To, co nazywamy ludzkimi możliwościami, to przedziwna rzecz. Nie wiadomo, czym są, bo… w zasadzie ich nie ma. Są tylko możliwe, czyli niewiadome. Mogą być zrealizowane albo zaprzepaszczone. To zależy. Każdy człowiek, nawet najbardziej genialny z nas, może przeżyć sto lat realizując minimum swoich możliwości. Bo na przykład żyjemy w fatalnych warunkach społecznych, gdzie to, co możemy, co moglibyśmy – nikogo nie obchodzi. Wskaźnik poziomu wykorzystania naszych możliwości jest miarą jakości społeczeństwa i kraju w jakim żyjemy. Jest jedną z miar jakości życia.
Nasze możliwości to dynamit, to bomba wodorowa. Nikt z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie, jaki byłby nasz świat, gdyby możliwości, potencjał prawie 7 miliardów ludzi został wykorzystany w pełni. Dlatego myślmy, ile z tych możliwości jest wykorzystane. I co z resztą? Co trzeba zrobić, żeby je zamienić w pożyteczne efekty?
Mówimy, że człowiek jest zdolny do wszystkiego. Uważamy, że to taki oklepany zwrot. Ale to prawda. Przecież nasze możliwości to rzecz nie tylko pozytywna. Mamy różne możliwości. Może powinniśmy się cieszyć, że nie są wykorzystane? Statystycznie połowa z nich to może siły zła, siły piekła, które powinny spać w nieskończoność. Kto powiedział że mamy tylko dobre możliwości? Czy nasz świat jest naprawdę taki piękny, czy to naprawdę jest wonderful world? Wobec tego problem: wyzwalać wszystkie możliwości, licząc że dobre przeważą? Ponosić skutki wykorzystania dobrych możliwości w postaci tych potencjalnie złych? Tłumić wszystkie? Nie ma róży bez kolców. Tylko, ilu ludzi zgodzi się na marnowanie siebie, swojego potencjału bo „być może zostanie on źle wykorzystany”, bo będą jakieś uboczne, złe skutki, więc najlepiej nic nie robić? Nie znam takich ludzi.
Możliwości – ich wykorzystanie - łączą się z tym, co podobno najbardziej upragnione: ze szczęściem. Filozofowie utylitaryści głosili zasady, które można streścić jako: największe szczęście dla największej liczby ludzi. Łatwo się zgodzić. Trudniej powiedzieć, skąd to szczęście wziąć? Jak je osiągnąć? Myślę, że trzeba by dodać drugą zasadę, bardziej narzędziową, która mówi, że droga do realizacji powyższej zasady wymaga „największego wykorzystania możliwości największej liczby ludzi.” Na nasze szczęście trzeba zapracować. W taki sposób, który angażuje wszystko co najlepsze. Wymagania są największe. Szczęścia zazwyczaj nie osiągamy tylko leżąc pod gruszą, choć może powinniśmy. Wobec tego: nie marnujmy możliwości. Nie marnujmy siebie. Też łatwo powiedzieć. Ale warto pomyśleć: być może szczęście to właśnie, po prostu maksymalne wykorzystanie własnych możliwości, jakaś forma samorealizacji?
Hipoteza: społeczeństwa maksymalnie wykorzystujące możliwości swoich członków, dające im największe szanse, to społeczeństwa najszczęśliwsze? Podrzucam tę hipotezę socjologom. A może już wiemy sporo na ten temat? Badania nad szczęściem trwają intensywnie od lat.
Jedno jest pewne: poczucie, że nasze możliwości (nieważne jakie – z góry nie wiemy) są niewykorzystane, jest bardzo dotkliwe. Doświadczenie „marnowania się” nie jest łatwe do zniesienia. To poczucie marnowania życia. To nieszczęście.
Jestem ciekawy jak powszechne jest to poczucie. Tu, gdzieś blisko, pomiędzy nami. Może uda się dołożyć jakąś małą diagnozę do tego, jakim społeczeństwem jesteśmy?
Proponuję kolejną ankietę, właśnie na temat poczucia wykorzystania naszych możliwości. Ankieta obok. Pomyśl, kliknij w jedną wybraną odpowiedź. Kiedyś zastanowimy się nad wynikami. Jaka część tego, co moglibyśmy, jest marnowana?
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.