wtorek, 25 czerwca 2013

Młot na teraźniejszość


Teraźniejszość to nic więcej niż surowy materiał, z którego możemy stworzyć lepszą przyszłość 
Ken Alder

            Kulą u nogi naszej cywilizacji jest przekonanie, że żeby działać, trzeba wiedzieć. Mit i kult wiedzy, mit nauki. Ten mit, nieźle funkcjonujący w odniesieniu do świata przyrody, przenieśliśmy bezproblemowo w świat człowieka. Tkwimy w scjentystycznej- a może paranoicznej - utopii zrozumienia ludzkiego działania, stworzenia teorii ludzkich zachowań. Utopia polega na tym, żeby najpierw zrozumieć „istotę” człowieka i sposób jego działania, a później coś robić, coś, co będzie oparte na tej niezwykłej wiedzy o naszym życiu i funkcjonowaniu. „Poznaj sam siebie” . Itd., itp.
            Mnóstwo ludzkich wysiłków, publicznych pieniędzy i zmarnowanego czasu poświęcono „badaniu ludzkich działań”. Powstało kilka pseudonauk, które miały to osiągnąć. Bez efektów – pomijając udane – społeczne i finansowe -  kariery pseudouczonych, pewnego gatunku medialnych celebrytów, utytułowanych i zasłużonych członków naukowego towarzystwa szarlatanów. Cechą szczególną tych pseudonauk i pseudouczonych jest to, że nikt nie wie, kim byli lub są i nikt nie odczuł praktycznej korzyści z ich poznawczych „osiągnięć”, które szybko odchodzą w niebyt. Jak pisał Andreski – jest to współczesne czarnoksięstwo, czary, zwane naukami społecznymi lub naukami o człowieku.
            *
            Każda epoka ma swój system wierzeń i przekonań, które wydają się oczywiste i ostateczne – w danym momencie. Średniowiecze miało swoją wiarę w czary i czarownice, całą „epistemologię” z tym związaną i podręcznik „Młot na czarownice”. Po iluś latach ludzie kpią i śmieją się z tych przekonań albo są nimi przerażeni, ale mają własne, nowe wierzenia i autorytety, które zostaną wyśmiane w przyszłości. Każda epoka ma własne czarownice i czarowników. I młoty na nich. Wierzymy dziś, że socjolog przewidzi, co stanie się z jakimś miastem za n lat, politolog przewidzi wyniki wyborów, że psycholog, wyposażony w cudowne „testy psychologiczne” określi, czy ktoś nadaje się do jakiejś pracy, jakie ma kompetencje i jaka będzie jego kariera. Biegli i eksperci (czytaj czarownicy i szamani) przy pomocy tychże „testów” i „diagnoz” decydują czy ktoś dostanie pracę, czy odebrać dziecko rodzicom, lub umieścić je w szkole specjalnej lub instytucji resocjalizacyjnej. Albo czy oskarżonego osadzić w więzieniu. A może w szpitalu psychiatrycznym? Czym różni się wiara w te i podobne rzeczy od wiary w czary i czarownice, wiedźmy, etc.? Może tylko tym, że „naukowe” wnioski nie kończą się podpalaniem stosów. To jakiś postęp. Ale za ileś lat nasi potomkowie będą zdumieni, jak mogliśmy wierzyć w takie bzdurne i niemoralne idee. Nasze „nauki społeczne i humanistyczne” będą odczytywane jako młot na czarownice, taki Malleus Maleficarum. Teorie i wyjaśnienia zawarte w tych naukach będą uważane za czary i czarnoksięstwo. Będziemy potrzebować nowego młota, który te teorie zmiażdży.
            Naszym nieszczęściem jest niezdolność patrzenia w przyszłość i fascynacja tym, jak rzekomo lepsi i doskonalsi jesteśmy w porównaniu z przeszłością. Zapominamy, że niedługo nasza teraźniejszość będzie przeszłością dla naszych potomków.  A my będziemy przedmiotem ich kpin, a może i pogardy. Zagadka: za co twoje prawnuki będą czuć do ciebie pogardę  i obrzydzenie? No za co?
            *
             Dziś potrzebujemy zmiany ludzkich zachowań, bez czekania czy i kiedykolwiek zrozumiemy ich "mechanizmy" lub „istotę”. Potrzebujemy zmiany świata: nie tyle fizycznego, ale społecznego, kulturowego i politycznego. Struktury tego świata dojrzały do tego, aby je rozbić jakimś potężnym młotem i sklecić na nowo: oby w kształt bardziej udany.
Żeby to zrobić, nie potrzebujemy kolejnej nibynauki o młotkach i istocie ich funkcjonowania. Trzeba tych młotków użyć. Marks jest wiecznie żywy: nie chodzi o to, aby świat interpretować, ale o to, by go zmienić.
           Istota bycia człowiekiem to projektowanie, działanie i tworzenie. Ale również niszczenie tego, co nieefektywne, niedobre. To ta, wykpiwana przez wielu „konstruktywna destrukcja”, bez której siedzielibyśmy dziś na drzewach. Niszczenie, aby tworzyć. Aby tej konstruktywnej destrukcji dokonać, niekoniecznie musimy „rozumieć siebie”. Trzeba wiedzieć, czego chcemy i rozumieć to, co robimy, do czego zmierzamy. Określić nasze wartości i cele. A jeśli trzeba, użyć młotka.
            Młotek może być skuteczny, nawet jeśli nie uprawia introspekcji.

              ***


8 komentarzy:

  1. "Może tylko tym, że „naukowe” wnioski nie kończą się podpalaniem stosów."
    Oczywiście,że podpalają stosy tylko problem w tym,że nie spalają natychmiast a "płoną" dłużej....bo czym jet osadzenie w zakładzie psychiatrycznym czy wydanie orzeczenia o niezdolności wykonywania określonej pracy przecież to stos,czyli skazanie na banicję społeczną,....Żadnej szansy....naukowo potwierdzone przez specjalistę lub biegłego...NIEZDOLNY
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Marku... Kiedy patrzę na siebie samą, na to, co dla wykonywania pracy w "zawodzie wyuczonym" robię, a jednocześnie całkowicie nie jestem co do tego przekonana; kiedy patrzę na to moje masturbujące się własnymi mądrościami psycho-towarzycho; kiedy widzę tytuły kolejnych psycho-poradników; kiedy widzę te rzesze nieradzących sobie ze sobą ludzi, którzy marzą, by studiować psychologię, a po jej ukończeniu uczą innych jak żyć... tak... wtedy chcę przyznać Panu całkowitą rację. Z drugiej jednak strony mam takiego sąsiada. Chleje na umór, bije żonę. Interwencje nie pomagają, bo żona chroni sprawę jak tylko może. Ot taki sobie powszechny przypadek. Wiadomo - nauki społeczne dużo mogłyby powiedzieć o tych dwóch; no i cholera, ciężko w takim przypadku nie przyznać łaty: PATOLOGIA. Może interwencje psychologiczno-policyjne nie rozwiążą tej kwestii, ale z drugiej strony jest coś dobrego w tym, że ktoś kiedyś zaczął rażącą patologię nazywać patologią. Ktoś w końcu np. zaczął rozbijać czarną pedofilską mafię, która wykorzystuje ludzkie lęki i obawy, żeby bez pracy siedzieć na kasie, a niejednokrotnie również dać upust swoim żądzom. Gdyby ktoś pewnych zjawisk nie obserwował i nie opisywał (celowo nie piszę badał, bo oczywiście w kontekście nauk społecznych jest to nadużycie), nadal wielu skur**** byłoby bezkarnych. A tak… przynajmniej coś im utrudnia. Ostatecznie znowu wchodzi nam na tapetę kwestia granic – gdzie zaczyna się użyteczność nauk społecznych, a gdzie kończy? Gdzie zaczynają się nauki społeczne „w służbie człowiekowi”, a gdzie zaczyna szarlataneria w służbie pieniądza? To, co naraża nas na śmieszność w oczach przyszłych pokoleń, to przekraczanie tych granic – w przypadku współczesnej psychologii to np. tworzenie lekkostrawnych frazesów dla mamony, udowadnianie naukowości oczywistej nienaukowości, wiara w niektóre teoretyzujące „autorytety”. Pytanie o granice jest według mnie najważniejszym pytaniem ludzkości od zawsze. Każdą kwestię można do tego pytania sprowadzić. Nie wiem ile jest granic we wszechświecie i czy to tylko nasz umysł ich potrzebuje; jednakże stawanie się komórki życiem, a później żywego ciała popiołem – jest faktem, więc dla każdego jestestwa zawsze istnieją choć dwie. A skoro są dwie, to czy nie może ich być więcej?

    K.

    P.S. Jest wśród psychologów taki pan, który zajął się demaskowaniem pseudonaukowości psychologii współczesnej. Pisał książki, wypowiadał się, wypowiadał i wypowiadał... Tak się w tym zapędził, że sam siebie biedaczysko zaczął negować, a media aż furczą od cytowania jego mądrości. Podważanie i rozbijanie to ważny etap cyklu rozwoju wszelakiego, ale gdy staje się ono po prostu ułatwieniem sobie życia - takim wypalaniem sobie łąki pod przyszłą uprawę - jest dość ryzykowną zabawą; nigdy nie wiemy kiedy staniemy się po prostu krzywym zwierciadłem negowanych poglądów lub idąc za pirometaforą - kiedy przy okazji spalimy jeszcze swój dom i kilka innych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani K.: Bardzo, naprawdę bardzo dziękuję za tę wypowiedź. Oboje rozumiemy po jak trudnym i bagnistym terenie chodzimy. Celowo nie chcę odpowiadać od razu, bo rozważanie tych spraw to długi, może całożyciowy wysiłek, umysłowy, moralny, uczuciowy. To zawsze jest "dość ryzykowana zabawa". Wiem o tym. Będę do tego wracał. Zawsze byłem sceptykiem, również wobec siebie, i zanim podpalę cudzy dom wolę się przyjrzeć zapałce, którą trzymam w ręce - choć często zauważam u siebie skłonności piro/mańskie/myślowe, to prawda. Gdybym tak trochę prowizorycznie - a może właśnie zupełnie odwrotnie? - chciał podsumować to, o co mi chodzi (a mam wrażenie że nam obojgu, a może i wszystkim którzy się na tym blogu pojawiają), to powiedziałbym coś, co mi powoli, na przestrzeni życia, wyrasta w umyśle:
    ŻEBY BYĆ DOBRYMI, NIE MUSIMY KŁAMAĆ. Przepraszam za patos, ale tak czuję. Myślę że znów ciąg dalszy nastąpi, nasze rozważania to niekończąca się opowieść...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cały czas się rozglądam - gdzie jest ta dobra droga bez kłamstwa dla mnie...? Czasami też muszę poskromić swoją piromanię myślową... A czasami ulegam tym wszystkim schematom i jest mi jeszcze bardziej wstyd... Ot, taki mój (nasz?) los...

    K.

    OdpowiedzUsuń
  5. ...wrzuta- pytanie ?- typowe intelektualne nastawienie do faktów- masturbacja pojęciowa- rozwiązać, rozwiązać, rozwiązać! Ale to nie tak: a może coś jest "obok"- ( w myśl zasady:życie nie jest do rozwiązania,życie ,jak sama nazwa wskazuje, jest do przeżycia.)W życiu potrzebne jest(obok rozwiązywania intelektualnych problemów) nadawanie znaczenia faktom istniejącym, ..zaraz dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. --- a to następuje poprzez przeżycie, uświadomienie i nadanie nowego znaczenia. Sądzę,że nie można inaczej. Wszystko jest powielaniem "istoty rzeczy", tylko w innej formie.To zabawa w piórka.Oby nie tragiczna.Nie ma to nic wspólnego z rozwojem.Zmiana widzenia to nadawanie innego sensu znaczeniowego pojęciom.(widzenie apercepcyjne).- Chyba chodzi o "punkt krytyczny", po przekroczeniu którego, wszystko jest takie samo a jednocześnie inne. Granice?jakie granice?-chyba tylko związane z pojęciową zawartością "mózgu" . ... ...

    OdpowiedzUsuń
  7. w naszym gadaniu-pisaniu tu wszyscy bawimy się nadawaniem różnych znaczeń, próbowaniem. Określenie "zabawa w piórka" jest dobre. Wymyślamy jakąś "istotę rzeczy" - której nie widać (bo, moim zdaniem jej po prostu nie ma) i obrzucamy ją tymi piórkami. Niektóre piórka tworzą układy, które nam się podobają, a inne nie, więc bawimy się dalej. Pytanie: a mamy coś innego do zrobienia?
    O granicach niedługo, bo mam taki stary tekst o tym.

    OdpowiedzUsuń
  8. ... zgoda, chylę czoła, ale! "ja nie mówię o piórkach." "ja" mówię o czymś co jest . .Erudycja wspaniała- tylko brakuje faktów . (reszta jest milczeniem) Fakt to fakt-i nic. Dobra, dość egocentryzmu, (jak dla mnie: odpowiedziałeś za wszystko)-((czy mamy już powiedzieć sobie "cześć".? Kurwa, kurwa, kurwa, słowa,słowa, słowa!Zgoda weryfikacja następuje. O tak , weryfikacja- zobaczymy czy stracę resztki zębów. . ... ...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.