięcy? Powiedzmy, jeden procent? Wystarczy. Wieloryby żywią się planktonem. Plankton – to my. Dryfujemy bezmyślnie po oceanach. Malutkie, mikroskopijne stworzonka o tycich móżdżkach, które niewiele rozumieją i niewiele potrafią… To naprawdę nieważne. Plankton nie potrzebuje rozumu. Tak jak trawa dla bydła, plankton jest pokarmem. Spożywają go (nas) wieloryby, stosując przy tym przeróżne manipulacje, megamanipulacje, rzeczy zbyt duże abyśmy je widzieli.  
            Plankton, jak mrówki, ma za małe móżdżki (może nie ma ich w ogóle) aby zauważyć i pojąć co robią wieloryby. Wieloryby i ich działania są za duże żeby je zobaczyć. Wieloryby nawigują starannie po morzach i ocenach, tworząc plany i metody zagarnięcia jak największej liczby planktonu. Zjadanie planktonu to ich misja i podstawowe zadanie, któremu poświęcają wszystko.
            Wieloryby są mistrzami w stosowaniu efektu skali. Przykład: stosując nieskomplikowane manipulacje, medialne sztuczki, łagodne pranie mózgów i kształtowanie opinii publicznej (planktonicznej?) od jednego planktona (mnie, Ciebie, itd.) wieloryb rocznie wyciąga na przykład 10 groszy (centów, pensów, nieważne, wieloryby się tym nie przejmują, waluty nie mają znaczenia, liczy się suma). Czy plankton się tym martwi, oburza? Skąd? Co to jest 10 groszy roczne? Wieloryb liczy: 10 groszy razy 6 miliardów (przybliżona liczba planktonu). Wynik: 600 000 000 złotych. To się nazywa efekt skali. Wieloryby to potrafią. Doskonale rozumieją relacje między nimi i planktonem. Potrafią je wykorzystać. Plankton nawet tego nie zauważa.
            Pytanie które dręczy pewien, chyba dość spory, procent planktonu: jak być wielorybem? Wielorybem chyba trzeba się urodzić. Choć jest teoria, że jeśli jakiś plankton zaczyna się żywić, zamiast bakteriami i innym drobiazgiem – innym planktonem, to stopniowo, powoli może zamienić się w wieloryba. Czyli sztuka życia to umiejętność wykorzystania bliźniego swego jako pożywienia, kogoś, kogo można połknąć i strawić. Rodzaj reklamy: zjadaj bliźniego swego. Albo, w zwięzłej katechizmowej formie: „zjedz bliźniego swego, zajmiesz miejsce jego.” Jedz plankton. Będziesz duży. Będziesz wielorybem. A wtedy żaden plankton ci nie podskoczy. Liczyć się będą tylko inne wieloryby.

            ***      

sobota, 13 listopada 2010

@ MYŚL DNIA. Nic nie dzieli ludzi tak jak język, stworzony po to by ich łączyć.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mistrz Eckhart 2010

         Oko, którym patrzysz w pustkę, jest tym samym okiem, którym pustka patrzy w ciebie. Jeśli tego oka nie masz, jesteś najbardziej ślepym pośród ślepców.
            Porzuć wszystko, co masz. Porzuć książki i rozmyślania. Znajdź oko, którym widzi cię To, czym jesteś Ty.

czwartek, 4 listopada 2010

@ MYŚL DNIA. Mój zen: żadnych pytań – żadnych odpowiedzi. Niczego nie szukamy, niczego nie znajdujemy.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Hey Joe

   Święto Zmarłych...
Może dziś lepiej nikogo sobie nie przypominać. Ale jest taka pora, żeby sobie przypomnieć. Chociaż, ja o nich pamiętam, prawie zawsze. O innych też, o wielu. Ale dziś wspominam kilku ludzi. Takie wspomnienia, ulotne, trochę natrętne.
O paru ludziach których już nie ma. Byli. I nie ma ich. Są we mnie. Nie ma was już. Ale sami przychodzicie. Znów tu stoicie i patrzymy sobie w oczy. Byliście. Więc jesteście dalej. Jeśli coś było, jest dalej. Bycie nie ma czasu przeszłego ani przyszłego. Bycie jest. Bycie nie może nie być. Więc jesteśmy. Nie możemy przestać. Umieramy. I jesteśmy dalej.

Hej Dora
po męczących i irytujących zajęciach chodziliśmy czasem rzadko za rzadko na górę do klubu potańczyć to był świetny pomysł królował soul kochaliśmy tę muzykę jezu jak myśmy tańczyli nigdy w życiu z nikim tak już nie tańczyłem to właśnie dlatego hendrix dlatego hey joe a myśmy tańczyli tańczyli otis redding śpiewał sittin’ on the dock of the bay ty już od dawna tam siedzisz po drugiej stronie zatoki jak mogłaś tam dopłynąć tak prędko i tak daleko nigdy nie byłaś chyba zbyt silna taka mimoza a ta zatoka jest potężna po co tam popłynęłaś ja siedzę jeszcze po tej stronie i coraz częściej zerkam tam gdzie ty jesteś zatańczysz jeszcze ze mną proszę cię chodź hey joe słyszysz to chodź
Hej Józek
czasem zachowywałeś się jak bydlę nie mogłem tego zrozumieć bo znałem cię i wiem że nie mogłeś się tak zachować to tylko tak wyglądało powiedziałeś mi kiedyś że odkryłeś niezwykłą rzecz że mówienie prawdy jest bronią powiedz komuś prawdę w oczy a on zaczyna się bać wycofuje się a ty wygrywasz prawda to siła tak w końcu nic ci nie pomogła przegrywałeś z tymi którzy zakłamywali każdą prawdę w życiu spotkało cię tyle nieszczęść że myślałem że już wyczerpałeś limit myliłem się nie ma takiego limitu jeszcze cię dopadło to co cię zabiło wiedziałem że ma cię zabić ale tak szybko niespodziewanie przecież widziałem cię parę dni wcześniej ludzie zawsze umierają tak niespodziewanie telefon od twojej żony nie żyje ktoby się spodziewał wszyscy zawsze umierają niespodziewanie
Hej Tadek
pamiętam jak pojechałem do tego miasta w którym od jakiegoś czasu mieszkałeś żeby pogadać o twoich pięknych zwariowanych planach sam mnie o to prosiłeś było cholernie zimno jakaś taka pora roku ty przeziębiony ubrany byle jak zmarznięty mówiłem do ciebie jak do dziecka tadek ubierz się jakoś cieplej zadbaj o zdrowie człowieku zachorujesz jak ty żyjesz czy ty coś jesz w ogóle takie rzeczy dla ciebie nie istniały zawsze byłeś harcerzem marzycielem idealistą to nie przeziębienie cię zabiło może całe twoje życie cię zabiło miałeś za dużo życia żeby to znieść potem byłem na pogrzebie nie chciałem być ale pojechałem wsunęli cię pod płytę tego rodzinnego grobowca jak płytę cd do odtwarzacza naprawdę czekałem aż zacznie coś grać ale muzyki nie było cisza do dziś jest cisza nic o tobie nie słychać jesteś jeszcze pod tą płytą zawsze cię gdzieś nosiło ile miałeś pomysłów planów nie mogłeś usiedzieć na miejscu no to poleż tam sobie daj już spokój należy ci się
Hej Zeno
ten twój dom w górach taka inwestycja nie wiadomo czy wariactwo czy to były twoje marzenia jak przyjechałem to było jak widzenie w więzieniu siedziałeś jak zbity pies poprosiłeś mnie drżącym głosem żebym poszedł do takiego małego sklepiku niedaleko i kupił pół litra tylko tak żeby twoja żona nie widziała nalałeś sobie całą szklankę ręce ci się trzęsły zanim wypiłeś jakby ci się coś przypomniało dobrze byłeś wychowany i głosem pełnym strachu zapytałeś czy też się napiję powiedziałem nie dziękuję widziałem jaką ulgę ci to sprawiło jak wypiłeś pierwszą szklankę zrobiłeś się normalny ten sam co kiedyś na luzie potem ten luz cię zabił chyba cię coraz więcej kosztował zawsze już nadmiar luzu jakoś długo potem się dowiedziałem że nie żyjesz tak jakoś tak trudno mi było uwierzyć tak jakoś to dziwnie wszystko
Hej Rysiek
mogę tak do ciebie mówić właściwie to się zupełnie nie znaliśmy a zwłaszcza ty mnie nie znałeś byliśmy jakiś czas sąsiadami w tym naszym dziwnym mieście choć nigdy nie zamieniliśmy ani słowa mogliśmy sobie zaglądać do okien spotykaliśmy się czasem w kolejce w warzywniaku na naszej ulicy albo gdzieś w pobliżu trochę mnie śmieszyły te twoje stroje, ten wieczny kapelusz uważałem cię za jakiegoś szpanera na kogo on się zgrywa teraz wiem co to było ty to zaśpiewałeś w życiu piękne są tylko chwile czytałem różnych poetów filozofów pisarzy i żaden tego tak nie powiedział tak wiesz po prostu pamiętam ten sklep i ulicę jechałem niedawno ze szpitala gdzie została tylko śmierć bliski człowiek nieważne i nagle ty się włączyłeś  w radiu jakoś zgłupiałem w takiej chwili ale racja tak w życiu piękne są tylko chwile tak tak
*
Jakimi fajnymi ludźmi byliście. Byliście żywi. Nie wszyscy ludzie którzy żyją, są żywi. Stawiam wam mały nagrobek. Wirtualny: jak życie, jak śmierć. Odpoczywajcie spokojnie.

Hey Joe, hey Joe
Where you gonna run to, now where you gonna run to now
Hey Joe, hey Joe
Lord, where you gonna run to, now where you gonna run to, baby

[*]…………..……….