wtorek, 12 stycznia 2010

Człowiek ogólny, człowiek konkretny


            O wiedzy już pisałem i jeszcze będę pisał. Wiedza jest ważnym problemem. Tak, problemem i dlatego trzeba się nim zająć. Mamy wiedzę  tak zwaną ogólną, abstrakcyjną i  szczegółową, konkretną, czyli wiedzę o pojedynczej, tej tu oto rzeczy, przedmiocie, człowieku i czego jeszcze chcecie. Zwłaszcza jednak o człowieku: to mnie w tej chwili najbardziej interesuje, tu wiedza jest czymś żywym, co nas obchodzi w każdym kontakcie z kimś innym.         
            O co chodzi? Otóż mamy ogromne ilości wiedzy na temat ludzi. Te wszystkie nauki humanistyczne – w końcu „o ludziach”, socjologie, psychologie, antropologie, kulturoznawstwa. Produkują gigantyczne ilości teorii, tekstów, poglądów. Wszystkie podobne pod jednym względem: są ogólne, mówią o człowieku w ogóle, o jakimś tam człowieku. A jakiej wiedzy potrzebujemy codziennie, wstając rano i spotykając na drodze tego tu człowieka, człowieka konkretnego? Jeśli jest to obcy, ktoś „przypadkowy” (dobre określenie dla człowieka, prawda?), to nie potrzebujemy żadnej wiedzy. Ten przypadkowy nas nie interesuje, nie wchodzimy w niego.
            Dawno temu Arystoteles pisał (chyba w »Metafizyce«) że nauka jest wiedzą ogólną, a wiedza o konkretnych rzeczach to nie nauka lecz doświadczenie. Staruszek miał rację. Człowiek, drugi człowiek, jest doświadczeniem. To nie jest przedmiot nauki. Żadna nauka nic nam nie powie o konkretnym człowieku.
            Jeśli chcesz gdzieś zadzwonić, potrzebujesz konkretnego numeru telefonu. Jedynego i niepowtarzalnego. Sięgasz po książkę telefoniczną, a nie po dzieło na temat zasad telekomunikacji. Nie, jest lepszy przykład: nie sięgasz po żadną książkę, bo jeśli dzwonisz do kogoś bliskiego, znasz jego numer. Albo masz go w telefonie. Niepotrzebne ci książki.
            Jesteś socjologiem, psychologiem, antropologiem, filozofem, kulturoznawcą, ba, humanistą? Wiesz mnóstwo o „człowieku”? I co ci to daje? Nic. Marnujesz czas. Nie ma ludzi „w ogóle”. Wiedza o „człowieku ogólnym” jest wiedzą o nikim. Są tylko ludzie konkretni.   Zajmij się konkretnymi ludźmi. Porozmawiaj z mężem. Pobaw się z dzieckiem. Zadzwoń do mamy. Pogadaj chwilę z sąsiadem, o byle czym. Ogólna wiedza o człowieku to bezsensowne hobby. Liczą się konkrety. Moja żona. Nasz ojciec. Moja siostra. Twój mąż…  nasz syn. Widzisz to? Moje twoje nasze? Bliższa ciału koszula. Pardon, człowiek: mój, twój, nasz. Mam poradę: jeśli przed nazwą człowiek (lub jakimś odpowiednikiem) nie stawiasz tych słów: mój, moja, nasz, nasze, .. to znaczy że człowiek pozbawiony tego określenia nie jest naszym doświadczeniem. Jest dla nas obcy. Nie mamy o nim wiedzy. Wiedza książkowa nie jest taką wiedzą. Jeśli ten człowiek jest nasz, twój, zdobądź wiedzę o nim, daj mu wiedzę o sobie. Doświadcz go. Tylko doświadczenie drugiego człowieka daje o nim wiedzę. Doświadczenie człowieka sprawia, że staje się on „nasz”. Zamiast studiować nauki o człowieku, uczmy się sztuki doświadczania ludzi. Każdego osobno. Konkretnie.
            Lubię konkrety. Postuluję założenie wyższej uczelni na przykład o nazwie ASKKC: »Akademia Sztuki Kontaktu z Konkretnym Człowiekiem«. W tej uczelni nie byłoby podręczników, zresztą tytułów ani dyplomów też by nie było. Byłyby tylko ćwiczenia. Jestem gotów stworzyć sylabus zajęć w tej uczelni. Szukam sponsora.
            *
            I jeszcze jedno. Mimo wszystko lubię też ogólne teorie, modele, zasady, jakąś formę nauki. Coś w nich jest. Są formą porządku, albo może złudzeniem porządku, dają poczucie rozumienia, jasności. Potrzebujemy ich. Wobec tego ogólnie i teoretycznie formułuję taką zasadę: jeśli masz do czynienia z obiektami konkretnymi, specyficznymi, niepowtarzalnymi i jedynymi w swoim rodzaju – nie twórz na ich temat teorii ogólnych. To nic nie da. Tych obiektów się doświadcza:  ludzi, książek, symfonii, drzew, gór, rzeźb, obrazów. Nauka jest wobec nich bezradna. Tu nie ma nauki. Tylko doświadczenie. Jeśli masz do czynienia z czymś  co jest liczne i podobne do siebie, z masą prawie identycznych obiektów, lub możesz pominąć ich cechy indywidualne – teoretyzuj ile chcesz, możesz sobie używać. Tworzysz piękne ogólne modele, nic nie wiedząc o konkretach. Coś za coś. Nie można być ogólnym i konkretnym jednocześnie.

            ***

4 komentarze:

  1. 24 lutego 1913 roku podczas posiedzenia Nowojorskiego Oddziału Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego John B. Watson nawoływał by przedmiotem badań psychologicznych było zachowanie, a metodą obserwacja - kosztem badań których przedmiotem była świadomość, a metodą introspekcja. Z perspektywy czasu wydaje mi się dość racjonalnym wysunąć nieco zabawny wniosek dotyczący wiedzy, mającej być z definicji konsekwencją poznania - Jeżeli introspekcja nie jest metodą pozwalającą na badanie świadomości, to w takim samym stopniu obserwacja nie pozwala na poznanie tego co zewnętrzne względem świadomości.

    Introspekcja pozwala nam doświadczać nas samych: "czuje się dobrze/źle", "czuję, że jestem", "myślę właśnie o ...", "wyobrażam sobie ..." nie wiemy jednak skąd te zjawiska się biorą i nie znamy do dzisiaj ich natury, a nawet jeśli coś o niej wiemy to zdecydowanie za mało - bo przecież mamy trudności z udzieleniem pomocy osobom którym te doświadczenia psychiczne działają niesprawnie; obserwacja natomiast pozwala na stwierdzenie pewnych tzw. faktów obserwacyjnych: "Obserwuję, że X zachowuje się stosunkowo inaczej niż zwykle - jest pobudzony", "obserwuję, że X jest obecny (jest dynamiczny/powolny)", "obserwuję że X jest, coś robi"... w tym przypadku również mamy do czynienia tylko z zewnętrznym efektem miliardów czynników determinujących X z których jesteśmy świadomi tylko małego spektrum. Mimo tego nie czuję egzystencjalnego niepokoju. Fakt niepoznawalności mitycznych reguł naukowych (świetych graalów nauki) - opisujących prawa funkcjonowania Twojego "człowieka w ogóle" podobnie jak i Ciebie optymistycznie skłania mnie, ku doświadczaniu człowieka na tyle na ile mi pozwalają na to emocje, empatia, myślenie, wyobraźnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż to. Jeśli kwestionujemy wartość doświadczenia osobistego, w tym introspekcji, samoświadomości, itp. i uznajemy jedynie wartość "idei ogólnych" to praktycznie zaprzeczamy... naszemu istnieniu, a co najmniej podważamy jego wartość. To jest dopiero nihilizm! Nasz wspólny optymizm bierze się może stąd, że nawet świadome intelektualne zaprzeczanie temu że istniejemy wcale nie sprawia że faktycznie nie istniejemy. Możemy chodzić po mieście i krzyczeć: nie ma mnie! nie ma mnie! co bynajmniej nam nie ujmie istnienia. Najwyżej będziemy spędzać to istnienie w pomieszczeniach bez klamek, o ścianach wyściełanych gąbką. Cóż, w każdym eksperymencie intelektualnym tkwi pewne ryzyko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. hahahahaha wyobraziłem sobie tą sytuację (że chodzę po mieście i krzyczę "nie ma mnie nie ma mnie nie istnieje nie jestem!" :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z tym, że naturalną istotą epistemologii człowieka jest odniesienie się do konkretu i doświadczanie go. W końcu ten gatunek przez większość swojej historii radził sobie bez tych tzw. "prawd nauki". I kto wie, może nawet miał się lepiej - o ile mi wiadomo jaskiniowcy psychiatryków nie budowali;D. Jeżeli zaś o owo doświadczenie chodzi, to chyba zgodzimy się, iż patrząc z perspektywy na swoje życie, najważniejsze co wiemy i co ma dla nas największe znaczenie, najtrudniej jest nam wypowiedzieć, nie mówiąc już o wyabstrahowaniu z tego naukowej teorii. ...Ryzyko eksperymentu intelektualnego... hmmm..., cóż przekraczanie Daat, szczególnie tej "metodologicznej świadomości społecznej" grozi sankcjami;].

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.