Świat
zaczął się od stworzenia granic. Bóg oddzielił światło od ciemności. Jednak
zrobił to niedokładnie (nie dziwmy się - miał na wszystko tylko sześć dni).
Stąd między światłem a ciemnością jest ogromna przestrzeń szarości, półmroku, o
różnych odcieniach. My poruszamy się w tym półmroku. Jeśli chcemy pokazać
dokładnie, w którym miejscu światło
zmienia się w ciemność, jesteśmy skazani tylko na własną decyzję. I tego nic
już nie zmieni. Zostaliśmy wygnani z raju, miejsca bez granic...
*
Nasz świat
jest zbiorem przedmiotów i zdarzeń, procesów i właściwości, pomiędzy którymi
granice i przedziały są szare, niejasne. Jest to świat zbiorów rozmytych. A
przecież działając, musimy mieć granice, umożliwiające decyzje, musimy
wiedzieć, gdzie jest to a gdzie nie-to, bo tylko wtedy wiemy kiedy robić tak a
kiedy nie-tak. Brak granic paraliżuje, rozmycie między dobrym i złym prowadzi
do rozmycia między działaniem a niedziałaniem. Brak granic to problem, to dla
niektórych horror. Boją się panicznie pustej przestrzeni, nie pokreślonej
liniami i podziałami. Wszyscy cierpimy na agorafobię, tylko jedni z nas boją
się przestrzeni materialnej, inni - niematerialnej. Być może ta „zwykła
agorafobia” jest symptomem tej drugiej, symptomem lęku przed światem bez
granic. Jesteśmy w sytuacji eksperymentalnego psa, który nauczył się reagować
inaczej na koło a inaczej na elipsę, a później eksperymentator zaczął stopniowo
zmniejszać różnicę między kołem a elipsą. Wielu z nas już dziś nie wie, czy cały
świat to już koło, czy jeszcze elipsa? Lub odwrotnie. Tak jak różne psy w
laboratorium, różnie radzimy sobie z tym problemem braku granic. Niektórzy nie
radzą sobie w ogóle - są ofiarami granic, ich braku, nieumiejętności ich
wyznaczenia lub przekonania, że tylko oni są powołani do wyznaczania granic.
*
Według
stosunku do granic moglibyśmy zdefiniować inaczej tradycyjną psychopatologię. W
tym nowym ujęciu głównym kryterium zaburzenia lub choroby byłaby rola granic.
Powstałyby takie oto opisy:
Neurotyk -
paraliżowany strachem przed przekroczeniem granic, przepełniony winą i wstydem,
że je gdzieś, kiedyś, przekroczył, naruszył. Jego granice są dotkliwe, sztywne,
ich dotknięcie sprawia ból, neurotyk wciąż myśli o tym aby się do nich nie
zbliżyć za bardzo lub by zbudować je dokładnie tam, gdzie trzeba, należy,
powinien.
Paranoik - budujący granice, uszczelniający je, ciągle
baczny na to, kto i gdzie je przekracza. Bezustannie widzi tych, którzy chcą
przeniknąć w jego kierunku, podejmują wyrafinowane i zawiłe starania aby
granice złamać, przeniknąć, rozmyć. One tymczasem muszą być mocne i wyraźne,
dlatego jest podejrzane, jeśli zaniedbuje się je. Świat to różne światy:
wewnątrz i zewnątrz, poza granicami, ja - oni,
my - wrogowie, my - obcy.
Schizofrenik - nie mający granic i cierpiący z tego powodu,
nieistniejący, rozproszony, niespójny, nieoddzielony od nie-siebie. Byt przepływający chaotycznie z
jednego obszaru w drugi, mieszający różne światy, języki...
Chory na depresję - ten, w którym smutek wyszedł z właściwych
mu granic, stał się „nie na miejscu” i zajął miejsce innych uczuć, wdarł się w
ich obszary, granice okazały się za słabe dla niego. To człowiek nie
dysponujący granicami odpornymi na smutek lub lęk, jego granice wewnętrzne
wykonane są z materiału, który rozpada się przy zetknięciu z tymi uczuciami.
Psychopata - nic nie wiedzący o granicach. Nie ma ich
poczucia. Jest jak ślepy nietoperz pozbawiony swojego radaru. Słyszy, że inny
mówią o granicach, jest tym zainteresowany, chciałby wiedzieć, czym one są,
jednak nie czuje tego. Zadzwoni do ciebie w środku nocy, kiedy śpisz, żeby
zapytać co słychać - czy rzeczywiście istnieje jakaś granica między dniem a
nocą? Wypchnie cię z jadącego pociągu, bo właściwie „zewnątrz” i „wewnątrz” nie
różnią się tak bardzo, nie widać granicy pomiędzy nimi. Tak jak pomiędzy życiem
i śmiercią.
*
Nie umiemy
istnieć bez granic. Zawsze przecież one nas otaczają. Co to znaczy „bez
granic”? Żeby być sobą, takimi jakimi chcemy być, potrzebujemy granic, są one
konieczne do naszego istnienia. Bez nich rozpadamy się, znikamy, nie mamy
naszego drogocennego „ja”: przecież ja to głównie granica: po jednej stronie
„ja”, po drugiej - „nie ja”. Nawet jeśli
to wiemy, pojawia się cięższy problem: jeśli granic nie ma, nie widzimy ich, to
kto ma je ustanowić, w których miejscach je wytyczyć? Kto je konstruuje,
określa ich elastyczność, przenikliwość, twardość?
Granice są
naszym problemem. Problemem egzystencji, praktyki, życia codziennego, terapii.
Są wszędzie. Musimy je, chcąc nie chcąc, tworzyć, przekraczać, omijać. Dzięki
granicom dokonujemy transgresji, przypisanej niemal do naszej istoty. Problem
granic jest jednym z podstawowych problemów egzystencjalnych, choć, ciekawe,
jakby go nie zauważamy. Jest problemem zbyt dużym, abyśmy go mogli zobaczyć w
całości.
*
Niektóre
granice są wbudowane w świat fizyki i przyrody: znamy je jako ograniczenia,
granice naszych pragnień sił, możliwości. Poza granicami naturalnymi otaczają
nas granice dodane przez innych ludzi lub przez nas samych. Wiadomo: ludzie
dzielą się na tych, którzy wszystko dzielą na dwie kategorie, i na tych, którzy
tego nie robią.
Oprócz
natury i nas samych nikt nam już granic nie stawia. Bóg - pierwszy twórca
granic - podobno umarł. Jeśli tak, to jednocześnie z Bogiem - konstruktorem i
strażnikiem granic, upadł zewnętrzny czynnik dyktujący nam granice; niektórzy z
nas jeszcze o tym nie wiedzą, nie wiedzą, że teraz nam przypada obowiązek
mówienia sobie: stąd - dotąd, tyle - dość, itp. A więc znów jesteśmy w roli
Boga, który oddzielał: światło od ciemności, ziemię od wody, rajski ogród od
reszty stworzenia... Wielu nie zdaje
sobie jeszcze sprawy, jak ciężki to obowiązek i jak trudno będzie nam się go
nauczyć. Jak trudno żyć, kiedy odpowiedzialności nie można już przesunąć na
kogoś.... Nie tylko neurotyk i człowiek chory nie może unieść brzemienia, jakim
jest zadanie wytyczania granic. Praktycznie każdy z nas tego nie umie - dlatego
szukamy kogoś, kto nam da granice, kto nas ograniczy. Samoograniczanie jest
równie charakterystycznym rysem człowieka, jak przekraczanie granic.
*
Codziennie
spotykamy specjalistów od granic, którzy chcą nam pomóc: stawiają granice.
Burzą je i usuwają. Tłumaczą, że granice są fikcyjne lub wymyślone, mocniejsze
niż myślimy lub nie ma ich wcale. Dla egzystencjalnego pomocnika i terapeuty
ważne jest pytanie: którym ludziom należy granice stawiać, wytyczać, a którym -
burzyć? Komu wytłumaczyć, że granica to twardy kamienny mur, a komu - że
granica to tylko życzliwy napis: w tym miejscu bądź ostrożny? Kogo z nas
niszczą granice lub ich nadmiar, a kogo niszczy ich brak? Pomylenie tych pytań
lub błędna odpowiedź to błąd w sztuce. A więc pytajmy przy każdym przypadku:
czy psychoterapia to uczenie granic? Czy braku granic?
*
Z
przypowieści Zen: mnich mówi: patrz, flaga się porusza. Na to drugi: nie, to
wiatr się porusza. Przechodzący patriarcha: Ani wiatr, ani flaga. To umysł się
porusza.
Wobec tego, co jest wewnątrz, a co zewnątrz? Umysł na
wietrze? Wiatr w umyśle? Na czym polega różnica?
Widzimy i
odczuwamy mocno granice na zewnątrz nas. A jednak są one mniej wyraźne niż
sądzimy: świat zewnętrzny przenika w nas - tak jak powietrze, którym oddychamy:
czy jest ono czymś zewnętrznym, czy wewnętrznym? Czy nasze zmysły są „sondą”
sięgającą w świat zewnętrzny, czy też ten świat wnika do wnętrza naszych
umysłów? Czy świadomość jest „wewnątrz” czy „zewnątrz”? Czy świadomość można
pogodzić z granicami? Pokusiłem się kiedyś o swoją definicję świadomości:
określiłem ją jako „bycie jednym z....”,
jako nieobecność granic. Im mniej granic, tym więcej świadomości? Wciąż nie
jestem tego pewny, jednak wiem, że możemy uzyskiwać świadomość większą,
silniejszą, a jest to jednoznaczne z tym, że doświadczamy „bycia jednym z”
coraz większą liczbą rzeczy, obszarów, ludzi... doświadczamy ich jako jedno. Jeśli jesteś jednym z..., łatwiej
ci postawić sobie inne granice: granice własnej złości, nienawiści, strachu.
Czy będziesz agresywny wobec tego, czego jesteś częścią, co jest tobą? Taki
paradoks - lub może rzecz oczywista: usuwanie jednych granic ułatwia stawianie
innych.
*
„Wszystko
jest dla mnie obce, włączając w to większość mnie samego” (John Fowles). Być
może ostrzejsze są granice nie zewnątrz nas, lecz wewnątrz, tylko że tych ostatnich
nie odczuwamy tak mocno, nie wiemy gdzie są, i co jest poza nimi. I to jest
ważne: najsilniejsze są granice, których nie odczuwamy. Najpierw trzeba je
odczuć, doświadczyć, żeby je przekroczyć lub pokonać. Dlatego tak ważne są
doświadczenia bezsilności, bezradności w życiu: po tych doświadczeniach wiemy,
gdzie są granice - i możemy je obalać lub przekraczać - jeśli mamy odwagę. Lub
pozostać wewnątrz naszych granic.
*
Zdolność
samoograniczania jest obosieczna: hamuje to, co mogłoby nas zniszczyć. Hamuje
też nasz rozwój, nasze możliwości. Niedobre jest budowanie granic od góry, nad
naszą głową. Chodzimy wtedy całe życie zgarbieni: boimy się uderzyć głową w
twardy sufit tuż ponad nami. Może rzeczywiście ciało niektórych ludzi wyraża
fakt, że żyją oni w piwnicach? Przekonano ich kiedyś: wyżej siebie nie podskoczysz.
*
Granice są
źródłami wojen, wewnątrz i zewnątrz nas, dosłownie i w przenośni. Trzeba je
ustawiać ostrożnie. Nie możemy tego robić sami - ale do jakiego rozjemcy się
odwołać? Świat dzisiaj jest światem ludzi inaczej definiujących swoje granice.
Właśnie to, że każdy z nas ma swoje, staje się problemem: kiedyś, dawno,
granice były niemal w całości wspólne, dziś istnieją indywidua i małe grupki
żyjące w innych granicach: moralności, tego, co można i nie można, co dobre i
złe, co wartościowe i nie. Każdy z nas ma swoje granice, wewnątrz siebie i na
zewnątrz, przez całe życie przesuwa je, dopasowuje, i nie wiadomo kiedy wkraczamy
w granice cudze, a to już rodzi problemy...
Jeśli nie
ma w sprawach granic najwyższych autorytetów, musimy robić to, co robią państwa
i narody: jeśli wejdą w spór graniczny, mają do wyboru wojnę albo negocjacje.
To samo mamy do wyboru wszyscy: granice ustalają ci, którzy są po obu stronach;
nigdy ten z jednej strony. Granice nie tylko dzielą, ale łączą.
Jeśli ktoś zmienia granicę dookoła siebie, zmienia też granicę dookoła swojego
sąsiada. Praktycznie wszystkie granice mają charakter społeczny. Rodzimy się w
świecie skonstruowanym przez kogoś. Jakkolwiek mgliście, doświadczamy
natychmiast granic: przyjemne - przykre, jasne - ciemne, złe - dobre. Osoby znaczące
to te, które pokazują nam, gdzie przebiegają granice. My tych granic nie
widzimy, ale wierzymy, że granice są i potem zaczynamy je widzieć. Niektórzy z
nas dorastają do samodzielności i widzą, że granice są złudą i że oni mogą je
przeprowadzić inaczej - nawet jeśli tym z drugiej strony granic się to nie
podoba. W tym ostatnim przypadku wracamy do punktu wyjścia: wojna - albo
rozmowy.
*
Wyobrażam
sobie psychologię i psychoterapię jako
praktyczną sztukę ustanawiania i zmiany granic w życiu ludzkim. Jesteśmy
(lub niektórzy z nas są) nomadami, pionierami z Dzikiego Zachodu (lub z
jakiejkolwiek innej dzikiej okolicy, czyli takiej, gdzie nie ma granic -
podobnie jak w raju), z pustyni. Działamy zgodnie z zasadą: gdzie my - tam nasze
granice. Niektórzy wędrują tak całe życie, nie przejmując się granicami.
Czasami brak granic męczy ich lub niszczy, gubią kierunek, wołają o pomoc, giną
na pustyni. Większość z nas staje się z biegiem czasu spokojnymi osadnikami i
widzi granice wokół siebie jako istniejący „od zawsze” - twór natury. Dla
jednego człowieka pustynia jest barierą. Dla innego - drogą.
***
... fakt,czym jest fakt ? głupie co? . Powracam do pytania: Sen jako "rzeczywistość" , inna, dla kogo? Na razie "fakty" ze snu są dla mnie ważne. Kurwa,inny sposób myślenia -- a może to motyl siedzący na kamieniu itd. ... ...
OdpowiedzUsuń...ciało potrzebuje granic ,bo mozna ciało całkowicie zniszczyć albo uszkodzić....
OdpowiedzUsuń...duch, granice fizyczne przekracza bez przeszkód ale potrzebuje granic "duchowych" aby ...
no właśnie .....
Grażyna
...doceniam Twoją wypowi.... Nic dodać nic u.... Ale'ja" pytam o fakty!!! Kto i co jest czymś? Wiem , wiem wiem (nie będę "się" powtarzać). Causki Grażynko,dawno Cię nie "całowałem". Nie ma granic- sami sobie "to" stwarzamy,...ciekawe, co by było gdybyśmy się spotkali twarzą.......... . Ha... Internet jest kurtyną - może i dobrze! Dla "mnie" -nie. No ale Marek musi dbać o wypowiedź wypowiedzi ,cześć Marku- a może już nie jesteś Markiem (wybacz żart), . ... ...
OdpowiedzUsuń...Żart mi się bardzo podoba. Albo to wiemy na pewno kim jesteśmy w danej chwili? Ty wciąż szukasz jakiejś istoty rzeczy, esencji: siebie, wszystkiego. Kim jestem? itd.
OdpowiedzUsuńJak zadajemy takie pytania to nasze życie staje się samoudręczeniem, bo odpowiedzi nie ma. Mnie to nie przeszkadza, a Tobie tak. Myślę, że jedyną odpowiedzią na pytanie kim jestem jest: "tym, który pyta", czyli pytkiem ;). I to chyba musi wystarczyć. Dla mnie to wcale nie jest mało.
Witaj Jureczku i o dziwo Twoje "całuski" są naprawdę realne......granice nie istnieją,to jest złuda ....twarzą w twarz ..ojej ...teraz czytam o percepcji i jest taki przykład...bardzo dobrze wyglądająca osoba,wzbudza powszechni zachwyt i nagle zaczyna mówić i to głosem kaczora Donalda ...czar pryska albo....
OdpowiedzUsuńGrażyna
Marek jest Markiem ,chociaż nie takim jakiego ja znałam, ale jakby się dobrze przyjrzeć....hm
... do spraw "zasadniczych" można podejść w różny sposób" intelektualnie, emocjonalnie itd z zyskiem.. "ja" idę w kierunku Faktów. Co jest czym. Wiem jedno,że mam nieodpartą potrzebę "zmierzyć się z faktami, jakimi by nie były. To coś co ciebie przekracza, tak tak (wiem co chcesz powiedzieć), Po tym "wszystkim" świadomie wybieram mit- coś w rodzaju mitu samuraja- czyli nie "pierdol " się ze sobą - żyj jak chcesz- wszystko jest dobre -pod jednym warunkiem- jesteś samurajem - czyli zasada jest ponad - (lepiej gdyby była przemyślana)- i to mają być granice? - tak - tylko dla kogo? Dla "mnie" ni chuja. Sor... za słownik.... .... .... ... ... Grażynko- buzi- trzeba trochę po..... . ... ..
OdpowiedzUsuń... a czy można inaczej? W takich uwarunkowaniach jesteśmy zawsze "kimś" Co - samoudręczenie - tak- masz coś przeciw- tak mit chrystusa -fajnie, "ja" to pier.... . Wiem jedno - jak adrenalina dochodzi do swoich granic wszystko staje się bezosobowe , nieistotne- to dla mnie śą fakty z naznaczonym znaczeniem. A żeby jeszcze? Ano co - mogę bez ogranczeń wle.. w samol... i być za chwilę w Angli Fajnie co ? Tylko co , przyjadę, wypiję piwo i znowu załapię się na samolot do mojego świata . Warto było? . ... ... Grażynko, może jeszcze kiedyś się zobaczymy ,Jurek ... Oczywiście z "bananem" na twarzy, albo i nie ... ...
OdpowiedzUsuńJeśli w swej istocie jesteśmy "pytkiem", to pytania, które zadajemy muszą o czymś stanowić... Najczęściej (choć zupełnie nie wprost) pytamy o granice (nawet pytając o fakty), więc jesteśmy bezgranicznie-ograniczeni w tym swoim pytaniu. Skoro nasza egzystencja, nasze doświadczanie nawet w czystej postaci polega na stawianiu granic (spróbujcie doświadczać nie rozgraniczając modalności), to może prawdziwy problem polega na ich wartościowaniu? Tym przecież różni się świat fizyczny od mentalnego: ten pierwszy po prostu jest, drugi polega na ciągłym przybliżaniu lub oddalaniu, podnoszeniu i opuszczaniu, wznoszeniu i opadaniu wartości, które przypisujemy tym faktom i nie-faktom. To nasze stawianie granic trochę przypomina pracę kartografa, który izometrycznie odwzorowuje ukształtowanie terenu; też „rysujemy” linie, z których każda ma swoją określoną wartość, tyle, że nasza „graniczenie” nigdy nie ustaje: jest ciągłym przesuwaniem i przypisywaniem innej wysokości.
OdpowiedzUsuńK.
P.S. Panie Marku, dziękuję za ten tekst. Bardzo jestem ciekawa, czy moja intuicja dobrze mi podpowiada, z którymi fragmentami Pan się już nie zgadza…
....jesteś wspaniała - myślę tak mi się zdaje, zobat.... ... . wyniknie
OdpowiedzUsuń.... tak: nie ,nie, nie! To nie tak.Żeby wyjść poza "granice" trzeba cholernej determinacji ,cierpliwości w "znoszeniu faktów" ,myślenia znaczącego,odwagi, itd- na razie idę w góry- trochę przewietrzę "rozum" - cześć!... ... Ps. Nie wiem jak do tego "podejdziesz'- ja za wszelką cenę unikam erudycji (tworzenia świata pojęć)- to nie są fakty!- sztuka dla sztuki! - no ,ale to inna sprawa. -cześć. ... ...
OdpowiedzUsuńJ., gdy już wrócisz z gór, proszę powiedz mi, czym są fakty i czy przypadkiem mówiąc fakty oraz nie-fakty nie budujesz granicy między tym, co uznajesz za fakt, a co nie? Szukasz czegoś "w czystej postaci", jakiejś ciągłości oraz faktyczności, ale masz przy tym wyodrębnione, [wkurzę Cię jeszcze raz] rozgraniczone od nie-faktów kryteria faktyczności. Doświadczanie ludzkie jest naznaczone granicą; choć Twój mózg "integruje" zanim tego dokona musi przeanalizować zdezintegrowane. Takie fakty - stół stoi, kołysze się gałąź, wieje wiatr - są i ich nie ma. Dla Ciebie stół stoi, dla kosmosu się porusza. Co jest faktem „poza granicami”? Wiem, jestem upierdliwa. Wiem, wybronicie się, że to dotyczy materii pozawerbalnej, że tego się nie da powiedzieć, że jak to – tak słowami…? Jak się nie da słowami, to dajcie mi przykład tego faktu. I dowód, że nie ma on granic…
OdpowiedzUsuńK.
P.S. Panie Marku – czytam ponownie, jestem bliżej tych słów niż poprzednio… „Nasz świat jest zbiorem przedmiotów i zdarzeń, procesów i właściwości, pomiędzy którymi granice i przedziały są szare, niejasne.” Wydaje mi się, że paradoksalnie nasz umysł nie tyle przekombinował z tymi granicami, ale właśnie przekombinował z tą szarością – dla kota początek i koniec kanapy jest bardziej ewidentny niż dobroczynność karmiącej ręki. Nasze umysły są zdolne dostrzec „więcej”, coś tam ciągle relatywizują; i wbrew temu, że stare granice zastąpiono nową płynnością, że niby ta szarość stała się bardziej szarością, tak naprawdę brniemy w jeszcze większe podziały. To taki dzielenie włosa na czworo. Upłynniając granicę nie zmieniamy jej graniczności. Na co dzień brakuje nam jednego –akceptacji, że coś jednocześnie jest i nie jest takie jak myślimy; jeśli uznamy, że granica jednocześnie jest i nie jest, albo przebiega tam gdzie myślę i nie przebiega tam gdzie myślę, może zbliżamy się do faktów? Bo fakt jest wielowymiarowy. Z jednej strony może być płaski, z drugiej wypukły; więc jednocześnie jest i nie jest wypukły. Do takiej „faktyczności” mi bliżej, ale nie wierzę w faktyczność bez granic…
hmm... jeszcze nie pomyślałem z czym się nie zgadzam w poprzednim tekście, a tu już nowe idee "do niezgadzania się". Ostatnio mam trochę lektur takich filozoficznych, o języku, semantyce, prawdzie, rzeczywistości i mowie... Można się trochę załamać, bo to słowa, słowa, abstrakcje, rozważania, analizy... Właściwie to nie mają żadnego związku z życiem - praktycznym, tym co robimy.
UsuńMoże myśmy też przekombinowali z tymi refleksjami. Jakby się tak pogodzić z "faktami", zamknąć się na chwilę, albo powiedzieć: hej, fakty, pokażcie się, bądźcie sobie jakie chcecie, nie będę się z wami szarpał. Zgoda, brakuje nam akceptacji tego, co jest. Życia bez dzielenia włosa na czworo. Chyba mam chwilę zmęczenia, jak mi przejdzie to znów zacznę ten włos dzielić (liczę na współpracę;). A jak Jurek wróci z gór to nas rzuci na glebę i dokopie. Bo za dużo mówimy, a on nie wie, że fakty to też słowa, nazwy, nazwy. On lubi jak go boli, a nazw nienawidzi. Może dlatego, jak go boli, to nie umie, albo nie chce o tym powiedzieć?
No dobrze, niedługo znów wrócimy do naszych baranów, porośniętych wełną. A wełna to włosy. A ile włosów zmieści się na jednym baranie? A gdyby tak zamiast jednego włosa grubego baran miał dwa o połowę cieńsze? To ile by wtedy miał włosów?
Tak tak tak, chyba też trzeba iść gdzieś w góry. Tam są tylko fakty. No i... barany, tak. A ile włosów jest na jednym baranie?
Tfu. Dobranoc.
Panie Marku… Bez słów i językowej babraniny nas tu nie ma. Wydaje mi się, że pragnienie „uwolnienia umysłu”, a może trafniej – przekroczenia granic umysłu ludzkiego - to trochę ułuda, nasz kamień filozoficzny, który konstytuuje to nasze tutaj bytowanie, a jednocześnie jest pewnym oszustwem, czymś bardziej nieżyciowym niż niejedno wypowiedziane tu słowo. Mówi Pan, że oddalamy się od życia… A mnie się wydaje, że po prostu nie potrafimy przekładać na życie tego, co dzieje się w tej interakcji między Pana słowami i naszymi rozmyślaniami. Życie… Póki trwa jest perspektywą. Czasami perspektywą uwspólnioną, ale zawsze OGRANICZONĄ. Nawet jeśli doznacie nirwany i poczujecie łączność i ciągłość wszechświata, ten stan będzie bardziej ograniczony niż każdy inny stan codzienny – na tym poziomie od życia innych ludzi, od świata w szczególe i konkrecie będzie oddzielał Was mur niemożności. Brakuje nam pokory… Pokory przed ogromem, przed ograniczeniami wobec świata, wobec całej wielowymiarowości tego świata…
UsuńK.
Jak zwykle, trudno dyskutować ze wszystkim naraz, muszę coś wybrać.
OdpowiedzUsuńChcę sprostować - nie chcę żadnego "uwolnienia umysłu", może gdzieś coś podobnego sugerowałem (więzienie umysłu?) ale to jest tak, że nie wierzę w to uwolnienie. Myślę, że nasze więzienie to dożywocie i nic na to nie poradzimy. Nirwana to dla mnie piękna poetycka metafora, nic więcej. Nasz umysł ciągle coś tworzy i zastępuje jedną wizję świata inną. Ale czy umie wyjść poza te "wizje"? Wątpię. Ograniczenia! Ograniczenia!
Co do pokory... chyba trochę tej pokory mam. Najbardziej nie chciałbym/boję się być jakimś dogmatykiem, fundamentalistą, dla którego wszystko jest ostateczne, absolutne i niezmienne. Dla mnie wszystko jest prowizoryczne (czyli jest tą perspektywą, możliwością zmiany). Zwłaszcza nasze idee, poglądy, wytwory myślenia. To wszystko jest nietrwałe, ale to dla mnie żaden problem. Była kiedyś piosenka ze słowami: "może wszystko runie na ten piękny ogród kłamstw". Często mnie to prześladuje i zgadzam się z tym. Świat nas przerasta, tworzymy sobie (tylko) wyobrażenia na jego temat. Zmieniamy je, poprawiamy, kombinujemy. Pielęgnujemy ogród kłamstw, staramy się, żeby był piękny. Ogrodnik wie, że mu róże jesienią zwiędną. I co, ma je wyciąć?
Tak, babranina. I moja propozycja jest taka: róbmy to dalej, nie próbujmy wychodzić "poza". Jeśli ktoś ma podobne wyobrażenia, to mamy poczucie wspólnoty, jeśli nie, to wymieniamy dalej naszą babraninę.
Wydaje mi się, że metafora Syzyfa, a nie dążenia do nirwany jest najlepsza dla określenia naszego życia. Uzupełniłbym tę metaforę tym, że obok nas jest cały tłum Syzyfów, którzy też pchają pod górę swoje głazy. Wymieniamy sobie nasze rozmyślania i słowa i mamy poczucie, że głazy są lżejsze. Złudzenie? Pociecha?
Niech każdy sobie sam odpowie.
[chyba już dość nababrałem].
Niech Pan tylko nigdy nie rezygnuje z tego babrania... Tak ciężko znaleźć myślących "towarzyszy od kamienia"...
OdpowiedzUsuńK.
to toczenie kamieni to przynajmniej konkretna robota. A nuż się uda coś wtoczyć i zbudować? Może to lepsze niż babranie myślowo-teoretyczne? Chyba Benjamin Franklin powiedział, że dobrze zrobione jest lepsze niż dobrze powiedziane...
OdpowiedzUsuńJa tam lubię sobie czasem potoczyć jakiś kamień, ciężki, konkretny i spocić się przy tym (a najlepiej nie myśleć). A potem człowiek, zmęczony, wraca do babraniny.