Przykleiło
się gówno do okrętu
i
woła: płyniemy!
Jest temat, który mnie od dawna trzyma jak w kleszczach.
Nie potrafię się z nich wywinąć. Jest problem - jeden z fundamentalnych, ale im bardziej
staramy się do niego zbliżyć, tym bardziej staje się zakamuflowany i nie
potrafimy go przyjąć do wiadomości. Im bardziej się zbliżamy, tym jest większy
– i przestajemy go widzieć w całości, jak w tej metaforze z mrówkami.
Jest to problem złożoności (złożoność – complexity – szukajcie w sieci). Może dokładniej:
sama złożoność, która jest problemem i problemy wywołuje. Złożoność to cecha
jakiegoś obiektu, który ma bardzo dużo składników, relacje i związki pomiędzy
nimi są różnorodne, a całość trudna do zrozumienia i nieprzewidywalna, w
dodatku najczęściej dynamiczna i płynna. Rzeczy złożonych jest sporo w przyrodzie: zjawiska klimatyczne, ekosystemy, środowiska
biologiczne, ludzkie umysły – a jeszcze dokładamy do tego to, co sami tworzymy:
społeczeństwa, grupy, państwa, korporacje, ekonomie, systemy rynkowe, kultury,
systemy komunikacyjne, internet… Złożoność
się pogłębia, rośnie wykładniczo. Jeden złożony system wchodzi w interakcje z
innymi, wszystko się komplikuje, komplikuje do obłędu – a nasze możliwości rozumienia
są praktycznie te same. Świat jest coraz bardziej złożony. Trzeba z tego
wyciągnąć wnioski.
1
Nie ma sensu wchodzić w detale, bo można z nich nie wyjść.
Przeskoczę, jak mówię, do konkluzji. Idea główna jest taka: w miarę wzrostu
złożoności jakiegoś przedmiotu poznania nasza wiedza o nim maleje; przedmiot
„wymyka się” naszemu poznaniu – naszym modelom poznawczym. Można to ująć
formułą – jakimś „prawem malejącej wiedzy”:
(wiedza + złożoność) = constans
Oznacza to, że jeśli rośnie złożoność
jakiegoś poznawanego systemu, to faktyczna wiedza jaką możemy o nim mieć,
maleje. Możemy mieć niemal absolutną wiedzę o systemach prostych, takich jak
ciało stałe spadające lub poruszające się w próżni, gaz podgrzewany w szczelnym
pojemniku, strumień cieczy płynący z niewielką szybkością, pojedyncza planeta
okrążająca słońce, itp. – ulubione przykłady „klasycznych” fizyków. Dziś żyjemy
w świecie jakościowo innych obiektów: takich, których złożoność przekracza
nasze możliwości poznawania ich. Wygodniej jest nazywać takie obiekty
nadzłożonymi.
Oznaki nadzłożoności to: niezdolność modelowania,
poczucie niezrozumienia (bezradność poznawcza), niezdolność przewidywania
działań (zachowań) systemów nadzłożonych w przyszłości.
Odpowiednio do systemów „prostych” i „nadzłożnych”
istnieją nauki „proste” i „nadzłożone”. Te drugie to dziedziny, które określają
się jako wiedzę o obiektach nadzłożonych, wiedzę pretendującą do bycia równie
naukową jak nauki „proste”. Kluczem jest tu słowo „pretendująca”. Te właśnie
nibynauki są problemem, który może być groźny dla przyszłości naszej kultury.
Te nauki to ciemnogród, średniowiecze i irracjonalizm, wkraczający w nasze
życie pod sztandarami rozumu, nauki, oświecenia. Super trick kulturowy,
wymyślony przez cwaniaczków na przestrzeni ostatnich stu kilkudziesięciu lat.
Mimikra prawie genialna.
2
Nauka jest dziś
słowem magicznym, sakralnym. Na jego dźwięk ludzie wyłączają wszelkie myślenie.
Liczą się „autorytety naukowe”. Warto jednak mieć świadomość, że w tym morzu
nauk jest mała wysepka nauki „prawdziwej”, otoczona morzem pseudonauki. Nauka
prawdziwa jest uprawiana przez uczonych „prostaków” (co nie jest tu określeniem
negatywnym, ani trochę). Uczeni „prostacy” to tradycyjni naukowcy, tacy od
Galileusza i Newtona, Pasteur’a i Einsteina. To tacy co mierzą, eksperymentują,
tworzą prawa i wzory matematyczne, tworzą technikę, maszyny, komputery, leki
itd. Takie banalne rzeczy. Słowem, prymityw, czy nie ? Też mi uczeni, to jakieś
rzemiechy, wyrobnicy. Bez polotu.
Obok nich, ba - dzisiaj już
wyraźnie ponad nimi! – działają „uczeni nadzłożeni”. Ooo, to są dopiero uczeni prawdziwi! Zajmują
się rzeczami niezrozumiałymi, niedostępnymi dla tych pierwszych uczonych
prostaków. O tych rzeczach niejasnych i niepojętych mówią i piszą pięknie, w
sposób również niezrozumiały, co w tym przypadku ani trochę nie jest wadą,
wręcz przeciwnie! Ważne, że fascynują i czarują swoich słuchaczy i wielbicieli.
Nadzłożeni symulują wiedzę, uprawiają mimikrę, niczym ćma
udająca drapieżnika. Biorą określone atrybuty z nauk prostych, pod które
podkładają coś, co ma uchodzić za wiedzę. Nie są zdolni do formułowania
wartościowych praw ogólnych, oprócz ogólnikowych banałów. Uczeni nadzłożeni
produkują brednie bo nic innego nie mogą. Ci nibyuczeni w społeczeństwie pełnią
tylko role uczonych – przykleili się do okrętu o nazwie „Nauka”. Udało im się
to wywalczyć, uzyskać określony status, więc muszą pokazywać, że tymi
statusowymi uczonymi są. Noblesse oblige. Więc starają się jak mogą pełnić funkcje
kapłanów wiedzy nieistniejącej. Co robią? Mówią. Gadają. Trują. Pieprzą.
Bredzą. Puszczają dym. Mówią o czymś, o czym mówić nie można – przynajmniej
mówić z sensem. Wróżbici, spin doktorzy, gadające głowy, celebryci pseudointelektu.
To, co robią, to wróżenie z fusów, techniki dywinacyjne. Tarot albo Księga Przemian
są wciąż znacznie lepsze.
Średnio inteligentny psycholog albo socjolog, ksiądz lub
politolog mogą w ciągu pół godziny - byleby „na wizji” - opowiadać niestworzone
historie o tym, o czym sami wyczytali w gazecie lub internecie. Jak to było, że
matka zabiła dziecko, mąż zabił żonę a
potem ona jego, dziadek molestował wnuczkę, kot księdza udusił lub na odwrót,
syn polityka N. jest nie dość, że żydem
to jeszcze murzynem, i jeszcze gejem i zdradza męża, co źle świadczy o jego
tatusiu, który jest świnią i draniem… itd.. ,itd. Ktoś nie wierzy? Internet
stoi otworem: sprawdźcie wypowiedzi nadzłożonych ekspertów. Żadnych hamulców. Wyjaśnienia,
interpretacje, napuszone słowa, dęte oceny i pseudohipotezy niemożliwe do
sprawdzenia. Wszystko to wzięte z sufitu, ale naładowane świętym oburzeniem i moralnym
potępieniem, okraszone jadowitą śliną: jakie to dno moralne to „nasze społeczeństwo”
i co z tym robić. Często te „naukowe autorytety” przekraczają wszelkie granice
moralne, opluwając ludzi których po prostu nie lubią lub nie akceptują na
przykład ze względów światopoglądowych lub politycznych. Opluwanie przychodzi
im łatwiej niż racjonalne argumenty, których nie mają.
Ćmoje boje, chuje węże - mówi
dziś (oczywiście zdegenerowana) młodzież. Młodzież jest be bo brzydko mówi.
Jeśli uczony nadzłożony opowiada bzdury mówiąc pięknie, gładko i elegancko – to
jest ok. Stara rzecz: nie ważne co się mówi. Ważne jak. Czysta retoryka. Retoryka!
Nadzłożeni są obsadzeni w roli znawców, ekspertów, tylko… nie znają się na tym
o czym – chcąc niechcąc – mówią. Tacy Nikodemowie Dyzmy pseudonauki. Tacy
szlachcice, arystokraci z podrobionym herbem i sygnetem z tombaku. Takich mamy
uczonych na jakich zasługujemy.
Niektórzy chcą dobrze, ale jest to problem krótkiej
kołdry. Złożoność można opisać dokładnie, precyzyjnie i „naukowo” tylko w
małych fragmentach, czyli – nie można jej opisać wcale. Można coś powiedzieć
mądrze i sensownie o małym fragmencie – co jest mało sensacyjne, nieciekawe - albo
nie powiedzieć wcale.
3
Wyobraźmy sobie jakiś obraz, na przykład „Bitwę pod
Grunwaldem” Matejki. Obraz jest szczelnie zaklejony papierem. W jednym miejscu
tego papieru wycięto prostokątny otwór wielkości pocztówki. Przez ten otwór
możemy z bliska i dokładnie oglądać – właśnie, co oglądać? Obraz? Nie. Tylko
mały fragment całości. Ten fragment możemy dokładnie badać, określić kolory i
ich rozkład, skład chemiczny farby, jej grubość i inne detale. Nic nam to nie
powie o całości, o obrazie: bo obraz jest całością – albo nie ma go wcale. Tu
widać istotę złożoności w aspekcie jej poznania: obiekt złożony jest heterogeniczny.
Każdy jego fragment jest – lub może być inny. Skutek? Poznanie fragmentu nie
daje nam poznania całości. Jeśli w oglądanym fragmencie mamy końskie kopyto,
to nie możemy z tego wnioskować, jak wyglądał wielki mistrz Ulrich von
Jungingen, etc. etc. Taka uroda obiektów nadzłożonych.
Nauki nadzłożone to w
większości coś tak jak wyśmiewana dawniej „demokracja socjalistyczna”. Jeśli są
naukami, to po co dodatek „społeczne”? To takie nauki „drugiej świeżości” jak
ten słynny łosoś z Bułhakowa.
Te niby nauki odbijają się od rzeczywistości (złożonej)
jak gówno od tramwaju. Są wobec świata bezradne, nie dają nam żadnej wiedzy,
poznania, skutecznych recept. Świat musimy projektować i zmieniać bez oparcia w
takiej nibywiedzy.
Wobec świata jako całości – i własnego życia – mamy tylko
stare sposoby: próby i błędy, wyobraźnia, improwizacja, twórczość, „bricolage”
– czyli dłubanina i majsterkowanie, gdybanie, mniemania, czyli – życie jakie
jest. Nic więcej. Żadnej nauki.
Nauki nadzłożone możemy oceniać
jako „interesujące” „ciekawe”, „estetyczne”, „inspirujące” – jako zabawę lub wytwory estetyczne: czyli tak, jak oceniamy wytwory
sztuki. Nic więcej. Najczęściej są po prostu nudne. Zajmowanie się nimi to
marnowanie życia. Chyba, że ktoś ma nadmiar czasu i pieniędzy.
4
Kiedyś nauka, w początkach jej rozwoju, opierała się na
paru prostych ideach: skupienie na obiektywnych faktach. Jasny, precyzyjny
język. Mówienie o doświadczanych zjawiskach. Nie wypowiadanie ocen.
Racjonalność bez emocjonalności. Stawianie konkretnych, sprawdzalnych hipotez.
Ich weryfikowanie lub falsyfikowanie poprzez pomiar i eksperyment. Świadomość prowizoryczności hipotez i teorii. Formułowanie
teorii sprawdzanych następnie w praktyce. Otwartość na zmiany i krytykę.
Co dziś z tego zostało? W naukach nadzłożonych – nic.
Została etykietka „nauka”, na widok której przeciętny zjadacz chleba sika po
nogach. Nie wiedząc zresztą dlaczego – i tu problem.
Wystarczy mieć przed nazwiskiem dr lub prof. (nauki
nadzłożonej) – i można mówić wszelkie brednie: używać niejasnego, mętnego
języka, niezrozumiałych, źle zdefiniowanych chorych pojęć, oceniać, krytykować
bez żadnych podstaw, mijać się z rozumem i logiką, oczerniać lub opluwać
różnych ludzi, bo ich na przykład – nie lubimy. Nadzłożony ekspert widzi
końskie kopyto i z polotem opowiada nam nie tylko, jak wygląda koń, ale i kto
na nim siedzi i dokąd zamierza na tym koniu jechać. Czy to nie wystarczy?
Nauki nadzłożone, mam nadzieję, kiedyś znikną, jak liczne
religie, dawne filozofie i dziwaczne doktryny. To nibynauki, które nie dają
nic: żadnych realnych wskazówek praktycznych, żadnych zasad moralnych, czasami tylko
ulotne satysfakcje intelektualne. Podobno młyny historii mielą powoli ale
skutecznie. W tym przypadku też okaże się, że przez dwieście lat istnienia tak
zwanych nauk humanistycznych i społecznych mieliliśmy plewy.
5
Moja konkluzja? Historia zatacza koło. Wracamy do dawnego
podziału wiedzy na naukę – w liczbie pojedynczej (science) i sztuki (arts),
który całkiem sensownie funkcjonuje od wieków w krajach anglosaskich.
Przebieranie „sztuk” w szaty „nauk” dla zdobycia prestiżu, pozycji i pieniędzy
nie udało się. Król jest nagi. Gówno odkleja się od okrętu.
Lepiej niż psychologią, socjologią, naukami politycznymi,
o teologii nie wspominając, czy sporą częścią ekonomii zająć się literaturą,
sztuką, poezją, muzyką – bez udawania, że uprawiamy naukę. Bawmy się wytworami
intelektu: to nie wymaga udawania, że jesteśmy „uczeni”. To zabawa bardzo
demokratyczna, egalitarna: każdy może się w nią bawić po swojemu. Nie ma
kryteriów, kto jest lepszy, kto gorszy. Nie naklejamy etykietki „nauka” na
słoik w którym są puste, chore słowa.
Chcesz być szamanem, oszustem, umysłowym szalbierzem?
Zajmuj się pseudonaukami nadzłożonymi. Alternatywy są dwie: możesz zająć się
nauką rzeczywistą – być uczonym prostakiem, albo zostać artystą. Obie są
wymagające, trudne, pracochłonne. Łatwiej być kapłanem nibynauki. Kapłanem,
który wcześniej czy później musi zrozumieć, że jest jak gówno, które przykleiło
się do okrętu "Nauka".
I woła: płyniemy?
I woła: płyniemy?
Nie, dzisiaj chyba szczerzej: toniemy.
I dobrze.
***
..najsmutniejsze jest to,że gówno nie utonie !!
OdpowiedzUsuń...okręt,a jakże, utonie a gówno nie,
Grażyna
...tak,tak ,tak! Ale dalej to nic nowego-liczyłem na Panią "K" -ale jakoś się nie odzywa!Może myśli? albo urażona?.......Grażynko! Tak ..... "w przeręblu".... No ale K ..... do roboty ...Twórczo!.....
OdpowiedzUsuń....Twórczość to wychodzenie poza granice,które sobie sami naznaczamy.Twórczość to inny rodzaj mistycyzmu.Twórczość to my . (jeśli jesteśmy). Twórczość to "wychodzenie" poza "siebie"- niezmiernie ważna rzecz! Pierd.... "ego"Ważne:czy potrafisz "siebie" zanegować.,ha to jest dopiero coś!!!..... ........ ......
OdpowiedzUsuń