czwartek, 1 marca 2012

Rozmiar jest ważny (choć niekoniecznie długość)



Wielkie absurdy nie są wymyślane przez tych,  których rozum krząta się wokół spraw codziennych. Nic dziwnego zatem, że właśnie najintensywniejsi myśliciele bywali producentami największego głupstwa
Witold Gombrowicz

             Świat coraz bardziej się komplikuje, staje się coraz bardziej złożony, niepojęty. Podobno złożoność naszych mózgów, czyli ich zdolności poznawcze, osiągnęła już górny biologiczny pułap, nie do przekroczenia z fizykalno-fizjologicznych względów. Pozostaje nam kontemplować pogłębiającą się niezdolność zrozumienia świata w którym żyjemy, czyli prościej - naszą narastającą głupotę. Stajemy się coraz bardziej bezradni wobec złożonego świata.
            Można na to patrzeć inaczej, jako na okazję do osiągnięcia mądrości: jeśli mądrość rozumiemy jako zaniechanie  wysiłków pojęcia tego, czego pojąć nie jesteśmy zdolni. Mądrość to być może uświadomienie sobie granic własnych możliwości. Własnej bezsilności? Być mądrym, to przestać robić to, czego zrobić nie potrafimy.
            No tak, ale czy wtedy bylibyśmy jeszcze ludźmi? Robienie tego, co dla nas niemożliwe to esencja bycia człowiekiem. Walenie głową w mur. Wycie do księżyca.  
Z motyką na słońce. Filozoficznie mówiąc: transgresja, przekraczanie granic. Albo próba ich przekraczania. Rezygnacja z wysiłków zrobienia czegoś, czego nie umiemy zrobić, to dla ludzi klęska. Wniosek? Świat nie zniechęci nas do prób jego zrozumienia. A już na pewno nie do prób jego zmiany.
            Cechą definiująca ludzi nie jest jakiś szczególny mózg, ani być może inteligencja, zdolność abstrakcyjnego myślenia. Cechą tą jest nieusuwalna skłonność do robienia rzeczy niemożliwych. Tego, czego zrobić się „nie da”.  Jest na świecie paru ludzi, którzy jednak to robią, z przyczyny prostej, którą wymieniłem: ich mózgi są za słabe, aby zrozumieć, że czegoś się nie da, nie można. I ci nieszczęśni bezmózgowcy coś robią, coś osiągają, coś, czego nie mogą osiągnąć ci z mózgami napęczniałymi do granic pojemności czaszki.
            I tak dochodzimy do wniosku, który często pojawiał się w ludzkich refleksjach. Działanie nie wymaga zbyt złożonego mózgu. Wystarczy przeciętny, niekiedy wręcz mały. Im mniejszy, tym mniej przeszkadza. Tym mniej wtrąca swoje przemądre, filozoficzne: niemożliwe, nie da się. Albo: ja wiem lepiej, mnie nikt nie będzie pouczał.
*
            Wyobraźmy sobie wybitnego uczonego, geniusza, noblistę, który wyjeżdża na przepiękną plażę na oceanie Indyjskim (trzeba w końcu skorzystać z tego Nobla).  Wchodzi do wody, żeby popływać, mimo że tubylcy ostrzegają go przed krążącymi tam rekinami (intelektualiści często uważają, że ich nie obowiązują prawa natury). Rekin, który wkrótce podpływa ma móżdżek wielkości mini S, być może wielkości naparstka, ale to wystarcza aby dobrze spełniał swoje funkcje. Pływająca torpeda zręcznym ruchem szczęk odgryza głowę noblisty, udaremniając jego dalszą karierę i wykazując tym samym wyższość móżdżku nad mózgiem, mechaniki nad intelektem. I co? Małe wygrywa, duże przegrywa. Tak się zdarza.
*
            Może wyrażam się tu niezbyt jasno (cóż, mózg rozmiaru S) wobec tego spróbuję wymęczyć istotę mojej koncepcji.
            Otóż, być może naprawdę nasze mózgi – z powodu jakiegoś ewolucyjnego błędu - są na wyrost, rozmiaru XL. Staramy się je jeszcze rozdymać, powiększać do XXL. Ale niepotrzebnie. Takie duże mózgi są zbędne do wykonywania prostych, życiowych funkcji. Mają nadmiar możliwości, choć tak czy owak złożoności świata nie mogą objąć. Świat zawsze nasze mózgi przerasta. Inaczej mówiąc, te mózgi nie wiedzą mnóstwa ważnych rzeczy, a jednocześnie są aktywne, mają nadmiar mocy, bezustannie młócą swoimi neuronami jakieś informacje. Działają w sposób nadmiarowy, antyskuteczny: wymyślają, dlaczego wielu rzeczy się „nie da”, dlaczego czegoś nie warto, że życie nie ma sensu a także wymyślają bezużyteczne rzeczy, których nie ma. Mózg większy od realnie potrzebnego zajmuje się wymyślaniem fikcji, często fikcji dla nas niebezpiecznych. I w tym problem.
            Odkryłem pewne prawo, które ośmielam się tu podać. Prawo to mówi: nie jest ważna bezwzględna wielkość mózgu. Ważniejsze jest dostosowanie tej wielkości do realnych potrzeb życia. Jeśli przy pomocy mózgu M możesz usmażyć dobrą jajecznicę, poderwać fajną laskę albo odgryźć łysy łeb jakiegoś noblisty, po co ci większy mózg?!
Skrótowa wersja mojego prawa (dla tych z mózgiem S, takim jak mój):
duży mózg = duże problemy
            Jeśli zdarzy się, że ten tekst przeczytają ludzie o mózgach >XL, proszę o uwagi, krytyki i refleksje na temat tego prawa. Sam już nie daję rady. Rozumiecie, mózg za mały.
            A co do rady. Utrzymujmy nasze mózgi w rozmiarze M. To wystarczy. Ważny jest złoty środek, umiar. Tak chyba twierdził niejaki Arystoteles, pamiętam to ze studiów. Taak, Arystoteles. Ten to miał łeb, XXXL. No i co mu z tego przyszło? Kto dziś wie, kto to był Arystoteles? Chyba mądrzejszy był ten, co powiedział „małe jest piękne”.

            ***

6 komentarzy:

  1. ,,,,,nooooo....#

    OdpowiedzUsuń
  2. ...Jurek, wyrażona przez Ciebie opinia powala....ale masz rację,
    ...czytając tekst Marka przychodzą mi na myśl piosenki Grześkowiaka
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  3. .....nooooo!....#

    OdpowiedzUsuń
  4. ....o.... jaka dogłębna interpretacja,zamiast przecinków kropki ???!!!
    ...ale trzyma się tematu -„małe jest piękne”.
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  5. ...nooooo... .#

    OdpowiedzUsuń
  6. ...mały czy duży? każdy ma swoje ograniczenia,duży baniak czy mały -ważne co jest w środku.Logika ?,spójność?aksjomaty?-czy oczywistość i bezsporność? Np.przyczynowość,zgoda zrozumiałe:a coś bez przyczyny ? Coś istnieje "od zawsze" ,co to znaczy?!!!!! CO? Ale jesteśmy" kaleczni" ....#

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.