poniedziałek, 16 września 2013

Dwa języki

             Język, mowa, jest czymś, bez czego nikt z nas nie byłby prawdopodobnie człowiekiem. Rzadko zdajemy sobie sprawę ze znaczenia języka. Może tylko niektórzy filozofowie twierdzą wprost, że język jakim mówimy tworzy świat w jakim żyjemy, i tworzy nas samych. Języków na świecie jest mnóstwo, co najmniej kilka tysięcy. Jedne z nich giną, inne się pojawiają, tworzą, dokonują ekspansji, zyskują zwolenników, swoich „gadaczy”, językomówców.
            Istnieją jednak dwa języki bardzo podstawowe, zasadnicze, których rozumienie decyduje o sposobie naszego życia. Nazwę te języki językiem ust i językiem świata.
Język świata to nasze codzienne, zwykłe czynności, wykonywane w zwykłym otoczeniu. Działanie, praktyka, praca. Są językiem, jakim rozmawiamy ze światem. Kiedy robimy cokolwiek konkretnego, prowadzimy ze światem dialog. Ten świat nie rozumie ludzkiej mowy ust, jest na nią głuchy. Tylko konkretne czynności wywołują w nim zrozumienie i odpowiedź. Przy pomocy słów możemy rozmawiać z ludźmi, pomiędzy sobą. Świat tego nie rozumie. Słucha innej mowy. Z ludźmi rozmawiamy mówiąc ustami. Ze światem rozmawiamy dotykając go naszymi rękami.
            *
            Ludzie działający w świecie realnym znają język świata, jego słownictwo i gramatykę. Włamywacz nie otworzy sejfu mówiąc „sezamie otwórz się” – nie, najwyżej sprowadzi policję. Potrzeba odpowiedniego materialnego klucza albo skomplikowanych mechanicznych manipulacji, które ten sejf – „sezam” rozumie i pod ich wpływem – otwiera się. Wołanie „stoliczku nakryj się” też nie działa: kelner musi przynieść parę półmisków i na stoliczku postawić. Możemy śpiewać „płyń łajbo moja” –  ale nie popłynie jeśli nie zamontujemy żagla, silnika, itp. Tak działa język świata: polega na działaniu, czynnościach, pracy.
            Chłop w Bangladeszu albo Burkina Faso orze ziemię jak jego przodkowie parę wieków temu. Ziemia mu odpowiada, rodzi plony. Rozmawiają językiem rozumianym przez oboje. Ten chłop nie zna filozofii, nie czytywał Putnama, Quine’a, Derridy, Habermasa, Rorty’ego ani kogokolwiek z setek profesorów filozofii piszących nieskończone potoki słów o języku, semantyce, myśleniu, teoriach prawdy i komunikacji. Przypuszczam, że on po prostu… nie umie czytać. Za to potrafi rozmawiać ze światem w języku, który ten świat rozumie, rozumie też co świat do niego mówi: czy nadciąga ulewny deszcz, czy susza potrwa jeszcze miesiąc, jak głęboko przeorać ziemię, itp.
            *
            Oba języki o których mówię musimy czasem tłumaczyć na siebie nawzajem, jak wiele języków ust. Jak przetłumaczyć język świata na język ust i odwrotnie? Czy takie tłumaczenie jest w ogóle możliwe? Język świata można tłumaczyć na pewne myśli i teksty, nazywane wiedzą. Można żyć i działać, niekoniecznie posługując się mową ust. Czasem wystarczy mowa świata, bez jej tłumaczenia na werbalną mowę ust. Jeśli jednak chcemy tłumaczyć mowę świata, to pozostaje nam „tłumaczenie podwójne”. Najpierw mowę świata - tak, jak ją rozumiemy - przekształcamy na język ust lub jego teksty. Potem te teksty przekształcamy - jeśli umiemy – z powrotem na język świata. Jeśli przekład zgadza się z oryginałem – jest udany: świat reaguje tak, jak chcieliśmy, rozumie naszą mowę. Kryterium skuteczności języka ust jest to, że możemy go przetłumaczyć na mowę świata – skuteczne działanie, osiąganie celów.
            Obserwujemy świat i nasze działania. Jeśli chcemy czegoś, robimy coś i czasami osiągamy to, co chcieliśmy. W języku ust formułujemy jakiś tekst, ową wiedzę, na przykład prostą regułę: chcesz "tego", rób "to". Tę regułę znów tłumaczymy na język świata, działania: chcemy czegoś i robimy coś: udaje nam się, świat odpowiada pozytywnie. Przekład jest udany, jesteśmy dobrymi tłumaczami. Tekst w języku ust może być przekazany innym ludziom, którzy zrobią z niego użytek, sami przetłumaczą go na język świata. Taki tekst językowy, możliwy do skutecznego przekładu na działanie, ma postać instrukcji - o których kiedyś pisałem, że być może cała nasza wiedza będzie miała taką formę.
            Jeśli przekład się nie udał, świat reaguje inaczej niż chcieliśmy, często w sposób niszczący dla nas. W najlepszym razie jest obojętny, głuchy na nasze wysiłki. Język ust, którego nie potrafimy przetłumaczyć na mowę świata to zabawa, filozofia, poezja albo tylko bełkot. Może oddziaływać na ludzi, ale nie na świat. Można przeczytać – albo napisać – całą bibliotekę, ale nie umieć przetłumaczyć z niej ani jednego zdania na skuteczny język świata. Czym wtedy będzie ta biblioteka, jeśli nie schizofreniczną pianą słów, którą odgradzamy się od świata?
            *
            Kiedy patrzę na współczesną filozofię, widzę ogromne, ciemne i nieprzeniknione chmury skomplikowanych pojęć, których nie rozumie nikt, albo każdy rozumie po swojemu. Te werbalne chmury kłębią się w umysłach filozofów, mnożą, zderzają ze sobą, tworzą prądy i turbulencje, czasem burze – choć łagodne, bo sami filozofowie nie są zbyt zainteresowani narażaniem się na pioruny, bo i po co. Mam podejrzenie, że w pewnym momencie te chmury zamieniają się w chaos. Czekamy, żeby z nich spadł deszcz i użyźnił ziemię, żeby coś na niej wyrosło. Próżne nadzieje. Chmury są puste, bez wody, bez czegoś życiodajnego. Idee i teorie bezskuteczne, bezpłodne. To prawdziwe opary absurdu. Sądzę, że kiedyś zmiecie je wiatr historii, jak religie, pseudonauki i przeróżne bezsensowne, oderwane od ziemi ideologie. Wielkiej straty nie będzie, dopóki zostanie nam język świata, pozwalający w tym świecie bezpiecznie i komfortowo żyć.
            W całym życiu mamy podstawowe zadania: 1. Myślenie, czyli rozmowa ust z samym sobą, 2. Porozumiewanie się, czyli rozmowa ust z innymi ludźmi: pytanie, odpowiadanie, tworzenie idei, uzgadnianie, deklarowanie, tworzenie projektów, formułowanie decyzji. 3. Rozmowa świata: działanie, realizowanie, praca, konstruowanie. To trzecie zadanie jest  najważniejsze, potencjalnie najbardziej owocne, skuteczne.
            Jeśli znamy mowę świata, możemy go skłonić, aby był dla nas bardziej przyjazny, gościnny. Aby stał się znowu ogrodem Edenu. Nie wstydźmy się tego marzenia, tej utopii: chcemy wrócić do raju. Trzeba tylko wypowiedzieć odpowiednie zdania w języku świata.
            *
            Ludzie potrafiący sprawnie używać języka ust cieszą się w naszej kulturze niezwykłą estymą. Nawet jeśli mówią głupstwa, mają status półbogów. Filozofowie, poeci, pisarze, humaniści...  Dlaczego uważamy, że filolog, historyk, socjolog czy psycholog jest lepszy niż hydraulik, kafelkarz lub elektryk? Sonety i dramaty podnoszą nas na duchu, są piękne, owszem. Jednak kiedy szambo wybije, nie pomoże Szekspir, tylko jakiś kanalarz dobrze mówiący językiem świata. Zresztą, Szekspir też o tym wiedział. („Słowa, słowa, słowa...”).
            Nawet gdyby na świecie mowa ust zamilkła, zniknęła, mowa świata pozostanie. Kiedyś pisałem, że może najbardziej rozwinięte cywilizacje, jeśli są, nie używają już mowy ust, tak jak my nie używamy do komunikacji wycia, warczenia lub pomruków (oczywiście z wyjątkami). Jesteśmy zbyt pewni, że artykułowany  język ust to najwyższe osiągnięcie ewolucji. Niekoniecznie. Może coś ważniejszego jest jeszcze przed nami.
            Nie jest ważne to, co można powiedzieć, ważne jest to, co można zrobić.

            ***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.