niedziela, 20 grudnia 2009

Chore słowa

            Jesień, zima. Klimat zwariował, przeziębienia, choroby, świńska grypa. Nie jest dobrze. Nachodzi mnie myśl, że na domiar złego, nasz język jest chory. Pokaż język. Powiedz aaa!  Ooo, niedobrze. Język jest chory. Słowa są chore. Trzeba postawić diagnozę. Czym są chore słowa? Oto zwięzła, medyczna definicja syndromu chorego słowa.
            Po pierwsze chore słowo to abstrakcja, ogólnik, nie można pokazać palcem co nazywa, do czego się odnosi. Po drugie, kiedy je definiujemy, odsyłają nas do innych chorych słów. Po trzecie, ci którzy ich używają mają kłopoty z ich wyjaśnieniem, kłopoty takie na przykład,  jak dwa powyżej. Po czwarte, używanie takich słów prowadzi raczej do niezrozumienia niż porozumienia, bo każdy uczestnik rozmowy co innego kojarzy z „chorym słowem”, używając ich wprowadzamy chaos znaczeń. Może jeszcze coś więcej, ale i to wystarczy.
            Popatrzmy na praktyczne stosowanie chorych słów. Na chore mówienie. Na czym to polega?
            W literaturze znamy metodę „strumienia świadomości”. Świadomość sobie płynie a my rzucamy na klawiaturę słowa, które płyną po jej powierzchni. Ktoś powiedział że takie teksty są łatwe w pisaniu, trudne w czytaniu. Metoda jednak wciąż jest popularna i pozwala tworzyć dziesiątki metrów kwadratowych tekstów „literatury pięknej”.
            Proponuję stosowanie nowatorskiej metody „strumienia werbalności”. To metoda podobna do strumienia świadomości, eliminujemy tylko świadomość, a zostają słowa, które płyną, mechanicznie zderzając się i produkując nawzajem. Proste, ekonomiczne, skuteczne. Można to skomputeryzować, i już się to od dawna robi.
            Chore słowa tworzą chore teksty i chore wypowiedzi. Niemniej mogą być skuteczne.
Kiedy prowadzę naukową dysputę - zdarza się, a co - z jakimś wielce uczonym mężem (niewiastą – te również bywają uczone, ho ho), on/a rzuca mi argument:  „Między myśleniem o perspektywach teoretycznych a praktyką produkcyjną zachodzi sprzężenie zwrotne. Niewykluczone, że mogłoby to też podpowiedzieć sposób przeadresowania problemu teoretycznego. Problem ten został sformułowany na podstawie tezy, że narracja interaktywna to terminologiczna sprzeczność, jednakże wskutek tego że istniejące próby stworzenia takiej hybrydy nie mieszczą się w żadnej dotychczasowej definicji narracji, nie mogą być narracyjne.” Myśli, że mnie zagiął, nieuk, palant jeden.
            Ja mu, kurna, na to:  Drogi Kolego, ”Ciało hipertekstowe jest zwiastunem nowego świata polityki multimedialnej, sfraktalizowanej ekonomii, wchłoniętych osobowości i  (cybernetycznie) utworzonych zależności. W końcu, dlaczego ta wirtualna klasa miałaby monopolizować cyfrową rzeczywistość? Ona tylko chce stłumić twórcze możliwości wirtualizacji, przyznając tendencje technotopii nowym i bardziej drapieżnym formom cyber-automatyzmu.”
            Kurna, ale mu przygadałem, co? Ja chromole, koleś leży jak neptek! Dobrze mu tak, palantowi. Myśli, kurna, że mi zaimponuje. Mnie?!
            Oto jak działa technika strumienia werbalności. (Źródło cytatów z litości zataję).
            Czy musimy te chore słowa tropić i niszczyć jak jakieś straszne mikroby? Czy to wirusy świńskiej grypy? No dobrze, może trochę przesadziłem. Używajmy sobie tych słów w poezji, literaturze, polityce ( yes, yes, yes!), nauce (hi, hi, nawet w nauce? Może naukach? Jakich to?). Ok. Ale proszę, nie używajmy chorych słów w porozumiewaniu się z ludźmi. Jeśli podałem dobrą definicję tych słów, to one ze swojej natury są mylące, powodują więcej nieporozumienia niż porozumienia. Są szkodliwe. Wywołują zamęt, nieufność, agresję. Niszczą nasze związki z ludźmi. Już lepiej porozumiewajmy się bez słów. To możliwe. Powiedz mi to bez słów.
            Ludzie używają chorych słów bo lubią mówić, nawiązywać kontakty, imponować, wpływać, nadymać swoje ja. Ludzka rzecz. Moja też. Sam to robię. Tylko miejmy trochę świadomości, że mówienie to dobieranie słów do myśli, idei, przeżyć. Jeśli nie mamy myśli, to po co nam słowa? Może lepiej się zamknąć, robić coś fizycznie, a nie słownie? Nie wiesz o czym gadać? Umyj naczynia. Zapłać rachunek za internet. Zmień skarpety.
            Jest stary dowcip o góralskim bacy, który się skarżył ceprowi:  „wicie panocku, jo to straśnie lubiem łozprowiać, ino ni mom ło cym”.
            Baca był przynajmniej uczciwy. Bierzmy z niego przykład. Jak nie mamy o czym, nie gadajmy. Bardzo trudne do zrobienia. Musimy łozprowiać. Taka już nasza, kurna, natura. Ale jak nie mamy o czym, to wymyślamy chore słowa, słowa o niczym. I te słowa płyną, płyną…
            Czasem, jak tak uprawiamy technikę strumienia werbalności wobec osób które jej nie opanowały zbyt dobrze (na przykład nie skończyły studiów humanistycznych), nasz rozmówca patrzy na nas wybałuszonymi oczami i pyta: panie, ale o co się panu detalicznie rozchodzi?
            Dobre, zdrowe pytanie. Dobrze byłoby umieć na nie odpowiedzieć. Detalicznie.

Ps. zastanawiam się ilu chorych słów użyłem w powyższym tekście?

            ***

1 komentarz:

  1. panie, ale o co się panu detalicznie rozchodzi?
    Dobre, zdrowe pytanie. Dobrze byłoby umieć na nie odpowiedzieć. Detalicznie.



    odpowiedź w jądrze tkwi,
    i w każdym człowieku brzmi.
    Jak?
    Nie wiem!

    (:

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.