środa, 8 maja 2013

Zmyśleni

            Myślimy coś o sobie? Mniej lub więcej, ale czasem myślimy. Proporcje  myślenia o sobie i o „świecie” zależą od tego, czy nabyliśmy nawyku bycia introwertywnym homo psychologicusem, czy ekstrawertywnym koneserem świata i życia. Z jednej strony mamy poczucie, że jesteśmy – jakieś głębokie, pierwotne doświadczenie własnego bycia. Z drugiej strony, najczęściej jesteśmy „jacyś”. Oprócz czasownika „jestem” używamy mnóstwa przymiotników: „jaki” jestem. To ważna różnica, to „jestem” i „jaki”. To nie tylko sprawa gramatyki.
            Kartezjusz mówił myślę więc jestem. Dziś mało kto rozumie to dosłownie, bo ta dosłowność oznaczałaby, że poprzez myślenie można stworzyć siebie, powołać do istnienia. Czyli jestem „bo” myślę, jestem dzięki myśleniu? Pomysł mało sensowny, kolejny przypadek barona Münchhausena. Wyciąganie się z bagna (nicości?) przy pomocy myślenia? Witaj baronie. Myśleć, a więc myślami powołać się do istnienia? Trochę odwrotnie: żeby myśleć, trzeba być. Witkacy pisał „samo się nie myśli…”. Chyba jest tak: myślę, więc jestem wymyślony. Nie myślę, więc jestem. Wystarczy jeden czasownik, przymiotniki można wyrzucić. Dodawanie do „jestem” różnych wymyślonych określeń tylko to „jestem” zasłania, zamiast – jak chcielibyśmy – nadawać mu jasność i wyraźność. Bycie – żeby być – nie potrzebuje myślenia, daje sobie radę bez niego. Bardzo użyteczny jest tu znany dowcip o bacy, który całymi dniami przesiadywał na hali, doglądając owiec. Przechodził ceper i pyta: baco, a co wy tu tak robicie, jak macie dużo czasu? Ano, jak mom cas, to siedze i myśle. No, a jak nie macie czasu?  Aa, jak ni mom casu to ino siedze. I o to właśnie chodzi. Żaden buddyjski mistrz by tego lepiej nie ujął. To taki Zen góralski. Prosty: trzeba ino siedzieć.
            *
            „Ja” to taka piana na istnieniu. Jedna z wielu ulotnych form tego istnienia. Jesteśmy wymyśleni: jako „ja” nie istniejemy, tylko mamy koncepcje siebie, myśli o sobie. Często są to koncepcje i konstrukty przejęte od innych. Ktoś nam je przekazał, przejmujemy je jako dzieci od rodziców i później od przeróżnych ludzi z którymi się stykamy aż do  różnych "fachowców" – nauczycieli, filozofów, psychologów, kapłanów, którzy sprzedają nam swoje idee, wszczepiają nam sposób myślenia o sobie jak rodzaj psychicznych implantów.
            Myślenie o sobie jest jak chmury zasłaniające niebo. Myślimy o sobie i co? Wtedy nas nie ma. Jest nasze wyobrażenie o tym, że i jacy jesteśmy. Jest myślenie. Chmury. A gdyby ktoś chciał doświadczyć, jak to jest być? Bez tych myślowych chmur? Być – to nie jest łatwe zadanie. Czy coś może nam pomóc istnieć? Wyobraźmy sobie, że mamy jakieś wewnętrzne „wyłączniki”, które wyłączają pewne myśli, ich wytwory, umysłowe konstrukty, podające się za nasze istnienie. Takie wyłączniki, gdyby istniały, działałyby jak magia na nasze zmyślenia, jak dobry środek czyszczący na zabrudzoną szybę. Klik: wyłączamy myślenie o sobie, bo jest urojeniem. Klik: wyłączamy  wiedzę o sobie, bo jest kłamstwem. Klik: wyłączamy nasze ja bo jest fikcją. No tak, ale to też sposoby zmyślone. Łatwiej wymyślić niż zrobić…
            *
            Wymyślanie siebie ma dobre strony. Możemy o sobie myśleć jako o… takim, innym, siakim, owakim, itd. bez końca. W każdej sytuacji możemy siebie zmyślić tak, aby być dopasowanym do sytuacji, aby coś w niej osiągnąć, radzić sobie. Ktoś porównał umysł do skrzynki z narzędziami: wyciągamy z niej to, co nam w tej chwili potrzebne. Superskrzynka. To porównanie jest czymś  więcej: nasze „ja” w ogóle jest też narzędziem, narzędziem życia. Narzędziem o potencjalnie niezwykłej elastyczności, niczym szwajcarski scyzoryk, z którego możemy zrobić wszystko co użyteczne. Trzeba tylko wiedzieć gdzie nacisnąć, co otworzyć, jak ten scyzoryk – czyli siebie – w sposób plastyczny skonfigurować. Nie każdy potrafi zmyślać się w sposób tak elastyczny i twórczy. Wtedy znów przydałoby się nacisnąć jakiś wyłącznik. Klik: i znika nasze „ja” - sztywne, skamieniałe, stojące na drodze do kontaktu ze światem. Po co robić z siebie młotek, kiedy możemy być superkomputerem?
            *
            Jesteśmy wymyśleni. Ale jednak jesteśmy. Kiedy mamy kłopoty z tym jacy jesteśmy, zapomnijmy o tym, że jesteśmy jacyś tam. Przestańmy myśleć o sobie. Bądźmy. Aha, bądźmy sobą, tak? Aaa, nie, nie, to nie to. „Sobą” to wredne słowo, prowokuje pytanie: sobą, czyli kim? Jakim? I znów zaczynamy się wymyślać, zmyślać, dodawać przymiotniki. Koło się zamyka. Nie bądź sobą, niech Bóg broni! Tylko bądź. Jeśli jesteś i nic więcej, masz przynajmniej pewność, że nie jesteś zmyślony. Wystarczy być. Naprawdę. Zapytajcie bacy.

            ***

4 komentarze:

  1. ...kupuję, ... ...

    OdpowiedzUsuń
  2. ...Świadomość nieświadoma staje się nieświadomością świadomą .... ...

    OdpowiedzUsuń
  3. ...idiotyzm nie zna granic, cóż, kwiat na gównie,. ... ...

    OdpowiedzUsuń
  4. ... lubię czas ,czasami zwalnia, czasami przyśpiesza , no i kto kogo ma? ... ...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.