sobota, 30 lipca 2011

@ MYŚL DNIA.  Czytałem niedawno książkę, której uczony autor wyrażał nadzieję,
że niedługo nauka dostarczy nam metod policzenia, ile ziarnek piasku znajduje się na świecie. 
Cóż, wydaje mi się, że mamy na świecie kilka ważniejszych problemów. Jednym z nich jest być może to, że kształcimy idiotów, którzy zamiast te problemy rozwiązywać, zajmują się liczeniem ziaren piasku. Może to zresztą jest jakaś metoda?
*

czwartek, 28 lipca 2011

Bez zasad



            Najtrudniej nam stosować się do zasad, które najszczerzej wyznajemy. Siła przekonania rzadko idzie w parze z siłą praktyki.
            Można tę myśl sprawdzić, pytając po pierwsze, jakie są te zasady w które wierzymy, które wyznajemy? I po drugie: jak je realizujemy, jak się do nich stosujemy?
            Właściwie, to nie chodzi mi o odpowiedzi na te pytania. Chodzi o pytanie bardziej zasadnicze, bardziej buntownicze: po co nam te zasady? Skąd się wzięły? Czemu służą? Skąd w świecie bierze się taka czołobitność i cześć dla zasad?
            Możemy tak odpowiedzieć: zasady to bzdury, to implanty umysłowe służące kontrolowaniu naszego zachowania. Kagańce i wędzidła. Dzięki zasadom – raczej stosowaniu się do nich - jesteśmy bardziej „przewidywalni” – jako mniej twórczy, bardziej podatni na manipulacje. Im więcej zasad i reguł, tym bardziej jesteśmy uśrednieni, pozbawieni indywidualności, sztampowi, spod jednej prasy. Zaprogramowani. Temu przecież służą zasady. Człowiek jest sobą w tym większym stopniu, im mniej ma „zasad”, zwłaszcza tych wpojonych przez innych ludzi. Idee stara jak świat: chcesz być wolny – odrzuć zasady (cudze). Dla jasności: nie postuluję tu odrzucenia prostych reguł zachowań publicznych, na przykład przepisów drogowych. Nie namawiam do kontestowania na przykład ruchu prawostronnego („bądź sobą – jedź pod prąd!”), lecz podaję w wątpliwość zasady moralne.
            Życie bez zasad  – ta idea pojawiała się co jakiś czas w kulturach i zwłaszcza – kontrkulturach. „Życie bez zasad” - tak zatytułował swój esej w XIX wieku Henry D. Thoreau – taki prekursor  hipisów i pokrewnych im wichrzycieli, którym nie podobał się sposób życia porządnych Amerykanów ze sto lat później.
            Czy to jest cynizm, relatywizm, lub inny postmodernizm - horrory, które prześladują zacnych, moralnych obywateli, tych którzy zawsze i dokładnie przestrzegają zasad? Niekoniecznie. Zacny, dobrze wychowany (czytaj: o mózgu wypełnionym regułami) obywatel tego raczej nie pojmie, ale nie tylko zasady kierują naszym postępowaniem. Obok nich istnieją  na przykład wartości: pojęcie wartości okazuje się wciąż przydatne, choć ciągnie za sobą wiele wieków filozoficznych dywagacji, a do jasnych nie należy. Nie musimy mieć zasad, można jednak  mieć wartości. Rozumiane w specyficzny sposób. Wartości kierują zachowaniem, jednak nie zmuszają do niczego konkretnego, nie są przepisami na konkretne zachowanie – a takimi są zasady.  
            Wobec tego, czym jest wartość? Wartość - to ogólnie zdefiniowane dobro, którego definicja nie zawiera w sobie wskazówek, jak je osiągać. Wartość mówi, co jest dobre, ale nie nakazuje, jak to osiągać: w tym obszarze pozostawia nam wolność. Wartości nie zmuszają nas do niczego. W przeciwieństwie do zasad i reguł, są jedynie propozycją.
            Etyka zasad produkuje sztywnych, moralnych biurokratów, często obsesyjnych pedantów. Tacy też najczęściej obracają w gębach słowa zasady, reguły, powinności... Etyka wartości stawia wyzwania, wymaga decyzji, projektowania działań, które realizują wartości. Często bowiem takich działań nie ma, trzeba je stworzyć tu i teraz. Co wymaga twórczości i odpowiedzialności za te działania. Zasady są dla robotów. Wartości – dla świadomych podmiotów. I odwrotnie, jeśli przyjmujesz tylko zasady, a nie myślisz o wartościach, stajesz się robotem. Robot potrzebuje programu a nie świadomości, kreatywności i wyborów.
            Jeśli ktoś mówi o kimś: ten człowiek nie ma żadnych zasad, to nie zawsze jest to obelga. Ten ktoś może nie mieć zasad, bo tworzy je na poczekaniu, stosownie do sytuacji. On ma wartości, które realizuje elastycznie, twórczo.
            Robot nie rozumie czym są wartości: potępia więc brak zasad, bo tak go zaprogramowano. Odmóżdżone roboty działają jak zwierzęta u Orwella: „cztery nogi – dobrze, dwie nogi – źle.” Zwierzętom i robotom to wystarczy.
            Dobrze, że to nie roboty decydują o kulturze, etyce i postępie moralnym: nie są do żadnego postępu zdolni, w końcu: zasady są słuszne, absolutne i niezmienne, więc po co postęp? Wszystko ma być tak, jak jest. Podciągnąć ludzkość na trochę wyższy poziom mogą tylko ci, którzy nie mają zasad, ale mają wartości. I potrafią je pokazać innym.

            ***

OGŁOSZENIE. Uprzejmie donoszę, że dezynsekcja pracowni została zakończona sukcesem. Dziękuję Współautorom za cierpliwość i zainteresowanie. Zrozumiałem  (może błędnie?), że Wasze propozycje typu: "potraktować laciem", albo "chemią" odnoszą się do mojej osoby i wynikają z Waszej troski o moją higienę i stan zdrowia, a ogólnie - z sympatii, jaką niewątpliwie do mnie żywicie. Ze względów technicznych wolałem jednak usunąć się z pracowni na czas dezynsekcji i właśnie wracam. Wzywam do dalszego walenia w klawiatury i umieszczania Waszych wytworów w odświeżonej i higienicznej pracowni.
W razie potrzeby zdezynsekuję Was, już wiem jak się to robi.
W imieniu Zarządu,
M.A.

niedziela, 17 lipca 2011

UWAGA: W najbliższych dniach działalność pracowni umysłowej może ulec częściowemu ograniczeniu. Przyczyną ograniczenia umysłowego jest okresowa dezynsekcja pracowni. Przepraszamy za utrudnienia. 
Zarząd 
*

piątek, 15 lipca 2011

Zdefiniuj się



Znów o definiowaniu. A przecież bycie takim niezdefiniowanym to wolność!
dr Paweł K.
Myślałeś kiedyś o tym, żeby się zabić? Jasne, że tak. Wszyscy o tym czasem myślimy. To tak jak z onanizmem: wszyscy to robią, ale jeszcze nie było nikogo na świecie, kto by się do tego przyznał. Nieważne, mniejsza o onanizm. (jak ktoś „to” robi, proszę wpisać się na listę – będziesz pierwszy). Wróćmy do tematu. Tak, łatwiej się przyznać do myśli samobójczych, dlaczego, nie wiem. Jak myślałeś żeby się zabić, to nie rób tego, proszę cię, nie warto. Jest prostszy sposób. Stwórz odpowiednią definicję siebie.
*
Zauważyłem, że jak się myśli czy pisze o pewnych sprawach, to one zaczynają się same rozwijać, żyć, zmieniać tak, że mnie to samego zaskakuje. Same siebie tworzą. I o to właściwie chodzi… Pojawił się temat, tam niżej (zajrzyj, warto – a te komentarze! Jeden przyjąłem jako motto)  – myśli o definicjach i od razu definicje zaatakowały (mnie, intelektualnie, jako problem). Jest takie porównanie myślenia do wyciągania korka z waty z butelki – jeszcze takie bywają. Kłębek waty jest zbity, twardy, siedzi gdzieś głęboko w butelce, nie wiemy jak go wyjąć. Ale wystarczy chwycić jedną nitkę i spokojnie, powoli pociągać: wtedy chwycimy drugą, trzecią nitkę i za chwilę korek wyciągnięty. To ma coś wspólnego z definicjami, z myśleniem w ogóle.
*
Życie jest ruchem. Definicje zabijają ruch. Albo życie, albo definicje. Jeśli coś zdefiniujemy, albo przyjmiemy cudzą definicję, albo pozwolimy się komuś lub czemuś zdefiniować, to tak jakbyśmy zostali unieruchomieni, zabici. Zdefiniowani, jesteśmy jak motyle przyszpileni do jakiejś gabloty. Skończeni. Martwi. Dead. Definicja jest jak Domestos: zabija wszystko. Na śmierć. (hej producenci Domestosu, to reklama, nie kumacie? A jakaś kasa dla mnie – gdzie?!). Wróćmy do tematu. Postuluję: nie pozwólmy się definiować. Sposób jest dziecinnie prosty. Jeśli zauważamy, że ludzie nas definiują w określony sposób, zróbmy jak najszybciej coś, co zaprzecza tej definicji. Unik. Wymyk. Wschodnie sztuki walki: walki z definicjami.
Albo jeszcze inaczej: postarajmy się, żeby ludzie nas zdefiniowali jako "świrów". Świr to ten, którego nie można zdefiniować, bo wymyka się definicjom i można się po nim spodziewać wszystkiego. Wtedy, ponieważ jesteśmy świrami, wolno nam więcej, nikt nas nie krytykuje, nie zabrania, ludzie są na ogół tolerancyjni. Poprawność polityczna. Mówią: no tak, przecież to świr. Dają nam spokój w wielu sprawach. Więcej, mówią: tak, świr to i głupi, gada głupstwa, nie warto się tym przejmować, to bzdury. Być świrem: piękna definicja.
Pytanie: jak w dzisiejszym świecie zasłużyć na miano świra? Jak to zrobić? Dziś wszystko jest możliwe, dozwolone, tolerowane. Świrów jest mnóstwo. Być może wszyscy nimi jesteśmy. A jeśli nie, to czy są jakieś szkolenia pod hasłem: jak być świrem? Zwłaszcza dla menedżerów, chociaż nie, ci to prawdziwe świry, bez szkoleń. Jeśli takich szkoleń nie ma, zachęcam do ich stworzenia. Chętni będą walić drzwiami i oknami. Mówię poważnie, choć oczywiście jestem świrem.
*
Wniosek: nie jest ważne kim jesteś. Ważne, jaka jest twoja społeczna definicja. Nawet więcej: jesteś tym, kim jest twoja społeczna definicja. Jak inni cię definiują. Jaką pieczątkę ci przybiją na łeb. Ważne, żeby umieć stworzyć i przekazać innym definicję siebie. Czyli: nie pozwól, żeby inni cię definiowali. Wtedy mają cię w garści. Na szpilce. Podrzuć im własną definicję siebie. Oto prawdziwa sztuka. Już Machiavelli to rozumiał. A pod osłoną pewnych definicji możesz sobie żyć spokojnie, mądrze i twórczo. I to jest piękne w definicjach. Jeśli je sam stworzysz.

***

niedziela, 10 lipca 2011

@ MYŚL DNIA.   Podobno św. Ignacy Loyola podał kiedyś taką definicję:
„rodzaj ludzki: tłum zmierzający do piekła.”
Bardzo mi się ta definicja podoba.
Może dlatego, że nie wierzę w piekło. 
Wobec tego, dodałbym jeszcze: a dobrze im tak.
*

piątek, 8 lipca 2011

Najważniejsze



Życie to być może jakaś niezwykła wygrana na kosmicznej loterii, której reguł nie rozumiemy. Nie wiemy co jest do wygrania i co można przegrać. Świadomość jedynej być może w swoim rodzaju wartości a jednocześnie niepewność, niewiedza, ciemność: o co chodzi? Kim jesteśmy? Na czym polega gra? Czy to w ogóle gra? Jeśli gra to ciekawa: gramy, nie znając reguł. Próbujemy je w trakcie gry odkryć. Albo – stworzyć. Ludzie: projektanci gry, w którą sami grają. Albo: gracze w grze, którą sami projektują. Nic dziwnego, że doświadczamy pytań: o co w tym życiu chodzi, co jest najważniejsze?? Być może jest to pytanie, które jest motorem wszystkich filozofii, światopoglądów, mitologii, religii. Być może, być może.
Na pytanie: co jest najważniejsze w życiu? - odpowiedź (jedna z wielu na pewno) może być prosta: najważniejsze jest to, abyś ty sam odpowiedział sobie na to pytanie, aby cię nikt w tym nie wyręczył, ani nie zastąpił.
Jeśli na to pozwolisz, to znaczy, że nie ty żyjesz, ale ktoś żyje twoim życiem. Ty sam jesteś tylko czyimś narzędziem.
Rezygnować z życia jako własne ja? Albo inaczej: zrezygnować ze swojego ja mimo że jesteśmy jego „właścicielem”? To jakby kupić los na najważniejszej loterii i bez otwierania wrzucić go do kanału. Życie to chyba gra, w którą gra się tylko raz. Chyba że ktoś już przeniósł swoje życie – w całości - w wirtualne Second life.
Są ludzie którzy odczuwają życie jako problem, nie wiedzą co z nim robić. Tak jakby mieli psa albo kota, który im się znudził. Zabić? Nie, to okropne. Lepiej oddać komuś.  Dać ogłoszenie. Ciekawe ilu ludzi mogłoby umieścić w gazecie ogłoszenie: „oddam życie w dobre ręce”. To też pewna strategia życia. Czy dobra? Nie wiem. Wielu ludzi oddaje swoje życie w cudze ręce, nawet o tym nie wiedząc.

***

niedziela, 3 lipca 2011

@ MYŚL DNIA.  Ten, kto wymyślił piekło, powinien się natychmiast w nim znaleźć. 
Uczciwy projektant najpierw sam wypróbowuje swój wynalazek, zanim udostępni go innym.
*