Wielkie absurdy nie są wymyślane przez tych, których rozum krząta się wokół spraw codziennych. Nic dziwnego zatem, że właśnie najintensywniejsi myśliciele bywali producentami największego głupstwa
Witold Gombrowicz
Można na to patrzeć
inaczej, jako na okazję do osiągnięcia mądrości: jeśli mądrość rozumiemy jako
zaniechanie wysiłków pojęcia tego, czego
pojąć nie jesteśmy zdolni. Mądrość to być może uświadomienie sobie granic
własnych możliwości. Własnej bezsilności? Być mądrym, to przestać robić to,
czego zrobić nie potrafimy.
No tak, ale czy wtedy
bylibyśmy jeszcze ludźmi? Robienie tego, co dla nas niemożliwe to esencja bycia
człowiekiem. Walenie głową w mur. Wycie do księżyca.
Z motyką na słońce. Filozoficznie mówiąc: transgresja, przekraczanie
granic. Albo próba ich przekraczania. Rezygnacja z wysiłków zrobienia czegoś,
czego nie umiemy zrobić, to dla ludzi klęska. Wniosek? Świat nie zniechęci nas
do prób jego zrozumienia. A już na pewno nie do prób jego zmiany.
Cechą definiująca ludzi
nie jest jakiś szczególny mózg, ani być może inteligencja, zdolność
abstrakcyjnego myślenia. Cechą tą jest nieusuwalna skłonność do robienia rzeczy
niemożliwych. Tego, czego zrobić się „nie da”.
Jest na świecie paru ludzi, którzy jednak to robią, z przyczyny prostej,
którą wymieniłem: ich mózgi są za słabe, aby zrozumieć, że czegoś się nie da,
nie można. I ci nieszczęśni bezmózgowcy coś robią, coś osiągają, coś, czego nie
mogą osiągnąć ci z mózgami napęczniałymi do granic pojemności czaszki.
I tak dochodzimy do
wniosku, który często pojawiał się w ludzkich refleksjach. Działanie nie wymaga
zbyt złożonego mózgu. Wystarczy przeciętny, niekiedy wręcz mały. Im mniejszy,
tym mniej przeszkadza. Tym mniej wtrąca swoje przemądre, filozoficzne:
niemożliwe, nie da się. Albo: ja wiem lepiej, mnie nikt nie będzie pouczał.
*
Wyobraźmy sobie wybitnego
uczonego, geniusza, noblistę, który wyjeżdża na przepiękną plażę na oceanie
Indyjskim (trzeba w końcu skorzystać z tego Nobla). Wchodzi do wody, żeby popływać, mimo że
tubylcy ostrzegają go przed krążącymi tam rekinami (intelektualiści często
uważają, że ich nie obowiązują prawa natury). Rekin, który wkrótce podpływa ma
móżdżek wielkości mini S, być może wielkości naparstka, ale to wystarcza aby
dobrze spełniał swoje funkcje. Pływająca torpeda zręcznym ruchem szczęk odgryza
głowę noblisty, udaremniając jego dalszą karierę i wykazując tym samym wyższość
móżdżku nad mózgiem, mechaniki nad intelektem. I co? Małe wygrywa, duże
przegrywa. Tak się zdarza.
*
Może wyrażam się tu
niezbyt jasno (cóż, mózg rozmiaru S) wobec tego spróbuję wymęczyć istotę mojej
koncepcji.
Otóż, być może naprawdę
nasze mózgi – z powodu jakiegoś ewolucyjnego błędu - są na wyrost, rozmiaru XL.
Staramy się je jeszcze rozdymać, powiększać do XXL. Ale niepotrzebnie. Takie
duże mózgi są zbędne do wykonywania prostych, życiowych funkcji. Mają nadmiar
możliwości, choć tak czy owak złożoności świata nie mogą objąć. Świat zawsze
nasze mózgi przerasta. Inaczej mówiąc, te mózgi nie wiedzą mnóstwa ważnych
rzeczy, a jednocześnie są aktywne, mają nadmiar mocy, bezustannie młócą swoimi
neuronami jakieś informacje. Działają w sposób nadmiarowy, antyskuteczny:
wymyślają, dlaczego wielu rzeczy się „nie da”, dlaczego czegoś nie warto, że życie
nie ma sensu a także wymyślają bezużyteczne rzeczy, których nie ma. Mózg
większy od realnie potrzebnego zajmuje się wymyślaniem fikcji, często fikcji
dla nas niebezpiecznych. I w tym problem.
Odkryłem pewne prawo,
które ośmielam się tu podać. Prawo to mówi: nie jest ważna bezwzględna wielkość
mózgu. Ważniejsze jest dostosowanie tej wielkości do realnych potrzeb życia.
Jeśli przy pomocy mózgu M możesz usmażyć dobrą jajecznicę, poderwać fajną laskę
albo odgryźć łysy łeb jakiegoś noblisty, po co ci większy mózg?!
Skrótowa wersja mojego prawa (dla tych z mózgiem S, takim jak mój):
duży mózg = duże problemy
Jeśli zdarzy się, że
ten tekst przeczytają ludzie o mózgach >XL, proszę o uwagi, krytyki i
refleksje na temat tego prawa. Sam już nie daję rady. Rozumiecie, mózg za mały.
A co do rady. Utrzymujmy
nasze mózgi w rozmiarze M. To wystarczy. Ważny jest złoty środek, umiar. Tak
chyba twierdził niejaki Arystoteles, pamiętam to ze studiów. Taak, Arystoteles.
Ten to miał łeb, XXXL. No i co mu z tego przyszło? Kto dziś wie, kto to był
Arystoteles? Chyba mądrzejszy był ten, co powiedział „małe jest piękne”.
***
,,,,,nooooo....#
OdpowiedzUsuń...Jurek, wyrażona przez Ciebie opinia powala....ale masz rację,
OdpowiedzUsuń...czytając tekst Marka przychodzą mi na myśl piosenki Grześkowiaka
Grażyna
.....nooooo!....#
OdpowiedzUsuń....o.... jaka dogłębna interpretacja,zamiast przecinków kropki ???!!!
OdpowiedzUsuń...ale trzyma się tematu -„małe jest piękne”.
Grażyna
...nooooo... .#
OdpowiedzUsuń...mały czy duży? każdy ma swoje ograniczenia,duży baniak czy mały -ważne co jest w środku.Logika ?,spójność?aksjomaty?-czy oczywistość i bezsporność? Np.przyczynowość,zgoda zrozumiałe:a coś bez przyczyny ? Coś istnieje "od zawsze" ,co to znaczy?!!!!! CO? Ale jesteśmy" kaleczni" ....#
OdpowiedzUsuń